wtorek, września 30, 2008

♫ I'm not ready yet for the light to dim

Berlin zachwycił mnie tym razem. Od flirtów z kolejnymi naukowcami dostawałam zawrotów głowy, pod koniec dnia śmiałam się już w twarz zagadującym niedoszłym amantom, bo z niejasnych dla mnie przyczyn połączenie czarnych szpilek z neurochirurgią działa na mężczyzn bardzo podniecająco. Przez kilkadziesiąt godzin żyłam zupełnie inaczej, opowiadałam o dostępach neurochirurgicznych i deficytach neurologicznych, dużo się uśmiechałam i ponoć za dużo czarowałam. Nie licząc na nic, spakowałam się i przygotowałam na koniec tej dziwnej bajki. I w najśmielszych marzeniach nie wyobrażałam sobie takiej sytuacji jak dzisiaj - siedzę już w pociągu relacji Berlin Hauptbahnhof - Kraków Główny i dzwoni M. i mówi Kate, wracaj do nas, wygrałaś. Mówi to akurat, kiedy przekraczam nieistniejącą granicę między Niemcami a Polską i coraz intensywniej myślę o blondynie z niebieskimi oczami, tak zupełnie innym od niedoszłych amantów z ESC. I potem, już w domu, siedząc przy winie i przysypiając w Jego ramionach, jest mi dobrze, tak dobrze, jak już dawno nie było. Jeśli kiedykolwiek. Więc już mi się nie chce jechać gdziekolwiek i wracać do tej dziwnej bajki, gdzie jestem dziewczyną w czarnych szpilkach, z torbą pełną artykułów neurochirurgicznych i głową nabitą bzdurami.
Ale On sam mówi Kate, wracaj do nich, walcz do końca. Więc jutro znów czeka mnie pociąg relacji Kraków Główny - Berlin Lichtenberg, a potem kolejny raz będę mówiła o oponiakach, a potem znowu będę wsiadała do pociągu relacji Berlin Lichtenberg - Kraków Główny i tłukła się dwanaście godzin do ojczyzny. Więc wiecie, trzymajcie kciuki w czwartek, bo walczę do końca, wiecie, bo first place is never enough.

poniedziałek, września 15, 2008

In limbo

nie mogą mi wyjść z głowy Jego oczy, duże, brązowe, przerażone oczy, po raz pierwszy poczułam na karku oddech śmierci, stała koło mnie, widziałam jej odbicie w Jego źrenicach, miał taki wyraz twarzy, jakiego nigdy u nikogo nie widziałam - taka szara twarz, i te wielkie oczy, i ten grymas ust, wygięte w podkówkę, trochę jakby chciał krzyczeć, ale już nie miał sil; a potem rozkraczył się nad przepaścią miedzy życiem a śmiercią. uginaliśmy mu mostek i naprawdę miałam wrażenie, że wróci na tę dobrą stronę, w końcu po to byliśmy na tej obskurnej sali chorych, ze starym defibrylatorem i zepsutym ssakiem, żeby ciągnąć go na tę dobrą stronę.
a potem stałam jak idiotka, uciskając worek ambu, nie wiem ile czasu tak stałam, zdążyło pójść 5 jednostek adrenaliny, dopamina w kroplówce i chyba jeszcze jedna dawka ksylokainy, w każdym razie niedługo to trwało, patrzyłam na zapis ekg jak zmienia się z migotania na asystolię a potem na takie dziwne szlaczki, kiedy go masowali, aż w końcu anestezjolog rozłożył ręce i beznamiętnie, zupełnie bez wyrazu, zapytał - no to co?, już wystarczy, nie?; a potem jeszcze - ma ktoś zegarek?
wyszło całkiem przypadkiem, że ostatnia zrobiłam krok do tylu, jakoś tak kretyńsko symbolicznie wyszło, bo sama zostałam przy łóżku, kiedy przestałam pompować w niego powietrze i położyłam ambu obok jego głowy. potem jeszcze tylko słyszałam jak pielęgniarka dzwoniła po kogoś do sprzątania, bo to się robi z człowiekiem po śmierci, sprząta się go.
i wiecie, śmierć jednak wcale nie jest pojęciem abstrakcyjnym, ona ma całkiem realną postać, nie trzeba jej widzieć, wystarczy ją poczuć, żeby być tego pewnym. i nie wierzcie tym wszystkim pięknym kurwa filmom, gdzie umieranie wygląda tak godnie i podniośle, umieranie jest brzydkie i samotne, śmierdzi spalonymi włosami od defibrylacji i wyrzyganą krwią, i otaczają ją bezradni lekarze - ci pieprzeni "bogowie życia i śmierci", i pielęgniarki - te, co to "mają pocieszać i za rączkę trzymać w ciężkich chwilach", i jedna głupia studentka, która tak naprawdę nie wiadomo, co robi i dlaczego, i jeszcze jeden pacjent na sąsiednim łóżku, któremu każą się "odwrócić na drugi bok i spać". I tak wygląda umieranie w polskich realiach i niech mi nikt nie mówi o ideałach i Boskim prawie, bo to jest chujnia, moi drodzy, nic więcej, tylko zwykła chujnia.

piątek, września 12, 2008

♫ El Mañana



Wiecie, chyba za dużo się dzieje, żebym mogła ogarnąć to wszystko, ubrać w słowa i opisać. Czuję się trochę tak, jakbym właśnie wylądowała na Marsie. Jeszcze nie bardzo potrafię tu się poruszać, jeszcze nie wiem, jak tu się żyje, nie wiem przede wszystkim, jak długo tu wytrzymam, ale póki zapiera mi dech w piersi przy każdym nowym odkryciu, to nie chcę się stąd ruszać.

O tym, że jest dobrze nie mówię nikomu, nie mówię nawet sobie, wciąż wynajduję kolejne powody, żeby uznać, że dobrze jednak nie jest albo że zaraz będzie źle, mam poczucie nadchodzącej katastrofy, jakbym patrzyła na piękny zachód słońca i majaczące w oddali ciemne chmury. Wiecie, nad horyzontem błyska się i słychać szczęk żelaza.

I chyba nie mam nic więcej do powiedzenia na ten moment.