niedziela, lipca 29, 2007

A Sorta Fairytale

To jest krotka historia wieloletniej miłości.

To jest historia kolorów i zapachów. Ludzi na Polach Marsowych i pseudoartystów na Place du Tertre. To jest historia spacerów wzdłuż Sekwany i szklących sie oczu na widok Wielkiej Siostry z żelaza i mostu Aleksandra. To jest historia ławeczki w Tuileries, lodów Haagen Dazs i chłopców grających na gitarze. To jest historia kolorowych twarzy w metrze, bałkańskiej orkiestry na Chatelet i żebraczki siedzącej w korytarzu do czternastki.

To jest banalna historia dodatkowych kilogramów od pains au chocolat i kruchych bagietek. To jest prosta historia kawiarni, której właścicielka uśmiecha sie do Ciebie porozumiewawczo a jej syn pamięta Twoj ulubiony rodzaj kawy. To jest zabawna historia chłopców z samochodu na rue de Rivoli i kelnera z włoskiej knajpy, który co wieczór mówi Ci bonsoir. To jest tez historia machania nogami na Pont des Arts, wpatrywania sie w przepływające promy i picia wina z butelki.

To jest wreszcie historia rozdarcia miedzy Tu i Tam, płaczu z tęsknoty za Tam i nostalgicznych mrzonek o Tu. To jest historia niechęci do wyjazdów i nienawiści do powrotów.

To jest historia mnie i tego Miasta, do którego wracać już nie chcę, ale muszę.

czwartek, lipca 26, 2007

Żarcik. Żarcik, mowie!

(czyli troche bezsensu, ale lzej niz dotychczas)

"Twoje imie pojawia sie przy wielu okazjach, czasem je zmieniam, by nie wydalo sie, ze jestes tak wazny. [...] Jedyne, co po nas pozostalo to dwa cienie na chodniku. Byc moze tak zwane piekno tej historii tkwi w braku jej rozwiazania. Mimo dystansu psychofizycznego, mimo tego, ze lzej mi na sercu, ze potrafie budzic sie bez Ciebie w glowie, i tak nieswiadomie szukam Twojej twarzy wsrod obcych mezczyzn. Gdy odnajduje chocby slad tego usmiechu lub tych oczu, usmiecham sie lekko, choc przeciez zaden z nich nie jest Toba, nie powinien nawet, obalilby wtedy mit Twojej wyjatkowosci."

Tak pisalam jeszcze dwa tygodnie temu, dwa tygodnie to szmat czasu, przez dwa tygodnie wiele moze sie zmienic. Wiele sie zmienilo.

Kochajmy sie na stole operacyjnym - dzis tak prawie powiedzialam do jednego chirurga, powstrzymaly mnie tylko peseta i skalpel elektryczny. Widac nawet seks nie moze byc prosty, bo skalpel stoi na przeszkodzie. Tak ogolnie, to nie jestem az tak frywolna, jedynie w przypadku tego bruneta ponosza mnie wodze wyobrazni - Panstwo sobie nie wyobrazaja co mozna sobie przekazywac samymi spojrzeniami z nad pola operacyjnego.

Z innych wiadomosci, niekoniecznie dotyczacych chirurgii i seksu, to niewiele, naprawde niewiele. Uzaleznilam sie od l'Arobase, gdzie przesiaduje godzinami, wydajac reszte pieniedzy na kawe, bagels i internet. Nie ma takiej kawiarni w Krakowie, odnosze wrecz wrazenie, ze nigdzie nie ma takiej kawiarni, w ktorej czulabym sie rownie swobodnie z moim obcym pochodzeniem i niezliczonymi fobiami.

Odwiedzam czasami jeszcze foyer, czynie to teraz bardziej z ciekawosci i nudy niz z wewnetrznej potrzeby obcowania z rodakami. Jak na moj gust, polskie dziewczynki sa za bardzo dziewczynkami. Zastanawiam sie, czy naprawde zrozumienie pewnych oczywistych zyciowych kwestii musi zachodzic tak dlugo, z taka emfaza i czy musi sie konczyc okrzykami przypominajacymi udawany orgazm. Tak czy inaczej, obserwacje mlodych ludzkich samic w rezerwacie przyrody Bagneux sa niezwykle interesujace.

