wtorek, lutego 26, 2008

Siódme życie kota

Trzyletnia historia poronionej miłości, spojrzenia i dotknięcia, rozmowy i milczenia, wszystko wzbudzające nadzieję, wszystko prowadzące do rozczarowania. W końcu stanęłam na skraju przepaści i zakręciło mi się w głowie od wysokości. Obejrzałam się za siebie, ale nikogo i niczego już za mną nie było, więc rzuciłam się głową w dół. Spadając (a spadałam długo) przyglądałam się rysunkom na ścianach, były tam obrazy zdradzonych przyjaźni, złamanych zasad i porzuconych marzeń; poroniona miłość przedstawiona była na różne sposoby, wszystkie urzekały mnie swoim pięknem i głupotą. Wbrew moim oczekiwaniom nie skręciłam sobie karku, wylądowałam na czterech łapach, miękko i całkiem zwinnie. Otrzepałam się z kurzu starych wspomnień i wylizałam rany. Teraz wygrzewam się w słońcu zdarzeń, nad którymi mam pełną kontrolę, chowam się w cieniu spotkań, z tymi, którzy wytrwali, poznaję tych, którzy skoczyli już wcześniej. Czasami tylko zadzieram głowę do góry, mrużę oczy i patrzę na skraj przepaści, zastanawiając się, czemu tak długo wahałam się popełnić samobójstwo.

piątek, lutego 22, 2008

♫ Twenty years



There are twenty years to go,
The best of all I hope.
Enjoy the ride, the medicine show.


Neonowe światła w przedziale, obicia z niebieskiego pluszu, naprzeciw mnie ona i on, lat pięćdziesiąt z kawałkiem, ona z gazetą, on z piwem - mili ludzie, myślę sobie i przymykam oczy. Zasypiam płytkim, otępiającym snem, budzą mnie przechodzący ludzie i reggae grające w przedziale obok. Z nieuzasadnioną nadzieją rozglądam się dookoła, licząc na jakąś pozytywną zmianę w otoczeniu, ale jedyne, co się zmieniło to tytuł gazety i producent piwa. Przymykam oczy, świat pod powiekami jest piękniejszy, choć mglisty i niepewny. Podobnie, jak Kraków, który zachwyca mnie zwykle nocą, kiedy obrazy z olejnych stają się akwarelami, ożywianymi tylko światłem latarni. Ciągnę za sobą ciężką walizkę, odgłos kółek na pustej ulicy drażni uszy, piętnując mnie jako ludność napływową. Nie przejmuję się jednak takimi rzeczami, nauczyłam się już, że poczucie izolacji od społeczeństwa nie jest winą społeczeństwa, tylko moją i wynika z braku akceptacji samej siebie. Ilekroć wyeliminuję ten czynnik sprawczy, tylekroć odkrywam, że izolacja jest tylko snobistyczną wymówką ludzi kochających samotność. Nie ukrywam, że jestem snobką.

Nie no, jest zajebiście, naprawdę zajebiście. Zajebiście to mój nowy ulubiony przymiotnik, kiedyś go nienawidziłam, dziś go nadużywam. Ch-ch-ch-changes.

Zajebiście jest więc, skończę te studia w 2010 roku, teraz już to wiem, teraz, gdy zdałam patomorfologię. Skończę te studia i będę lekarzem, co brzmi co najmniej dziwnie, ale powoli oswajam się z tym faktem, który nawet bardzo by mi się podobał, gdyby nie świadomość mojej niewiedzy, pogłębianej z każdym dniem nauki.

Mimo to jest zajebiście, na chwilę obecną mam wszystko pod kontrolą, na chwilę obecną robię tak dużo, że pozostaje tylko dwie godziny w ciągu dnia na wyrzuty sumienia, że nic nie robię. Tata twierdzi, że jestem pracoholiczką i że mam się leczyć, bo jak w ferie można nie mieć czasu, ale nie chcę, nie mogę, wszystkie emocje kanalizuję w pracy, nie muszę się potem nad nimi zastanawiać, nie muszę myśleć nad istotą świata, mogę tylko wyrzucać sobie, że ucięłam sobie drzemkę albo nie posprzątałam mieszkania, chociaż nawet takie wyrzuty wydają mi się ostatnio bez sensu.

Jest strasznie zajebiście, w końcu mam 23 lata, a golden age I know, patrzę szeroko otwartymi oczami w przyszłość, w ten wielki różowy znak zapytania, który wypełniam kolejnymi cegłami decyzji i poznanych ludzi. Stoję w bramie z zupełnie obcym i nieprzyzwoicie przystojnym mężczyzną, który mówi mi, że nie wiedział, że dziewczyny z UJotu są takie wyzwolone, odgarnia mi włosy z czoła i robi ze mną rzeczy, o których raczej nie powinnam pisać na blogu publicznym.

Śniło mi się dziś, że byłam chora na AIDS - śniąc, pomyślałam: Przynajmniej wiem, na co umrę. Na pneumocystozowe zapalenie płuc.

Ostatnio nawet sny mam zajebiście śmieszne.