sobota, stycznia 26, 2008

Second-guessing can kill you - I get shot every day


Każdy popełnia błędy, kochanie.
Przestań rozpamiętywać najmniejszą pomyłkę, bo się wykończysz mówi mi Tata, gdy nie mogę wybaczyć sobie, że zapomniałam, gdzie jest tomografia. Ponoć za dużo czasu spędzam w szpitalu, właściwie zaczynam ukrywać przed rodzicami, ile dokładnie czasu tam spędzam. Wracam wykończona fizycznie i silna duchowo, o ile rzecz jasna nie popełnię żadnego błędu, o którym potem nie mogę zapomnieć przez kolejnych kilka godzin. Nie wiem, czy to perfekcjonizm, raczej wrodzona potrzeba karania siebie za wszystko i za nic.
Uczę się, uczę się dużo, niekoniecznie dermatologii, czuję zresztą psychiczne wsparcie chirurgów, którzy współczująco kiwają głowami, kiedy w wolnych chwilach czytam w dyżurce o lichenizacji i zliszajowaceniu.

Spotykam też ostatnio wszystkich moich byłych chłopców, G. mi zazdrości tego wachlarzu znajomości, ja wzruszam tylko ramionami, bowiem byli chłopcy nie wzbudzają już we mnie żadnych uczuć, może z wyjątkiem lekkiej nostalgii, wiecie, coś w stylu wspominek z dzieciństwa, zbyt odległych i mglistych, by ich nie idealizować.

Wciąż nie wierzę, że stoję tu, gdzie stoję, wciąż czuję się, jak oszust na tych studiach, muszę przekonywać siebie, że naprawdę zasługuję na to, by w niebieskich scrubsach badać, zszywać i zaglądać ludziom w trzewia. Póki co, brak pewności siebie nadrabiam uśmiechem - on potrafi zasłonić najgorsze sekrety.

środa, stycznia 16, 2008

♫ And i put the hood right back where you could taste heaven perfectly

Osobowość schizoidalna cechuje się tendencją do izolowania się, niewytwarzania silnych związków oraz wycofywania się z kontaktów emocjonalnych i społecznych, "uznawania ich za niepotrzebne". Przy dużej wewnętrznej wrażliwości, wyrażanie uczuć jest ograniczone, co powoduje pozorny chłód i dystans uczuciowy, brak syntonii z innymi. [...] Ludzie tacy na ogół działają samotnie, często żyją w świecie marzeń i fantazji, są ambitni, skłonni do introspekcji, ekscentryczni.
J.W. Aleksandrowicz "Psychopatologia zaburzeń nerwicowych i osobowości"


Siedzimy na wyjątkowo nudnym seminarium z dermatologii i przeprowadzamy z G. wiwisekcję mojej duszy. Problem izolacji od społeczeństwa zdaje się niepokoić moich najbliższych, tata podejrzliwie pyta, czy chirurgia nie jest dla mnie kolejną ucieczką od społeczeństwa, mama nie potrafi zrozumieć, że ja naprawdę nie lubię rozmawiać z większością ludzi, nie dlatego, że ich nie lubię, tylko dlatego, że tego nie potrzebuję. Więc siedzimy z G. na seminarium z dermatologii i zastanawiamy się, czy mój brak potrzeby kontaktów międzyludzkich jest patologią. G. chyba uważa, że tak, swoją opinię wyraża jednak bardzo delikatnie, na tyle delikatnie, że nie uważam za słuszne drastycznie się zmieniać. Jeśli w ogóle.

Gubię się na trzydziestu metrach kwadratowych, nie potrafię odnaleźć się na przestrzeni między czerwonym fotelem a biurkiem, obijam się o kanty i brzegi, rzeczywistość dosłownie nabija mi kolejne siniaki. Z moją pamięcią jest coraz gorzej, mam wrażenie, że z każdym dniem głupieję coraz bardziej, z każdą kolejną jednostką chorobową, o której czytam zapamiętuję coraz mniej i coraz bardziej doskwiera mi inercja tych studiów, opierających się na czymś, w czym nigdy dobra nie byłam - wprowadzaniu kolejnych zdań do pamięci trwałej i odtwarzaniu ich o dowolnej porze dnia i nocy. Tęsknię za salą operacyjną, marzę, by wreszcie skończyć stronę internetową mojego koła, ale póki co utknęłam z encyklopedią chorób, zwaną godnie Patologią i nie zapowiada się, bym uwolniła się od niej wcześniej niż 8. lutego.