środa, lipca 25, 2007

13ème arrondissement

W mojej dzielnicy jest szesc wiezowcow, dziesiec piekarni, cztery supermarkety i jedna kawiarnia wi-fi, w ktorej serwuja najlepsze bagels pod sloncem. Moja dzielnica jest szaroniebieska w dzien i czarna noca. Najpiekniejsza jest o zmierzchu, kiedy zlotobiale swiatla i blekitnozielone cienie odbijaja sie w szkle wiezowcow.

W mojej dzielnicy jest dom spokojnej starosci. Ludzie tu umieraja niepostrzezenie, czasem zniknie jedno krzeslo ze stolowki, czasem mniej porcji wyda kucharka.
W domu spokojnej starosci jest piekny ogrod, kwiaty wybuchaja blekitem, zolcia i czerwienia, drzewa zielenieja sie godnie a trawa prezentuje najnowsza krotka fryzure. Starzy ludzie siedza tu na krzeselkach i patrza na statyczna flore, zapominajac o dynamice za murami.
W domu spokojnej starosci sa cztery oddzialy. Starzy ludzie na oddzialach wpatruja sie wyblaklymi teczowkami w migajace telewizory i przejmuja sie obrazami wydarzen, na ktore nie maja juz najmniejszego wplywu.

Wszyscy starzy ludzie wymyslaja sobie nowe upodobania. Albo wariuja. Albo glupieja. Albo robia to wszystko na raz a wtedy zycie ponownie nabiera dla nich znaczenia.

Nie-piekne noce nie-pieknych koszmarow

A w glowie miliony, miliardy polamanych mysli, lacze je w spojna calosc na kilka sekund, ale nim zdaze zrozumiec sens powstalych tresci, rozpadaja sie ona na jeszcze drobniejsze kawalki. Od fruwajacych po czaszce zglosek dostaje oczoplasu, dostaje dusznosci, dostaje tachykardii, dostaje wszystko to, czego dostac nie chce.

Codziennie patrze w swoje odbicie w lustrze i pytam sama siebie - Czy to juz? Czy juz? Zagladam sobie w oczy, szukajac sladow obledu i z ulga odpowiadam - Nie, jeszcze nie.
Dzisiaj jednak duzo dluzej zastanawialam sie nad odpowiedzia.

Moje demony kochaja mnie taka, jaka jestem; nic ode mnie nie chca poza spokojem duszy, reszte hojnie mi zostawiaja, tylko spokoj wyrywaja zebami, dra chciwie na strzepy i pozeraja oblizujac sie ze smakiem. Moje demony niczego sie nie boja, wszystkiemu stawiaja czola, zas najskuteczniej bronia mnie przed ludzmi. Oddzielaja mnie od nich murem, pluja gorzkim jadem i sycza, ze te wszystkie stworzenia o dwoch nogach i jednej glowie rania bolesniej od demonow, wgryzaja sie glebiej i zakazaja krew.

Aniol Stroz chyba opuscil mnie calkiem, bo juz dawno nie slyszalam jego glosu.
Z demonami dogaduje sie za to coraz lepiej.

poniedziałek, lipca 23, 2007

Wiera wczoraj zdecydowanie bez humoru; wyzywa mnie od najgorszych i pluje zupa patrzac na mnie triumfujacymi zlosliwymi oczami. Nie mam do niej cierpliwosci; ona do mnie tez, mam wrazenie ze boli ja patrzenie na mnie. W pewnym momencie przestaje nad soba panowac i idiotycznie zarzucam jej zawisc i gorycz, zakrywa uszy i wola "powtorz! nic nie slysze". Wzruszam ramionami i odpowiadam - "nie chcesz slyszec". Pochyla glowe i cicho potwierdza - "masz racje, nie chce". Ma takie przeblyski swiadomosci; trwa to tylko minute, czasem dwie, po chwili wraca do swoich koszmarow, w ktorych prawdopodobnie spedzi reszte swojego zycia. Jej wlasna osobowosc przebija sie z trudem przez pancerz Alzheimera, jedynie upor i wybuchowosc nie ulegly zanikowi. Zaczynam sie zastanawiac, co pozostanie ze mnie, kiedy nadejdzie czas.

