poniedziałek, września 19, 2005

"Wszystko, co piękne jest, przemija....."

Z dniem 16 września 2005 roku zakończyła swoje istnienie grupa x. Wydziału Lekarskiego CMUJ. Grupa dwunastu rewelacyjnych ludzi, którym udało się razem spędzić prawie rok, zostanie podzielona na grupy dwu i trzy osobowe i rozparcelowana na kilka różnych innych grup.
Żal…
Żal wspólnych nerwów przed ćwiczeniami, robienia sobie jaj z asystentów, udawanej nauki w bufecie na biochemii.
Żal wspólnych kpin z tych studiów i uczelni, która przypomina dom wariatów. Bez tych ironii i wyczynianych głupot stalibyśmy się … tacy, jak inni - totalnie przejęci, nieustannie kujący do kolejnego kolokwium, bez chwili czasu na zastanowienie co robimy na tych studiach i co chcemy robić po ich skończeniu, bez chwili dla samych siebie i bez chwili na poznanie innych.
Udało się nam. G., D., K., S., T., K., E., M., A., K., M. i mnie. Nigdy w życiu nie spodziewałam się spotkać tak genialnych ludzi na tych studiach, które, bądźmy szczerzy, są zwykle okupywane przez najzwyklejsze w świecie kujony.
Teraz, gdy grupa formalnie nie istnieje chciałabym przedstawić sylwetki przynajmniej niektórych osób… Nie dlatego, że się z nimi żegnam, tylko, żeby Ci, którzy nie znają dokładnie grupy 12. zrozumieli dlaczego nam tak smutno…

S…
Nigdy nie zapomnę jego paniki przed egzaminem z embriologii i smsów, w których ustalaliśmy obrządek jego pogrzebu oraz testament („…Goździki mogą być, bylebym alergii nie miał. Ziemię wokół grobu nasączyć wódką. Moje punkty z anatomii podzielić równo, moje organy płciowe oddaję na recykling a reszta dla biednych!”). Tym bardziej nie zapomnę jego hasła z popijawy po jednym z kolokwiów z anatomii: „Nieważne ile kosztuje ani jak smakuje – ważne, żeby sponiewierało”. Równie niezapomniane były ćwiczenia z anatomii:
Asystentka do S., obejmującego E.: Panie S., proszę przestać obejmować panią E..
S.: A mogę opowiedzieć kawał??
Nie można też zapomnieć o błagalnym spojrzeniu S., namawiającego do wychylenia kolejnego kieliszka. „K., bracie, ze mną się nie napijesz??” ani też o jego tezach związanych z upodlaniem się wygłoszonych podczas pamiętnej imprezy po egzaminie z anatomii (przyznajmy to wreszcie: nikt nie był tak schlany jak G., S., K. i ja.)
G.: Kasiu… upodliłyśmy się
S.: Nnnieee… Wy, dziewczyny macie za dużą klasę, żeby się upodlić. My za to K.… my to się całkiem upodliliśmy
A także S. komplementy… :
Ooo, wiosna przyszła…; Ale ty zajebiście pachniesz; Jeśli ta baba jest lesbijką, zdałaś na pięć; X, nie poznaję koleżanki.

G.…
Kochana G., Twoje smsy zawsze poprawiały mi humor a Twoja obecność zbawiennie wpływała na moją psychikę (za kwiatka przed histologią jestem Ci dozgonnie wdzięczna :*). Wspierasz, rozśmieszasz, jak trzeba to nawet kopa w tyłek dasz („Będę tu stała jak Cerber i jak nie…[informacja do wglądu redakcji] to dostaniesz TAKI wpierdol…”) Zdarza Ci się naśmiewać co prawda z jednej pchły, co niestety spotyka się z gorącym przyjęciem pewnego Złośliwca, ale… jestem w stanie Ci to wybaczyć ;)
No i te Twoje hasła (cytaty z smsów): „ Ale kanał… Gwiezdne wojny….”, „O k*** to mamy tu kamerkę????”, „Lepiej ch*** kopać glinę niż z Teresem mieć łacinę”, „Jak się zda egzaminy to wszyscy brawo, brawo, ale jak by przyszło co do czego to żaden nie powie NIC, kurwa…”, „Poczekajcie na mnie, bo motorniczy w tym 22 jedzie jakby miał jaja w tyłku” etc etc. O G. mogłabym pisać naprawdę dużo, ale nie wszystko do publiki się nadaje, choć podejrzewam, że jeszcze niejedno mi się wymsknie na blogu na jej temat :P

