środa, maja 28, 2008

♫ I'm just a stranger, even to myself

Dziś rano, 8.17, ostre słońce, ulica Kopernika, zapach kwiatów przy budynku z trupami i zapierające dech w piersiach wrażenie, że cofnęłam się w czasie. Nagle jest rok 2004, październik roku pańskiego 2004, jestem w czarnej ołówkowej spódnicy, czarnym żakiecie i białej koszuli, i jest tak strasznie gorąco, świeci ostre słońce i pachną kwiaty (tak, jak cztery lata później, w maju roku pańskiego 2008) i jest aula Katedry Biochemii i wielki napis MEDICUS HOMO EST, siedzę koło jakiejś wysokiej blondynki, poczciwej z twarzy, pożycza mi długopis do podpisania jakiegoś świstka, coś o zobowiązaniach studenta medycyny (dziś nie poznałabym jej na ulicy); potem wywołują nas po nazwisku, oczywiście potykam się na schodku (G. potem powie "strasznie współczułam tej lasce, która się potknęła na oczach wszystkich"), coś odbieram, chyba indeks i komuś ściskam rękę, ale nie wiem komu, nie pamiętam.

Miałam wtedy takie strasznie duże przerażone oczy i błogosławioną niewiedzę wymalowaną na naiwnej twarzy; chyba nie byłam szczęśliwsza, ale miałam zajebiście dużo wiary w moje szczęście gdzieś, kiedyś, w przyszłości. Na pewno byłam radośniejsza. Teraz mam duże oczy i niewiedzę wymalowaną na twarzy; chyba nie jestem szczęśliwsza, szukam szczęścia w teraźniejszości. Na pewno trudniej przychodzi mi radość. I zastanawiam się, tak naprawdę wciąż nie mogę zrozumieć, kiedy zgubiłam ostatnie cztery lata i jak to się stało, jak to w ogóle jest możliwe, że z tej niewinnej, ufnej dziewczyny stałam się mną, i jak to jest, i czy to w ogóle jest możliwe, żeby wrócić.

Czasem bardzo chciałabym wrócić.

sobota, maja 24, 2008

Tequila, sex and bruises

No więc, wiecie. Okazało się, że ja z tequilą pasujemy do siebie I D E A L N I E. Idealnie. Tak idealnie, że o północy wylądowałyśmy z K. w klubie pełnym ludzi, gorące ciała i te sprawy, no wiecie, sami rozumiecie. Wracałam do domu o 6 rano, co zdecydowanie miało swój klimat, szczególnie, że nie wracałam sama, ale jeszcze większy klimat miały zajęcia z francuskiego cztery godziny później na rozpoczynającym się kacu i próby znalezienia w obolałym mózgu podstawowych słówek.
Tak czy inaczej, tequila jest hitem tego sezonu, jeśli o mnie chodzi.

Oprócz tego słucham Can you feel the love tonight i roztkliwiam się nad wspaniałymi czasami dzieciństwa, kiedy miłość dwóch lwiątek była ideałem miłości i marzyło się o królu lwie jako kochanku bez posądzeń o zoofilię.Oglądałam też wreszcie kolejną część ekranizacji Harry'ego Pottera, co oczywiście nie jest powodem do dumy, bo dzieło to mierne, ale czego się nie robi dla kilku scen z Alanem Rickmannem. I tak, jakby ktoś pytał, kocham Severusa Snape'a, zawsze go kochałam i tylko dla niego przeczytałam wszystkie siedem tomów sagi o wkurwiającym chłopcu. No i może dla tych kilku zawoalowanych wątków filozoficzno-religijnych, ale serio, kto mówiąc o Harrym Potterze myśli o wątkach filozoficzno-religijnych?

Obijam się też, o, obijam się dubeltowo, robię burdel w ciągu jednej doby i próbuję go ogarnąć przez kolejny tydzień, co wychodzi mi kiepsko, bo sprzątać nie umiem i jak to w Grey's Anatomy zostało ładnie ujęte "przepycham brud z miejsca w miejsce".