W katedrze Notre Dame wszyscy robia zdjecia pieknemu sredniowiecznemu zyrandolowi, wystawionemu obok oltarza, zas Pieta znajdujaca sie tuz za nim pozostaje niezauwazona. Z calej uroczystej mszy najlepiej zapamietalam Japonczyka przyjmujacego Komunie. Jest cos poruszajacego w fakcie, ze obywatel najbardziej poukladanego i rozsadnego panstwa na swiecie wierzy w najbardziej chaotycznego i irracjonalnego Boga z calego bezkresu bostw.

Jest w mojej glowie wiele mysli do wyrazenia, wiele slow do napisania, wiele kropek, przecinkow i wykrzyknikow, ale najwiecej jest nawiasow; wlasciwie czasem mam wrazenie ze wiekszosc mojego zycia zawiera sie w nawiasach. Z cala pewnoscia czas spedzony w Paryzu zamkne w nawias, po raz kolejny uznam to za dygresje od glownego tematu, taka przerwa w zyciorysie, czas na wziecie glebokiego oddechu, tak glebokiego, zeby potem wytrzymac pod woda od pazdziernika do czerwca. Wlasciwie, tak sobie mysle - a tu czynie to czesciej niz gdziekolwiek indziej - dygresje bywaja wazniejsze od watku glownego, w koncu caly Don Juan jest jedna wielka dygresja. Moze to jest jakies rozwiazanie, nigdy nie zamknac otwartego nawiasu, liczac na to, ze nikt nie zauwazy bledu w druku.

Gdybym umiala wyzwolic sie spod tego genetycznego peta, jakim jest dystymiczny charakterek mojej babki, na pewno widzialabym jasniej, mniej przeklinalabym w myslach i wiecej bym sie usmiechala. Permanentnie pytaja mnie o numer telefonu a ja permanentnie odmawiam lub nie odbieram przychodzacych polaczen. Nie potrafie zrozumiec, co oni widza w ciemnej blondynce o zadartym nosie; czasem mysle, ze gdybym to zrozumiala to wiecej mezczyzn znaloby moj numer telefonu a ja znalabym wiecej mezczyzn.

niedziela, lipca 22, 2007

119, rue de Chevaleret

O 23 szarytki zamykaja bramy, pociagi zaczynaja jezdzic o 4.30, ptaki spiewaja najglosniej o 5, o 5.20 robi sie jasno. O 6 rano zasypiam.


W Paryzu najgorsze sa noce. Mysli przepelniaja mi glowe, krew przepelnia naczynia a serce przepelnia klatke piersiowa. Ta powtarzajaca sie nocna tachykardia doprowadza mnie do szalu, nie pozwala spac, nie pozwala odpoczac, zadajac ode mnie uwagi i koncentracji, kiedy ja marze o tym, zeby wreszcie zamknac oczy i snic sny, ktorych nie zapamietam. Zamiast tego spisuje mentalnie wszystkie mary pojawiajace sie przed moimi oczami, gdy z frustracja przewracam sie z boku na bok i prostuje obolale z bezsennego zmeczenia konczyny.