T.…
Pamiętam, jak dziś, kiedy na pierwszych zajęciach, gdy wszyscy wpadli na ćwiczenia z histo ciężko przestraszeni i wyglądający jak 10 dubeltowych jeleni (S. oczywiście na jelenia nie wyglądał…). Na to nasze przerażenie wparował rozpromieniony T., stanął po środku małej sali i zakrzyknął z uśmiechem „Witaj grupo n!”. I… zapadła cisza… Odpowiedzieliśmy dość niemrawo – nie chcę nawet wiedzieć co T. sobie o nas pomyślał…
Jest geniuszem do rozkręcania imprez i rozładowywania atmosfery. Ze swoim zaraźliwym entuzjazmem i optymizmem trudno go nie lubić, poza tym jest autorem tak kultowych haseł, jak „zajawiający, zajawiony, zajawiać” (których to słów ostatnio zaczęła nawet używać moja mama…) czy chociażby zwykłego „Aye!”.

M.…
Małe chuchro z bystrymi oczkami i ciętym językiem. Blondyneczka (niedawno fałszywa ruda, ale ja i tak wiem swoje, że ma naturę blondynki :P), taka: „z cicha pęk” a pod skórą mały diabeł. Za rok zaobrączkowana będzie, więc jak to któryś z naszych znajomych powiedział: „wypadła z obiegu”. Internetowa dziewczyna – ma bloga, najłatwiej złapać ją na gg i notorycznie wiesza Firefoxa…

D.…
Chodząca encyklopedia. Nasza prywatna Złota Łopatka (siódma na roku z anatomii). Zawsze gotowa pomóc. Nigdy nie marudząca. Nieskończona optymistka (znane już czytelnikom bloga: „Przejaśnia się” czy może już mniej znane: „Ale musi być dobrze. W końcu kiedyś musi być dobrze, prawda?”), altruistka do szpiku kości – dusza-człowiek jednym słowem. Zepsuliśmy ją trochę ze Złośliwcem, bo wyostrzył się jej humor i złośliwa się bestia zrobiła, ale z drugiej strony to i dobrze, bo człowiek w kompleksy wpada, jak na chodzącego anioła patrzy;)


Notka rozrasta mi się do nieobyczajnych rozmiarów. A przecież zostali K., E., A., K. i M..
K., nasz naczelny fotograf, E., „dziewczyna z zaraźliwym śmiechem”, A. zachowująca stoicki spokój w każdej sytuacji, K. na początku mocno przestraszona studiami a obecnie szalejąca na imprezach lepiej niż my i M., lekkoatleta i skrzypek, wielbiący każdą piędź ziemi, po której stąpa D… Miłość to całkowicie platoniczna, ale wielka, oparta na bałwochwalczym szacunku dla pojemności mózgu naszej D. ;-)

Dwunastu pomyleńców, którym szczęśliwie udało się spotkać w odpowiednim miejscu i o odpowiednim czasie. Niezbyt pilnych, często imprezujących, dyskutujących po pijaku o operacjach neurochirurgicznych i Petrarce, i „maksymalnie zajawionych” wybranym kierunkiem studiów. Jedyna taka grupa na Wu-eLu. Jako starościna grupy oficjalnie potwierdzam dziś jej fizyczny rozpad i zapowiadam, że nie oznacza to zerwania zawiązanych już „duchowych więzów” - w niektórych przypadkach bardzo silnych, w innych dość luźnych, ale wciąż więzów. Dlatego też proponuję organizowanie comiesięcznych „mini-zlotów” całej dwunastki, by nie stracić ze sobą kontaktu, wspólnie ponarzekać na nowe, z pewnością beznadziejne, grupy, poużalać się nad ogromem materiału do opanowania i wypić wspólnie kilka piw :)
A na zakończenie tego smutnego posta cytat (wiem, wiem, że to działka Kqby, ale powstrzymać się nie mogę). Pewnie zbyt nostalgiczny i zbyt depresyjny jak na okazję, ale pasuje do mojego żałobnego nastroju…


Wszystko, co piękne jest, przemija
Wykwint i zbrodnie dawnych czasów
Skrzętnie zebrane po muzeach
Niedbale śpiące na katedrach

