Zgodnie z zapowiedzią - jest notka :)
Byłam wczoraj na drugim z cyklu wykładów w ramach Tygodnia Mózgu. Temat - „Zaburzenia nastroju a picie alkoholu”, prowadzący – doktor H. z Warszawy, miejsce i czas akcji – Auditorium Maximum UJ, godz. 17.00.
Motywem przewodnim wykładu były powiązania między depresją a alkoholizmem, a dokładniej czy to depresja prowadzi do alkoholizmu czy też alkoholizm do depresji. Okazuje się więc, że w większości przypadków prawdziwy jest ten drugi model picia, zaś ten pierwszy jest typowy dla kobiet. Inne jest podłoże obu modeli – chodzi bowiem o zaburzenia różnych układów przekaźników. W modelu 1. (apollińskim) działa nieprawidłowo układ noradrenalina – dopomina, który związany jest z ośrodkiem nagrody i przyjemności. W drugim (dionizyjskim) – układ serotoniny związany z ośrodkiem kary. Stąd też w modelu 1. pije się „by zalać robaka” a w typie 2. pije się dla samego picia, dla zabawy, na umór. Dlaczego tak dokładnie to tłumaczę? Otóż w odniesieniu do typu pierwszego pan doktor pozwalał sobie na mało wyszukane uwagi odnośnie kobiet.
Padały więc stwierdzenia w rodzaju „a potem dręczą psychiatrów” (w typie apollińskim zachowane jest krytyczne podejście do siebie a uzależnieni/uzależnione mają świadomość swojej choroby, więc szukają pomocy. Rzeczywiście straszne.) bądź też „jest sprawiedliwość w naturze” a propos cięższych powikłań alkoholizmu u kobiet niż u mężczyzn, czy też „szukałem odpowiedniego obrazka, by przedstawić typ apolliński, wpisałem więc melancholy w google, ale ta pani wygląda mi raczej na histeryczkę” (obrazek przedstawiał kobietę siedzącą przy stole, na którym stała butelka wina) etc, etc. Najbardziej zaskakująca była dla mnie reakcja słuchaczy, w większości kobiet – te i podobne im uwagi spotykały się z wielkim aplauzem i chichotami na sali.
Ja do tej pory naprawdę nie uważałam się feministkę, nigdy nie utożsamiałam się z radykalnymi poglądami pań w stylu pani Dunin, ale to co widzę i słyszę ostatnimi czasy sprawia, że niedługo zacznę brać udział w Manifach. Przedstawianie problemu w sposób sugerujący, że akceptowalne jest chlanie na umór dla zabawy zaś śmieszne jest picie w stanach depresyjnych i przed-depresyjnych wydają mi się co najmniej nie na miejscu.
Wczorajszy wykład po raz kolejny udowodnił mi, że tzw. równouprawnienie nie istnieje. I nie bierze się to, moim zdaniem, z niedoskonałości polskiego prawa – to się bierze ze zwykłego braku szacunku do kobiet. A jedyne co mi się marzy to poszanowanie wzajemnej odmienności psychiczno-emocjonalnej i równocześnie równości intelektualnej (co za tym idzie, rozumiem i akceptuję fakt, że do niektórych zawodów kobiety nie nadają się równie dobrze jak mężczyźni).
Twierdzenia mojego, skądinąd lubianego, kolegi, że kobiety nadają się tylko do sprzątania, gotowania i wychowywania dzieci, bo na inne rzeczy są za głupie, świadczą, przepraszam, o niesamowitym zawężeniu horyzontów. Znam mnóstwo mądrych facetów i tyleż samo głupków. Znam gros inteligentnych kobiet i tyleż idiotek. Nie jestem przewrażliwiona na punkcie kobiet i ich wad. Bawią mnie dowcipy profesora D., gdy mówi, że oszalałby na bezludnej wyspy bez jakiejkolwiek kobiety, która mogłaby na niego krzyczeć. Podobnie jak Grr, wkurzają mnie głupie babiszony w tramwajach i urzędach. Wciąż uważam, że łatwiej idzie się dogadać z facetem niż z kobietą, która albo jest zazdrosna albo po prostu jest złośliwa. Jednak nie mogę i chyba nigdy nie będę mogła znieść ewidentnego lekceważenia kobiet i forowania mężczyzn na polu zawodowym, co naprawdę nie jest tylko czczym gadaniem – przez miesiąc praktyk na klinice chirurgii dużo się widziało.
Nie mam pomysłu na puentę - niech każdy sobie sam dopowie. A ja, jako kobieta wyzwolona, pójdę uczyć się fizjologii :P
P.S. Proszę wybaczyć mi formę siermiężnej i niezbyt interesującej epopei, ale… czasami człowiek musi – inaczej się udusi...