Wedlug artykulu z najnowszego Mozgu i duszy powinnam zglosic sie do psychoterapeuty z moim perfekcjonizmem. Wedlug autorow wszystkie moje problemy wynikaja ze zbyt wysokich poprzeczek, na ktorych lamie sobie rece i nogi, na ktorych stopniowo wytracam energie, tak ze upadam przed dobiegnieciem do mety. Bardzo mozliwe z drugiej strony, ze to nie poprzeczki sa zbyt wysokie tylko moje nogi za krotkie. Tak czy inaczej, moze ktos zna dobrego psychoterapeute - z checia podyskutuje z nim na ten temat.

Wiera od dwoch dni wyjatkowo spokojna i mila, siedze u niej chyba zbyt dlugo, powinnam wiecej pomagac innym chorym, ale ta kobieta ma zbyt duza sile przyciagania. Tylko czasami patrzy mi w oczy, usmiecha sie wtedy ze zdumieniem i szepcze jaka ona piekna, ça doit etre defendu, telle beauté. Piekna jestem dla niej tylko w warkoczu i brazowej bluzce z kwiatkami, byc moze wtedy o czyms jej przypominam; mnie ona przypomina o wielu rzeczach. Czytam jej autobiografie, slucham jej plyty, wpatruje sie w zdjecia, ale wciaz nie moge pojac transformacji, ktora nastapila w jej ciele i umysle. Gdy w piatek wchodze do jej pokoju, wita sie ze mna i patrzac w okno mowi zdecydowanym glosem Wczoraj po pani wyjsciu , myslalam o pani. Chcialam pani cos oznajmic. Wyjasnic. - poprawia sie - Obawiam sie, ze moglam zostac zle zrozumiana, wiec chcialam sie wytlumaczyc... - zamysla sie dobra chwile, po czym dodaje z figlarnym usmiechem - Ale juz zapomnialam.

Z drugiej strony, widzialam swietny lifting twarzy u 36-letniej pacjentki oraz genialna septorynoplastyke u dwudziestolatki. Mowie Wam - majstersztyk.

środa, lipca 18, 2007

Slow kilka bez wiekszej wartosci

Pani Wiera ma ilość lat nieokreśloną, siwe włosy i zamknięte oczy. Otwiera usta, kiedy ja o to poproszę, choć krztusi sie każdą łyżką herbaty, którą w nią wlewam. U pani Wiery w pokoju jest stół, na stole leżą zdjęcia i płyta. Zdjęcia przedstawiają całkiem atrakcyjna brunetkę o dużych oczach i wąskich ustach. Pod zdjęciami widnieje podpis "Wiera". Wkładam płytę do odtwarzacza i słyszę mocny kobiecy głos, śpiewający utwory w stylu Edith Piaf. Plyta podpisana jest "Wiera" Nachylam sie nad panią Wiera i pytam czy pamięta te piosenki. Szepcze nic nie pamiętam, nie pamiętam, co mówiłam, nie pamiętam, co śpiewałam, nie pamiętam, jak żyłam, jestem jak błąkający sie ptak. Sprawia wrażenie budzącej sie z długiego snu, jednak kiedy znów proszę, by otworzyła usta, już syczy do mnie jadowicie - tak cię rąbnę cholero jedna, ze sie nie pozbierasz, ze cię matka rodzona nie pozna.
Właśnie tak moi drodzy wygląda koniec kariery śpiewaczki - emigrantki w domu spokojnej starości przy ulicy Chevaleret.

Tak poza tym, to wciąż patrze na upiększanie natury i probuje zrozumieć zasady septorynoplastyki. Wieczory spędzam z książkami i muzyka a samotność zagryzam melonem i popijam cola light. Wczoraj usłyszałam w słuchawkach All I Need Kearneya i w jednej chwili wróciła do mnie sobota 7 lipca 2007 z G. w białej sukience i P. w ciemnym garniturze. Przypomniała mi sie zabawa dosłownie do białego rana, bolące stopy od tańczenia, rozmowy lekkie i rozmowy poważne, biały tort i ból gardła następnego dnia.Przypomniałam sobie to wszystko i wiele więcej i zapragnęłam powtórzyć tamten dzień i tamta noc, jednak okazało sie to niemożliwe.