Gotyk płynący z kolumn lasu
Szlachetne miasta, ras przypływy
Siwe Paryże czy Marsylie żółtawe
Prędko trzeba żegnać

Wszystko, co piękne i szczęśliwe
Wątłą przychylność zyska nieba
i może trwać tak krótką chwilę

Trwałość… czym jest na świecie trwałość?
Tym, czym brzęczenie kastanietów
I w wieczne nie oblecze ciało
Nic na tej ziemi, dłoń niczyja

I dla kilofów i poetów
Wszystko, co piękne jest, przemija
I dla kilofów i poetów
Wszystko, co piękne jest…

Wszystko, co piękne jest, przemija
Wszystko, co piękne jest, zostaje

Choć nawet czas, i ten przeminie
Ludzie, okrzyki, drzewa, burze…
Śmieszne materie nieulękłe
Zwierzęta, kwiaty na polanie

Wszystko przemija, co jest piękne
Wszystko, co piękne jest…zostaje

Śmieszne materie nieulękłe
Zwierzęta, kwiaty na polanie
Wszystko przemija, co jest piękne
Wszystko, co piękne jest…
G. Turnau „Wszystko, co piękne”



PS. Ponieważ grupa nie istnieje i nie ma już ryzyka, że za "Komedię antyczną" poniesiemy jakies niemiłe konsekwencje, zamieszczę więc w najbliższym czasie ów utwór, który cieszył się dosć dużą popularnoscią w pewnej grupie społecznej ;-)

poniedziałek, września 12, 2005

Anatomia kampanii wrześniowej, part 1

Wrzesień ludziom kojarzy się z różnym rzeczami. Romantykom ze zbliżającą się jesienią, a co za tym idzie z nastrojem melancholijno-depresyjnym. Zmarzlakom z koniecznością zakładania kurtek, swetrów i ciepłych butów. Przedszkolakom oraz dzieciom i młodzieży w wieku do lat 19 z początkiem kieratu w instytucji zwanej szkołą. Rodzicom ów dzieci z wydatkami i stresem związanym z wyprawianiem pociech do szkoły. Właścicielom sklepów papierniczych z gwałtownym wzrostem obrotów. Studentom... No wlaśnie. Studentom. Z czym studentom kojarzy się wrzesień? Sprecyzujmy od razu - studentom medycyny I roku. Z A N A T O M I Ą. Co prawda niektórzy w plecy mają histologię, chemię albo łacinę, ale przyznajmy od razu - co to w ogóle są za przedmioty? Przedmiotem roku I jest anatomia. 8 skryptów o objętości wahającej się od 120 do 300 stron, zawierających w 30% nazwy łacińskie, w 30% pierdoły, które zapomina się tuż po egzaminie, w 30% opisy tego, co można równie dobrze zobaczyć w atlasie i 10% wiedzy użytecznej. Na egzaminie obowiązuje nas 120% wiadomości. Te dodatkowe 20% to informacje z wykładów na których albo się spało, albo gadało, albo grało w państwa-miasta albo, ewentualnie, jesli miało się dobry dzień słuchało piąte przez dziesiąte i robiło szczątkowe notatki.
27 czerwca 2005 roku był dniem pamiętnym podwójnie. Po pierwsze, dzięki egzaminowi, który wyglądał zupełnie inaczej niż wyglądać miał (mieliśmy 7 kolokwiów i miały one nas przygotować do egzaminu - podobnego do kolokwiów, tyle, że z calości materiału. Ale jak widać tylko krowa zdania nie zmienia i jedynymi podobieństwami było to, że do wyboru było 5 odpowiedzi i że na jedno pytanie była 1 minuta. W szzczegóły wnikac nie będę, grunt, że forma pytań i odpowiedzi różniła się diametralnie od tego, czego się spodziewaliśmy.) No i po drugie, dzięki imprezie na moim starym mieszkaniu, gdzie schlaliśmy się niemiłosiernie.

Obecnie 8/12 grupy żyje kolejną datą. 20 WRZESNIA 2005 roku. I tu przechodzimy do meritum dzisiejszego posta. Jako postronny (choć nie do końca, bo w całym przedsięwzięciu biorę mimo wszystko udział) obserwator mam okazję obserwować zachowania ludzkie w obliczu stresu. I tak:
Część osób wyraża swoje emocje poprzez opisy gg. Niektóre lekko schizofreniczne:
"20.09 pierwszy przystanek do Meksyku", "W innym wymiarze: przyśrodkowo-bocznym...", inne dołujące: "You can never plan the future by the past"

Część po pijaku zaczyna snuć czarne wizje i planować scenariusze jak z najgorszego horroru, widząc zamiast wpisu na drugi rok egzamin komisyjny lub w ogóle swoje odejście ze studiów.