No i nie należy się martwić, że niby taka jestem teraz whole and healed, wciąż mam problemy ze swoim konstruktem poznawczym. Utwierdzam się w przekonaniu, że jednak posiadam tzw. relationship issues, bowiem facet podoba mi się tak długo, jak długo nie chce mnie na stałe w swoim życiu, tak długo, jak nie jestem mu niezbędna, tak długo, jak na mnie nie polega. A już określenie stały związek działa na moją podświadomość niczym płachta na byka: zastrzyk adrenaliny i spierdalamy kochani, jak powiedział myśliwy na polowaniu stojąc twarzą w twarz z wściekłym nosorożcem. Koleżanki S. i C. tworzą wokół mnie atmosferę psychoterapeutyczną, aby mnie wyleczyć, na razie idzie nam kiepsko, potrafię tylko lądować po kątach z obcymi mężczyznami, którzy następnie umawiają się ze mną na kawę, ale ja po dwóch takich kawach mówię pas - za dużo kofeiny jest przecież niezdrowe.

Tequili natomiast nigdy za wiele, nigdy.

piątek, maja 16, 2008

♫ Reborn and shivering





Więc popatrzyłam na życie z trochę innej perspektywy, zobaczyłam ludzi, którzy stali tuż obok, zobaczyłam rzeczy, na które wcześniej byłam ślepa, zobaczyłam, że mogę być szczęśliwa a kara za grzechy jest dokładnie taka, jaka sobie sama wymierzę. Każdego dnia wyrzekam sie kłamstwa i wygody, czasem idzie mi lepiej, czasem gorzej, w te lepsze dni jestem bliżej szczęścia, bliżej niż kiedykolwiek.
Czasem wspominam ostatnie trzy lata, czasem za nimi tęsknię, prawda jednak jest taka, że niezależnie od moich uczuć nie ma powrotu do tego, co było; można tłumaczyć to rozczarowaniem, żalem, złością lub poczuciem krzywdy, jednak niektóre relacje są po prostu z góry skazane na zagładę, choć nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy; chyba tak już ułożone jest życie.

Codziennie rano, kiedy otwieram oczy patrzę czy świeci słońce. Dziś rano wyjeżdżałam z Krakowa w sandałach, 15 stopni w cieniu i jasne słońce, najlepszy znak, że nadeszła wiosna. Wracam wieczorem i widzę miasto mokre od deszczu, ludzie dziwnie patrzą na moje stopy, kiedy przetrząsam Carrefour w poszukiwaniu piwa o wdzięcznej nazwie Desperados, które jest zdecydowanym hitem tego sezonu, bowiem upić się nim można subtelnie i niepostrzeżenie, czyli tak, jak lubię najbardziej.

Z każdym dniem coraz mocniej zakotwiczam się w rzeczywistości, może dlatego, że jest ona coraz bardziej przyjazna a może dlatego, że sama staję się dla siebie bardziej przyjazna. Wakacje zapowiadają się wybitnie chirurgicznie -jeśli dobrze pójdzie to spędzę je rozdarta między Warszawą, Rzymem, Krakowem i moją starą mieściną. Mężczyźni robią dla mnie różne dziwne rzeczy, co trochę mnie bawi i bardzo urzeka, tym bardziej, że póki co obywa się bez głupich obietnic bez pokrycia.

A tak naprawdę to cała ta wiwisekcja jest bez sensu, bowiem krótko mówiąc, zgodnie ze starym prawem blogowania ilość interesujących notek jest wprost proporcjonalna do nasilenia depresji autora lub też cytując cytującą Cashew: najważniejszym bodźcem do twórczego pisania jest żegluga po bezmiarze oceanu wkurwu, ahoj!(copyright by Jaś). Kimkolwiek jest Jaś, jest on mądrym człowiekiem i ma rację.

Some other time, maybe.

czwartek, maja 01, 2008

Feel it coming

Pierwsza w nocy i puste Aleje - tylko odgłos obcasów na chodniku i smak nikotyny na języku a po udach rozlewa się kojący ból przypominający o kilku godzinach tańca i wielu godzinach na oddziale i bloku operacyjnym. Chyba znalazłam swoją wolność, chyba odkryłam swoją wartość, chyba odnalazłam samą siebie, z dala od spektakularnych zdrad, podwójnej moralności i kłamstw usprawiedliwianych Wyższym Dobrem. Relacje z mężczyznami nabierają żywszych barw, ja nabieram radości życia i cieszę się codziennymi oczywistościami i prostymi prawdami. Nie ma co, dwudziesta czwarta wiosna mojego życia zaczyna się naprawdę obiecująco.