poniedziałek, maja 28, 2007

Clean Getaway

Zetknięcie z płytą lotniska jest symbolicznym zderzeniem z rzeczywistością, szarą i brudną, smutną i przytłaczającą, przewidywalną i frustrującą. Dwa tysiące kilometrów stąd jeżdżą czerwone autobusy, ludzie na ulicy się do siebie uśmiechają a życie, choć droższe, lżejsze jest i bardziej życiem jest niż ta egzystencja tutaj. Płaczę więc, kiedy lądujemy, G. ściska mi dłoń a ja uświadamiam sobie wszystkie przeszkody do pokonania, całe brzemię nakładane przez Ojczyznę, wszystkie stereotypy i szufladki, do których dopasować się nie sposób, które uwierają i deformują, które w końcu doprowadzają mnie do tego, że nie rozpoznaję postaci w lustrze widzianej codziennie rano.

Piję przepyszne urodzinowe wino i wspominam każdy moment, każdy ułamek tych stu trzech godzin spędzonych nad Tamizą, kosztuję uroku Big Bena nocą, radości abstrakcyjnych dowcipów, czekania na czerwony autobus o drugiej w nocy, smaku Guinnessa na marnej łajbie, zapachu Camden Town w południe i atmosfery Hyde Parku, kiedy siąpi deszcz. Chcę wierzyć, że imprezy takie, jak w Tiger Tiger jeszcze się przydarzą, że jeszcze jakiś Joe zostawi wizytówkę a inny Antonio będzie dobrze tańczyć, że takich kapel, jak ta w piątek, istnieje więcej, że to wszystko jeszcze kiedyś wróci w ulepszonej wersji a ja już nie będę płakać, że coś się skończyło, bo będę przeżywała moją legendę tak, jak chcę, tam, gdzie chcę, z tym, z kim chcę a uderzenie w płytę lotniska będzie nic nieznaczącym momentem podróży.

Nie wiem tylko czemu śnisz mi się wtedy, kiedy już naprawdę myślałam, że jestem gotowa do następnego wyścigu i nawet byłam pewna wygranej. Uwielbiasz wyłaniać się z zakamarków pamięci i udawać zdziwionego, że wcześniej Cię nie zauważyłam - tak, jak wtedy, gdy G. odradza mi kupno plakatu z Marlonem a mnie zalewają zdjęcia, na których przypominasz mi go bardziej niż sam Brando.

Przeszukuję gorączkowo płytotekę w poszukiwaniu Między słowami, bo z całej tej tęsknoty za tym, czego nie mam i za tym, co zostało mi odebrane, zapragnęłam jeszcze raz zobaczyć Tokio - taką małą namiastkę Londynu, jeszcze raz przeżyć sesję zdjęciową z whisky - taką małą namiastkę imprezy na pagórku z widokiem na Canary Wharf, jeszcze raz oglądać ogrody w Kyoto - taką małą namiastkę Hyde Parku.

Tęsknię prawie za wszystkim, za miejscami, za ludźmi, za tym, co było a już się nigdy nie powtórzy i czuję się tak jak Charlotte patrząca za odchodzącym Bobem, chciałabym wreszcie odwrócić się na pięcie i też odejść, ale wciąż stoję w miejscu. Ty już dawno wsiadłeś do taksówki i odsłuchałeś swoje Just like honey, pora już na mnie, już dawno pora na mnie, ale ja wciąż nie potrafię, stoję w miejscu, mijają mnie ludzie o uśmiechniętych twarzach, niektórzy ciągną mnie za rękę w drugą stronę a ja chciałabym dać się pociągnąć, ale nogi mam jak z kamienia i wciąż wydaje mi się, wciąż łudzę się, że wcale nie wsiadłeś do tej żółtej taksówki albo że przynajmniej nie przestało Ci grać Just like honey w tle.

wtorek, maja 08, 2007

I'm lost but I'm not stranded yet

Tęsknota uderza nagle w twarz, w jednej chwili przypominają się brudne chodniki, stare dziadki grające w boules, małe okrągłe stoliki przed kawiarniami, podmuch gorąca z wylotu metra, skasowane bilety i bagietka na śniadanie. Prawie słyszę ciszę Montmartre'u, prawie czuję żar piasku w Tuileries, prawie dotykam chłodu La Defense.
W jednej chwili mam to wszystko przed oczami i czuję ten charakterystyczny ścisk w żołądku, ten, który czuję za każdym razem, kiedy ładuję się z czerwoną walizką do metra. Nie, to Miasto już mi się nawet nie podoba, ono mnie wciąga, pożera mnie całą z każdym przemierzonym kilometrem, z każdą nowo odkrytą uliczką, z każdym zdjęciem zrobionym ukradkiem.
Samotność wszędzie bywa wstydliwa, tylko nie tam - tam mogę Ją smakować, stojąc na Polach Marsowych, zadzierając głowę i mrużąc oczy od słońca.
Jeszcze trzy miesiące.

niedziela, maja 06, 2007

Maj

Tego maja bzy pachną bardziej dusząco, bardziej intensywniej niż zwykle, zresztą może mi się wydaje, może to tylko wspomnienie o Tobie jest zbyt duszące i zbyt intensywne. Właściwie nie wiem czemu, kojarzysz mi się raczej z jesienią, z deszczem i czarnym płaszczem, więc nie wiem skąd ten maj, przecież wiosna nie pasuje do tej historii.