Niektórzy przestali się do mnie odzywać i nie dają znaku życia.

No i jest vee:D. Kochana vee, która zachowuje się całkiem normalnie (jak na vee oczywiście :P). Którą zdarza mi się złapać na gg na jakies 15 minut (po tym mniej więcej czasie vee krzyczy "Idę się uczyć!"), którą łatwo zarazić moją blondynkowatą głupawką (czytaj: rżymy ze wszystkiego i z niczego) i która wysyła mi powalające, sprośne kawały:D (jak się zgodzi to zapodam przykłady:>)

Pozostała czwórka czyli D., S., T. i ja obijamy się. Choć w przypadku D. i mnie nie jest to całkowite leniuchowanie. D. zajęta właśnie jest pilnowaniem panów monterów w kuchni a ja powtarzam anatomię ośrodkowego ukladu nerwowego, bo co poniektórym wydaje się, że jestem w stanie coś wytłumaczyć.
I niewiadomo czemu obie na myśl 20.09 mamy lekkie migotanie przedsionków, choć przecież nie my ten egzamin będziemy pisać. Może dlatego, że anatomia ogólnie była trauamtycznym przeżyciem, może przez pamięć o prof. N. a może dlatego, że tu chodzi o grupę 12. NASZĄ grupę.. Przez cały boży rok spotykałam się z tymi 11 wariatami, razem się denerwowaliśmy przed embrio, razem psioczyliśmy na pana S., razem kpiliśmy z Piggy i Teresa, razem szliśmy do kina, razem opijaliśmy co ważniejsze wydarzenia, razem przeżywaliśmy praktyki wakacyjne i teraz kurde bele... razem będziemy przeżywać tę cholerna poprawkę.

A wszystkich nie-medyków prosi się o trzymanie kciuków 19. i 20. września. A sprobujcie tylko nie!

I na zakończenie podesłana mi przez D. piosenka dla wszystkich uczących się z Bochenka/skryptów:

"Uczę się ciebie na pamięć
niecierpliwymi palcami,
rozpaczliwie na pamięć
Szeroko zamkniętymi oczami
czytam zachłannie od nowa
Całego zdanie po zdaniu..."


PS Part 1 dlatego, że będzie part 2. Po 20. września:>

piątek, września 02, 2005

A tu naprawdę kończy się asfalt...

Do Ustrzyk jechaliśmy pełni nadziei. Anita rozmarzonym głosem mówiła, że wreszcie zrobi pranie, ja, że wreszcie w łazience będą cywilizowane warunki, no i każdy po cichu liczył na wygodne spanie. Te nasze nadzieje (płonne jak się szybko okazało) nie wzięły się znikąd. Noclegi w schronisku w Ustrzykach były najdroższe ze wszystkich, więc liczyliśmy na coś ekstra. Niestety, nie tylko tepsa jest paskudnym monopolistą. Kremenaros był jedynym schroniskiem PTTKu w Ustrzykach więc automatycznie ceny ustalano tak, jak się żywnie podobało...
Pierwszy szok przeżyliśmy, gdy zobaczyliśmy drewnianą budę a na niej tabliczkę "Schronisko PTTK. Klasa trzecia". Drugim szokiem był czteroosobowy pokój, w którym mieliśmy się zmieścić w siedem osób. Trzecim i największym okazała się nasza wyśniona łazienka. Ciepłej wody zaznałam raz w pierwszą noc - miłe wspomnienie, do którego wracałam każdego następnego wieczora myjąc się pospiesznie w płynnym lodzie. Brak kolejek do prysznica? Mrzonki - tym bardziej, że zwalił się do schroniska tłum młodych harcerek, które nie myły się od trzech dni (z przykrością stwierdzam, że dało się to wyczuć...). W pierwszą noc czym prędzej zgasiliśmy światło, żeby nie patrzeć na obskurne warunki, w których przyszło nam mieszkać. W międzyczasie prawie pobiliśmy się o miejsce do spania i byliśmy świadkami niezwykłych czułości Jogiego w stosunku do naszej kochanej D.