Zakończyłam wreszcie pewna opowieść, zamknęłam książkę i odłożyłam na półkę. Nie chce przegapić kolejnego takiego bestsellera.

niedziela, lipca 15, 2007

Bez tytułu. Bez polotu.

Wiecie, tak naprawdę to jest całkiem dobrze. Mam gdzie spać i jeszcze mam co jeść. Staram się dużo uczyć i dużo rozmawiać z obcymi ludźmi, nauczyłam się nawet rozmawiać z obcymi dziewczętami w moim wieku i nawet przyzwyczaiłam się do ich pierdolenia o niczym. Czasem tylko nachodzą dziwne myśli, taki defekt związany z ciałkiem Barra.

Palący ból kolana przypomina mi o tym, że wciąż istnieję, jakkolwiek czasem wydaje mi się to istnienie lekkie i ulotne, jakkolwiek czasem wydaje mi się, że stąpam po wodzie a nie po twardej ziemi, zaś pewne spojrzenia, uśmiechy i półsłówka zdają się zupełnie nierzeczywiste, jak gdyby nigdy się nie wydarzyły. Zasuwam suwak śpiwora wyznaczając granice mojej suwerenności w 14-osobowym pokoju pełnym głosów, ubrań i innych śpiworów; między kolanem a śpiworem pozostaje pusta nienazwana przestrzeń, przytulam się do poduszki, przytulam się do ściany, ale pusta przestrzeń między kolanem a śpiworem wcale się nie zmniejsza. Po wyjściu z łóżka rośnie wręcz, oddzielając mnie od innych ludzi, którzy odbijają się od niej, a ja nie potrafię wciągnąć nikogo do środka, nikogo, kto mógłby zająć przestrzeń między kolanem a śpiworem.

Życie w Paryżu zaczyna mnie męczyć, noce są ciepłe i krótkie, dni duszne i długie, wydaję fortunę na szpilki w kolorze czerwonego wina i jeszcze tego samego dnia kończę z krwawiącym kolanem, pozbawiając się okazji do zaprezentowania moich nóg w nowych butach w Wielkim Mieście Mody. Odkąd tu przyjechałam śnią mi się koszmary, złe myśli atakują mnie w nocy z każdej strony, wciąż mnie o coś oskarżają, wciąż muszę bronić swojej niewinności przed samą sobą, ale poczucie winy nie opuszcza mnie od chwili zamknięcia oczu aż do ich otwarcia. Po przebudzeniu wpatruję się przez kilka minut w sufit, próbując dojść do siebie, staram sie nie krzyczeć, choć właściwie czuję się czasem tak bezsilna, że nawet krzyk byłby dla mnie zbyt trudny.

Przedwczoraj znowu widziałam martwego gołębia, wyglądał niepokojąco z odłamaną główką i oczkami patrzącymi w stronę ulicy. Pół godziny później widziałam żywe ludzkie mięso, krojone, przypalane i wysysane, ale nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak ten nieżywy gołąb. Nie, piątek nie był najlepszym dniem w tym mieście, ale wracając do mieszkania zobaczyłam spacerującego gołębia w miejscu roztrzaskanych zwłok. Zaczęłam wierzyć w reinkarnację.

