piątek, września 10, 2010

♫ Well, this might take a while to figure out

Miasto jest stalowo chłodne nocą. Odrealniam się w zamazanych krawędziach budynków, w wilgotnych ulicach, w światłach - czerwonych, żółtych, zielonych, w ciszy silników samochodów i w odgłosie ludzkich kroków.

czasem mam wrażenie, ze tak głęboko pochowałam w sobie uczucia, że już nigdy ich nie znajdę. wychodzą ze mnie tylko we snach i marzeniach, choć nigdy nie wiem, skąd się biorą. i zdarza się w końcu, że ktoś chce do mnie dotrzeć, próbuje dotknąć tych wszystkich zapomnianych, obolałych miejsc w mojej głowie, a ja nawet nie próbuję pokonać obezwładniającego strachu, tylko odwracam głowę, uśmiecham się kątem ust i uciekam w lekkie żarty, niezobowiązujące rozmowy i buduję ścianę, odgradzając, być może, jedną z nielicznych osób, które potrafiłyby mnie zrozumieć. i coraz częściej zastanawiam się jak to jest, że niektórzy potrafią przejść przez życie bez tego wewnętrznego rozdarcia, bez ciągłych wątpliwości, czego chcą od życia. po prostu kończą szkołę, po prostu zakładają rodzinę, po prostu idą do pracy.
bardzo bym chciała tak po prostu żyć.

poniedziałek, sierpnia 30, 2010

No alarms and no surprises

wiem czego chcę, mam swój plan na życie, znalazłam w nim czas na pracę, botoks w wieku 30 lat i lifting w wieku lat 40, mam w nim pieniądze na podróże, dobre ciuchy i niezłe mieszkanie. to jest zajebiście dobry, pusty plan na życie. i patrze w lustro i mówię sobie, patrz jaka jesteś ładna, jaka zadbana, trochę za gruba, ale na to są tabletki, trochę smutna, ale na to jest alkohol, trochę samotna, ale na to jest seks, ale patrz, patrz, jaka jesteś zajebista, wszystko już o sobie wiesz, znasz się na wylot, wiesz już ze nie stać cię na więcej miłości, wiesz już ze nie stać cię na dzieci, wiesz już to wszystko, teraz tylko musisz przeżyć swoje zajebiste, drogie, puste życie, a potem przejść na druga stronę i rozpłynąć się w nicość. to naprawdę nie jest takie trudne, tysiące ludzi robi to codziennie. wstają rano, piją kawę, idą do pracy, walczą o jakieś akcje, paliwa, pieniądze, o jakiś kompletny bezsens, potem wracają do domu, zajmują się zajebistymi rozrywkami, które maja sprawiać przyjemność (i są przyjemne, mniej więcej tak jak seks bez orgazmu), a potem idą spać.
zresztą o co może chodzić w życiu, trzeba je po prostu jakoś przetrwać, jakoś tak żeby bardzo nie bolało, nie bardzo uwierało. może my za wielkie halo robimy z życia. jak się robi wielkie halo to potem trzeba to uzasadniać, szukać sensu, szukać głębi. ja już szczerze mówiąc jestem zmęczona szukaniem sensu, mam serdecznie dość zastanawiania się co będzie dobre, a co będzie złe, co będzie jeśli wybiorę a, a co będzie jeśli wybiorę b.
życie jest dobre tylko w pewnych momentach. na przykład w klubie, gdzie jest się główną atrakcją wieczoru , albo z siostrą próbując rozróżnić klarnet od oboju w 9. symfonii Dvoraka, albo na plaży w Miami, gdzie przystojny pusty chłopiec wciera olejek w plecy, albo w szpitalu stojąc 12 godzin do operacji.
to są dobre momenty w życiu. i tylko tego mogę się trzymać, i tylko taki sens widzę w życiu, cala reszta to tylko konieczny obowiązek.

środa, maja 12, 2010

If you ever thought that Miami is about sex, booze and beach, you were totally right.

I są takie historie, amerykańskie kiczowate obrazki, on i ona w hostelu w Miami Beach, on zwraca uwagę na blondynkę w czarnej mini i niebotycznych szpilkach, cheers mówi, piją razem piwo, potem idą do klubu, (niech nazywa się Nikki Beach i będzie położony tuż nad oceanem); on zamawia drinki: piwo dla siebie, w końcu jest Niemcem ze Stuttgartu, dżin z tonikiem dla niej, w końcu jest Słowianką; a potem rozmawiają, siedząc na leżakach, sącząc alkohol; rozmowa toczy się gładko, alkohol układa słowa w miękkie przyjemne kule, tak uwielbiam kuchnię francuską... a w Tokio najgorsze są pociągi... i nie mogę żyć bez książek... lubię tenis, ale jednak najbardziej uwielbiam nurkowanie, i tak dalej, i w ten deseń tańczą ten słowny taniec z wirtuozerią. W końcu on ją całuje, długo i głęboko, lepiej niż na filmach, zdecydowanie lepiej niż jej dotychczasowi mężczyzni; a potem wychodzą prosto nad ocean i kochają się na plaży, choc wcale nie jest to tak proste jakby sie wydawało, bo zycie jest nieco mniej romantyczne niz życzyłyby sobie tego autorki Harlequeinów. Jednak kochają się na plaży w Miami i nie ma co się ich czepiać, nic dziwnego, że ma to dla nich urok.
I tak, są takie historie, i to nie są historie filmowe, to jest życie, zwykłe życie, tylko, że w Miami, a tutaj życie... cóż, tutaj życie jest bajką.

sobota, kwietnia 24, 2010

American Dream

Minęło już ponad dwa miesiące, odkąd wylądowałam  na JFK, i ponad dwa miesiące i jeden dzień, kiedy wylądowałam w Rochester. Padał deszcz, było szaro i smutno, targałam wielką czerwoną walizkę i byłam pełna nadziei, że Ameryka nie zawiedzie moich oczekiwań. I póki co nie zawiodła. Po naszym ogrodzie biegają wiewiórki i świstaki, na public market można kupić prawdziwą bruschettę, w Starbucksie wypić wielką, dobrą kawę i wszędzie jest moje ukochane Reese's. Panie w sklepach mówią do mnie per honey, panowie pytają how you doin', w Waszyngtonie podrywa mnie jakiś przystojny Grek, zwykle jednak, tak przynajmniej twierdzi M., gapią się na mnie mężczyźni, a ja, tak twierdzi M., ponoć ich olewam. W szpitalu jest czysto, są pieniądze na badania i leczenie, i nikt nie zastanawia się nad kolejnym rezonansem. Pracuję od 4.30 do 19, pre-rounds, rounds, sign-out, OR, rounds. Wracam, nie czując nóg i lubiąc siebie bardziej niż kiedykolwiek. Odzyskałam tu wiarę w siebie, odetchnęłam tutaj wreszcie, pełną piersią, i pierwszy raz bez zazdrości patrzę w niebo na przelatujące samoloty.