Dzień następny zaś był... bolesny. Bukowe Berdo będzie nieodmiennie kojarzyło mi się z Władcą Pierścieni (dzięki Kqbie i D.), latającymi napalonymi mrówkami i moim występem pod Tarnicą. Ale po kolei. Jak już Kqba wspominał na swoim blogu, wyjście na połoninę było wyjątkowo długie, strome i grząskie. Wraz z Anitą, tiptopami dreptałyśmy na samym końcu stawki, obiecując sobie, że K. i D.a gorzko zapłacą za ich fanatyzm wędrowniczy (dodam, że pruli oczywiście pierwsi a na przystankach czekali na nas, patrząc jak zasapane wspinamy się w pocie czoła, żeby do nich dotrzeć). Mieli to szczęście, że byłyśmy tak padnięte, że nie miałybyśmy siły zabić muchy. Przyznać jednak należy, że widoki wartały wysiłku a przynajmniej tak mi się jeszcze wtedy wydawało...
Zdanie zmieniłam dużo później, gdy dostrzegłam strome podejście na Szczyt-Którego-Nazwy-Oczywiście-Nie-Pamiętam. Wtedy jeszcze znalazłam siłę, żeby nadmiernie nie jojczeć. Tym bardziej, że w nagrodę "dostałam" śliczne strome zejście. Dotarliśmy na Przełęcz Goprowców. I tu moja cierpliwość się skończyła. Przede mną bowiem piętrzyła się znów góra, pod która należało wejść. Mało tego w tym właśnie miejscu zapoznałam się bliżej z cholernymi mrówkami. Wredne napalone mrówcze samce, które obsiadły K. i mnie, i za cholerę nie chciały się odczepić.
Ja przyrodę lubię. Z daleka, na obrazkach, w opowieściach, mogę nawet przebywać w jej towarzystwie ale ja BARDZO nie lubię, kiedy ww. przyroda mnie atakuje*!!

* są to nieco zmodyfikowane słowa Melmana ("Madagaskar"), który podobnie jak ja w dziczy czuje się cokolwiek nieswojo.

Dotarliśmy pod Tarnicę i legliśmy na ławeczkach. Z niejaką satysfakcją stwierdzam, że i Kqba miał już dość, czemu dał upust komentując tekst z przewodnika:

"Zaczynamy teraz bardzo strome zejście" (K: Kurrrwa mać... – zajęczał! Autentycznie zajęczał :D)
"Teraz już łagodnie w dół lasem, momentami mocno rozmokniętą dróżką" (K: Kurwa, ale będzie błoto)