niedziela, lipca 08, 2007

Przesyt

Ależ moja droga, życie jest tak piękne, tak bogate i tak kolorowe. Czy Ty tego nie widzisz? Czy Ty nie widzisz tych par siedzących na wałach i robiących sobie zdjęcia, nie widzisz tych dzieci obłapiających smoka wawelskiego? A wariat siedzący na ławeczce, deklamujący wymyślane na poczekaniu wiersze? A dorożki? A zieleń nad Wisłą? Przecież jest pięknie, ciesz się, raduj się, masz trzy miesiące wakacji, możesz robić wszystko, czemu nie robisz nic? Czemu znów siedzisz w fotelu, znów wpatrujesz się tępym wzrokiem w róg biurka i w kółko słuchasz jednej piosenki? Gnuśniejesz, tyle ci powiem, wyspałaś się, powinnaś już się pozbierać, poskładać jakoś, a nie taka rozsypana siedzisz. A jak ktoś wejdzie i cię zobaczy? Jak ktoś cię zobaczy taką nieposkładaną, toż to wstyd będzie, wszyscy się dowiedzą kim tak naprawdę jesteś, wyjdzie na jaw twoja głupota i naiwność, wszyscy zobaczą ten burdel w twojej głowie. Chcesz tego? No naprawdę chcesz, żeby się wszyscy dowiedzieli? Schowaj już te wspomnienia, wyrzuć wreszcie uczucia, czy ty wszystko musisz chomikować, na co ci ta stara miłość, zardzewiała już dawno, bezużytecznie leży i zajmuje miejsce, truje powietrze, wyrzuć ją wreszcie, przecież można sobie nią krzywdę zrobić. Widzisz te kolce, przecież to się może wbić w serce albo w mózg albo w oko albo w wątrobę, ropnie się od tego robią. No a to? Co to ma być? Tutaj, to? Pluszowe, nabite na kolce? Czyś ty całkiem zgłupiała? Nadzieja? Takie zabawki są dobre dla dzieci. O i jeszcze piszczy jak nacisnąć w odpowiednim miejscu. Przecież aż głowa boli od tego pisku. Nie no, ręce opadają, to wszystko trzeba do kosza na odpadki wyrzu... No i nie mówiłam?! Nabiła się idiotka na kolce. Żyjesz? Ej, żyjesz? Niech ktoś wyłączy to piszczenie!

środa, lipca 04, 2007

Nieokreślona historia nieokreślonej relacji

czyli z inspiracji polskimi kolejami państwowymi


Od tamtej chwili, kiedy pękła w nas ostatnia struna tego rozstrojonego fortepianu, minął już rok i uczucie, że umarłam zdążyło się zetrzeć. Dość łatwo wmówiłam sobie, że to wszystko było złudzeniem, wytworem pensjonarskiej wyobraźni. Od Ciebie było ich już kilku, z każdym próbowałam coś w sobie zmienić, coś ruszyć, ale mimo moich usilnych starań trwam nieporuszona, niezmiennie trzeźwa i jasna nawet w najmniej odpowiednich momentach, patrząc na siebie jakby z boku, obserwując jak podnoszę kieliszek do ust, jak się uśmiecham, jak całuję innego, obcego mężczyznę i próbuję zmusić się do namiętności. Patrzę na siebie i czekam na choćby drgnienie, ale po trzęsieniu ziemi, które mi sprezentowałeś nic już nie może być takie samo. Gdybym była w stanie się przemóc, by przekroczyć barierę tej nieznośnej cielesności, zdradzić Cię wreszcie, z kimś płytkim raczej niż głębokim, może wreszcie poczułabym ulgę. Ale nie umiem, nie potrafię, sztywnieję, gdy on próbuje wsunąć rękę pod sukienkę, i z każdym jego gestem przypominam sobie Ciebie.

Może jednak prawdą jest, że sama sobie piszę ten melodramat, może to w gruncie rzeczy jest proste i banalne, a ja robię z tego historię na miarę Przeminęło z wiatrem, może moi bliscy mają rację, że z patologiczną niechęcią do okazywania uczuć nie pojadę zbyt daleko a jeśli pojadę to w jednoosobowym wózku. Najprawdopodobniej to wszystko jest prawdą, jednak przerwanie tego zaklętego kręgu wydaje mi się ponad moje siły, świadomość popełnianych błędów nie ratuje mnie przed ich popełnianiem, choć już w momencie wypowiadania pewnych słów, podejmowania pewnych decyzji i przyjmowania pewnego wyrazu twarzy wiem, że popełniam błąd. Moja Mama z przenikliwością promieni rentgena stwierdza bezlitośnie, że na zdrowie by mi wyszło, gdybym nie zakładała kolejnych masek do kolejnych ludzi, więcej tlenu dostawałoby się do tkanek, więcej światła do mózgu a ja wreszcie nie traciłabym czasu zastanawiając się, co dziś założyć na twarz. Właściwie powiedziała to znacznie prościej i znacznie zwięźlej, ale tylko moja Mama ma tę niesamowitą zdolność wyrażania myśli i uczuć w jednym zdaniu.