Tego maja obchodzę dwudzieste drugie urodziny, to nie jest zbyt wiele, nie jest też zbyt mało, ale wcale nie czuję, żeby było w sam raz. Niewiele czuję z drugiej strony, więc może to jest w sam raz, prawdopodobnie dowiem się za rok, za rok dowiem się na pewno dużo rzeczy, skoro już przez ostatni rok nauczyłam się wiele. Dowiedziałam się na przykład, jak w ciągu jednej doby zyskać i stracić emocjonalną fortunę, a także, że głupie zachcianki potrafią się spełniać, jeśli jest się wystarczająco rozkapryszonym i bezczelnym wobec losu. Dowiedziałam się wiele więcej, ale nie o wszystkim należy mówić, a ja i tak mówię za dużo, więc pora zamilknąć.

Tego maja wyjątkowo nie chcę konwalii, bzów chcę, białych bzów potrzebuję, żebym mogła zanurzyć w nich twarz, wziąć głęboki oddech i udusić się ich pięknem, tak jak udusiłam się tamtą historią.

wtorek, maja 01, 2007

Miles from where you are


Raczej bez związku to wszystko, ale czasem tak bywa, u mnie bywa tak coraz częściej.


W czwartek uczyliśmy się o tym, jak karmić dzidziusie, kiedy podawać mleko bezlaktozowe a kiedy bezglutenowe, oraz czy wolno jeść bułeczki karmiąc piersią czy też raczej należy przerzucić się na szyneczki. To wszystko okazało się sprawą wysoce skomplikowaną, dziewczęta zaczęły panikować i chyba żadna teraz nie chce zostać mamusią, choć przecież żywienie dzidziusia to najmniej skomplikowany problem macierzyństwa. Przynajmniej są ścisłe wytyczne, jest jakiś regulamin, w razie wątpliwości jest zawsze dietetyk, zaś granica między dozwolonym a niedozwolonym jest bardzo wyraźna. Potem robi się gorzej, pediatrzy nie posiadają prostych rozwiązań na problemy dzieciństwa i okresu dojrzewania, a mamusiom i tatusiom rośnie Problem, z dnia na dzień coraz większy, z tygodnia na tydzień coraz trudniejszy, z miesiąca na miesiąc coraz bardziej niezrozumiały, a wtedy każda mamusia i każdy tatuś chcieliby znów móc wybierać między mlekiem laktozowym i bezlaktozowym.

No a tak poza tym, to jak łatwo się domyślić, po czwartku były piątek i sobota, była także niedziela, ale nic ciekawego się wtedy nie działo, przynajmniej ja nic takiego nie pamiętam. W końcu był poniedziałek, było kolokwium u Asystenta najlepszego z możliwych i wreszcie był Kasztelan, właściwie były dwa Kasztelany, po których zrobiło mi się błogo i nawet zaczęłam się uśmiechać.

Za dużo jem i za dużo śpię, chciałabym przerwać to błędne koło, ale stanie się to pewnie dopiero wtedy, kiedy spodnie zamiast spadać zaczną być ciasne. Póki co, rozważam wiele możliwości, żyję majem, nie bardzo wyobrażam sobie tego, co ma nastąpić potem, nie bardzo wyobrażam sobie czerwiec, w ogóle nie wyobrażam sobie G. w białej sukience i ze złotą obrączką ani mnie znowu w samolocie do P. - przyszłość wydaje mi się absolutnie niezrozumiała i absolutnie niemożliwa.

Zdecydowanie nie umiem mówić tak, co jest przyczyną wielu nieporozumień i rozczarowań innych ludzi; J. na pożegnanie przytula mnie mówiąc równocześnie ale wiesz, że chciałbym cię obmacać. Wcześniej proponuje się nam trójkąt a później, znacznie później, chłopcy w McDonaldzie chcą wiedzieć co studiujemy, kiedy się dowiadują trochę rzedną im miny, ale są twardzi i bawią nas rozmową przez kolejną godzinę. Właściwie bawi nas jeden, drugi milczy i patrzy, co podoba mi się znacznie bardziej niż gadanie. Nie no, naprawdę jest fajnie, tego chyba chciałam, tak mi się przynajmniej wydawało do niedawna, chociaż teraz nie jestem już tego taka pewna. Wątpliwości zagłuszam czekoladą, dużą ilością czekolady, ale coraz częściej dochodzę do wniosku, że to czego chcemy niekoniecznie jest tym, czego potrzebujemy.