W międzyczasie rozejrzałam się wokoło i zobaczyłam kolejny szczyt. Zmroziło mnie i zapytałam naszych kierowników wycieczki czy mamy tam wejść. Usłyszałam ciszę a po chwili niepewny głos D., że to już naprawdę ostatnie podejście. Zagotowało się we mnie. Po raz pierwszy w życiu poczułam jak bulgoczę i jeśli czegoś nie zrobię to ciśnienie wyrzuci mnie na orbitę, z której raczej powrotu mieć nie będę. Wystartowałam więc pod gorę. Podejście i sam szczyt były kamieniste więc już po wejściu wyszukałam najwyżej leżący kamień, usiadłam na nim i oświadczyłam nadchodzącej reszcie grupy, że jest to najwyższy punkt jaki dziś zamierzam zdobyć i żadna siła nie zmusi mnie do pójścia wyżej.
Szczęśliwie rzeczywiście później schodziliśmy w dół. We mnie jednak wrzeć nie przestało i przez kolejne 15 minut Kqba, D. i Anita byli zmuszeni wysłuchać mojej tyrady. Sklinałam góry, moją głupotę i brak formy, zaklinałam się, że to był mój ostatni raz w górach, że więcej takiego błędu nie popełnię, bo co takie dziecko miasta w ogóle robi w dziczy etc. etc. Ww. trójka słuchała w milczeniu, kiwając głowami a gdy wreszcie skończyłam K.zapytał mnie grzecznie "Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli się tym w ogóle nie przejmiemy?" Cóż, czegóż innego można się było po nich spodziewać...
Po zejściu (rzeczywiście błotnistym), kolejnych przeprawach z latającymi mrówkami i po oplotkowaniu z D. wszystkiego co się dało dotarliśmy do Ustrzyk.
Historię o ognisku szczegółowo opisał Kqba, więc nie będę się powtarzać :) Dwa kolejne dni znacząco różniły się od poprzednich, bowiem spędziliśmy je na... nicnierobieniu :D
W poniedziałek wymyśliliśmy sobie pójście nad pobliską rzeczkę. I tu zarysował się prawdziwy konflikt wewnątrz grupy. Właściwie to powstały dwa obozy:
Obóz 1. (kobiecy) - zarządził piknik nie w bliskim sąsiedztwie rzeki, za to w cieniu wielkiego drzewa na wydeptanej trawce
Obóz 2. (męski) - po bliższym zapoznaniu się z terenem stwierdził, że znalazł lepsze miejsce przy samej rzece. Miejsce, do którego trzeba było dotrzeć w bród (woda była po kostki), miejsce zakrzaczone and/or kamieniste.
Po chwili cichej wojny, obóz pierwszy odpuścił. Ze skruchą przyznaję, że foszyłam się jeszcze długo, mimo że miejsce wybrane przez obóz 2. okazało się urokliwe i miłe. Byczyliśmy się więc przy rzeczce, po czym poszliśmy na przepyszny obiad "Pod Caryńską" a następnie... dalej się byczyliśmy, tyle, że na trawce przy schronisku.
Po całym dniu lenistwa T. i Jogi zapragnęli odmiany. Odmiany pod postacią mocno zakrapianej imprezy. Opisywać ją można by długo i szczegółowo, ja wymienię tylko w punktach kilka rzeczy, które szczególnie utkwiły mi w pamięci:
1. Żołądkowa gorzka - wypala przełyk, ale pyszna jest :>
2. Wódka z przemytu. Kremenaros mieścił się naprzeciw straży granicznej - samochód SG zawsze stał przy drodze do Wetliny a panowie strażnicy zatrzymywali prawie każdy nadjeżdżający samochód.
Wódka jak to wódka, kończy się szybko więc T. z Jogim postanowili pójść do pobliskiego sklepiku uzupełnić zapasy. Pan sprzedawca oświadczył im jednak, że on sprzedaje tylko piwo. Ale... może im sprzedać ukraińską wódkę z przemytu. Nasi panowie przystali na to z chęcią i wrócili do nas kwicząc z radości, jak to łatwo Straż Graniczną zrobić w bambuko.
3. Jogi skaczący w śpiworze, turlający się po materacach i robiący dżdżownicę.
4. Obżarstwo. T. i Jogi postawili na alkohol. Cała reszta na żarcie. W przeciągu pół godziny zeżarliśmy chleb, dwa marsy, snickersa, czekoladę i nie pamiętam co jeszcze. Dawno tak się nie objadłam.
5. Pewien spacer...:)

Dnia następnego pożegnaliśmy niestety T. i Jogiego, którzy zdecydowali się wracać wcześniej do miasta Kraka. Aura zrobiła się wyjątkowo niesprzyjająca i z wielkich planów wyjścia na Połoninę Caryńską wyszło wielkie NIC. Tym sposobem kolejny dzień obijaliśmy się dubeltowo, co nie znaczy, że było nudno. No bo przecież, czy nie jest ciekawe objadanie się, czytanie prasy, wygadywanie głupstw i granie wieczorem w skojarzenia. A właśnie. Skojarzenia. Nie ma lepszego sposobu, żeby sprawdzić, czy jest się prawdziwą blondynką... Z przykrością stwierdzam, że jestem.
Może podam dwa przykłady:
1. Anita: stół Kqba: okrągły stół Ja: burdel ( tu należy dodać, że po mojej prawej znajdował się czerwony okrągły stół, na którym znajdowało się WSZYSTKO, począwszy od chleba i konserw a skończywszy na czyjejś kosmetyczce i pudełku na soczewki kontaktowe).
2. Kqba: reklama Ja: Kopytko (no co ja poradzę, że mnie na hasło reklama od razu na myśl przychodzi reklama Plus GSM?!). Po tym skojarzeniu K. stwierdził, że gra doprowadzona została do takiego absurdu, że należy ją skończyć.

W środę, gdy wyjrzeliśmy za okno i zobaczyliśmy brzydko zasnute niebo, stwierdziliśmy, że nie ma co czekać na poprawę - zbieramy manatki i wracamy do domku:) Tak też uczyniliśmy...