Wczoraj na przystanku spotkałam R. a spotkanie to wywołało we mnie niezrozumiały niepokój. Nie wiem czy ma tu znaczenie to, co robiliśmy w pewną sobotnią noc, raczej skłonna jestem myśleć, że to spokój płynący od niego tak na mnie wpłynął, niemniej jednak nie można wykluczyć, że odezwała się we mnie prymitywnie cudowna fizyczność. Tak czy siak, wróciłam do domu i włączyłam Między słowami, zaś widok Tokio o zmroku sprawił, że zapragnęłam podróży, przynajmniej mentalnych. A sorta fairytale i widzę korytarze metra, i zieleń drzew nad brunatną Sekwaną, i ażur żelaza pnącego się do nieba; always take the weather with you - a przed oczami mam wieżowce na Canary Wharf, Tamizę brudną i najsłynniejszy zegar na świecie wybijający godzinę drugą w nocy; i widzę naszą czwórkę, jak siedzimy na przystanku, zmęczeni i szczęśliwi, i słuchamy opowieści Ł. o mosiężnych uchwytach do toalet.

G. powiedziała ostatnio, kiedy się nad tym zastanowisz, okaże się, że możesz wszystko; próbuję w to uwierzyć, zbieram się w sobie, by stawić czoła realizacji marzeń i powtarzam niczym mantrę, you can't stop me now.

niedziela, stycznia 13, 2008

And the world spins madly on me

Pustkę w środku zapycham jedzeniem, jednak przybywa mi tylko na zewnątrz, zaś wnętrze wciąż pozostaje puste. Chciałabym to wreszcie zmienić, chciałabym, by zniknęło "zewnątrz" i pojawiło się "wnętrze", ale powoli przestaję mieć nadzieję, że tak się kiedykolwiek stanie.

Z każdym dniem coraz bardziej irytują mnie rozmowy o niczym, nie potrafię znaleźć sensu w nic nieznaczących spotkaniach z ludźmi, których mało obchodzę, którzy w gruncie rzeczy mało obchodzą mnie, widzę w tym tylko stratę czasu i energii, rozproszenie na drobne kawałki uwagi i zrozumienia. Wciąż usiłuję zakotwiczyć się w rzeczywistości, z której osuwam się w macki wyobraźni zdecydowanie zbyt często.

Łapię się parapetów, łapię się klamek i trzymam się kurczowo wytyczonych planów, aż do zbielenia palców, aż do krwi na pogryzionych wargach, i nie, nie pozwalam sobie na eteryczną emocjonalność, nie ze mną te numery, nie dla mnie te numery, to jest teren dla mnie obcy i niebezpieczny, to są sprawy, z których wychodzę poturbowana, z rozkwaszoną gębą lojalności i skręconym karkiem przywiązania. Dlatego żyję prezentacjami i artykułami naukowymi, bazami danych i nowotworami sutka. I nie dzieje się nic, nic, co mogłoby mnie wzruszyć, nic, co mogłoby zburzyć ten starannie wypracowany plan, nic, co mogłoby zakłócić monotonię spełniania moich niezaspokojonych ambicji.


W ostatnią niedzielę w kościele było ciemno, tylko przy ołtarzu paliły się świeczki. Klęczeliśmy wszyscy i śpiewaliśmy "Laudamus Domine". Schyliłam głowę - co z rzadka czynię - ale śpiewając "Resurrectionem Tuam laudamus Domine", poczułam tęsknotę za boskością i miałam wrażenie, że Boskość jest tuż obok, jednak wrażenie szybko się rozmyło, ja podniosłam głowię i wstałam z klęczek i wszystko wróciło do normy. Pozostał tylko jakiś niepokój, ale i ten szybko stłumiłam z pomocą martini i wódki.

czwartek, stycznia 03, 2008

Tabula rasa, czyli kursor miga a mnie się nie chce pisać

Nie, nie chce mi się pisać, mam dużo zaliczeń i dużo obowiązków, oglądam brytyjski serial o oszustach i zakochałam się w Marku Warrenie, co chwilę się zresztą w kimś zakochuję, a za chwilę mi przechodzi, może to dlatego, że obecnie nie dzieje się zbyt wiele, tak jakby wszystko czekało na odpowiedni moment, żeby się wydarzyć.

Za to sms od Mężczyzny Marzeń mnie zaskoczył, wręcz, rzekłabym, wytrącił mnie z równowagi. Nie było tam treści wzniosłych, o nie, niemniej jednak u mnie bardzo szybko wykształcają się nowe odruchy warunkowe, dlatego sms z pewnego numeru, wspomnienie pewnego nazwiska, nawet autobus o odpowiednim numerze czy też nazwa szpitala wywołują u mnie natychmiastową tachykardię, którą później naprawdę ciężko jest opanować. Z tą tachykardią to w ogóle jest historia i nie wiadomo, czy nie jestem chora na coś egzotycznego, w każdym razie mam przejść staranną diagnostykę w najbliższym czasie, choć znając mnie oraz biorąc pod uwagę bieżący miesiąc,który będzie miesiącem trudnym, najbliższy czas oznacza zapewne koniec lutego, a do tego czasu, rzecz jasna, mogę wykorkować, jednak, proszę przyznać, będzie w tym coś romantycznego, jeśli w karcie zgonu jako przyczyna zejścia podany będzie Mężczyzna Marzeń.