Ostatnio robiłam pospieszne notatki w pociągu, licząc na to, że kiedy wreszcie będę miała czas, rozwinę te kilka słów w obraz moich myśli. Jednak, gdy wreszcie mam czas na nieplanowanie czasu i wpatruję się w hasła nabazgrane w zeszycie, nie mogę sobie przypomnieć do nich klucza. Pozostają tylko te puste słowa zapisane obok notatek o Nabokovie - trzy młode śpiące Ukrainki, „Under the Milky Way” w słuchawkach, wyglądanie przez okno i wiatr we włosach, księżyc w pełni, mijane wioski, wolność. Wolność napisałam trzy razy, więc było to chyba ważne, jutro znowu jadę pociągiem, może znów poczuję wolność, może znów poczuję cokolwiek poza zmęczeniem i znudzeniem.

poniedziałek, lipca 02, 2007

Wtedy Pan Bóg rzekł do węża:
« [...] Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie i niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę».
Do niewiasty powiedział: «Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci, ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą».

Rdz 3, 15-16 (tłum. ks. Czesław Jakubiec, Biblia Tysiąclecia)

Słuchanie Dream Brother o północy i czytanie o śmierci Buckleya nie było najlepszym pomysłem, bowiem nabawić się można urazu do wchodzenia do wody i łagodnego OCD polegającego na upewnianiu się, że wszystkie drzwi są zamknięte, jak gdyby zamknięte drzwi mogły powstrzymać ducha Buckleya przed wejściem do mojego mieszkania, o ile oczywiście miałby ochotę do niego wejść.

Moja kobiecość wypływa ze mnie co miesiąc lub częściej nawet, przypominając mi kim jestem i do czego tak naprawdę zostałam stworzona. Ból piersi jest tylko małym preludium macierzyństwa, skurcze macicy tylko przedsmakiem porodu, zespół napięcia przedmiesiączkowego jedynie zapowiedzią obawy o własne dziecko. Kobieta rzeczywiście została przeklęta w momencie podniesienia jabłka do ust.

Mam dużo złych myśli w głowie, wszystkie dotyczą mojej głowy, mam tam dużo śmieci i kilka szafek z archiwami, trochę ulotek promocyjnych i spory stos bezwartościowych zapisków, powinnam to wszystko spalić, ale nie mam na to odwagi, więc pozwalam lęgnąć się tam szczurom, pająkom pozwalam rozwijać pajęczyny, nietoperzom pozwalam obijać się po ścianach, a nawiązanie do Baudelaire'a wyszło mi zupełnie przypadkowo.

Brak mi tego poukładania, tej pewności własnego istnienia i przekonania własnych racji, opowiedzenie się po którejkolwiek ze stron jest dla mnie wysiłkiem ponad moje możliwości. Gdybym lepiej znała siebie, tak jak inni znają siebie, może mogłabym powiedzieć, że zrobiłabym tak, nie zrobiłabym inaczej, może umiałabym chwalić i potępiać - te niezmienne wątpliwości dotyczące mojej osoby, a przez to osób innych, wykańczają mnie z każdym dniem. Męczę sie coraz bardziej w swojej niepewnej skórze, odrzucam widok w lustrze i chciałabym, tak bardzo chciałabym, uwolnić się wreszcie od tego ciała i od tej czaszki.

Ewo, co Ty zrobiłaś.


G. stwierdziła, że notka nie ma samobójczego wydźwięku, a skoro nie grożą mi nalot psychiatrów i komentarze w stylu "czemu jesteś taka nieszczęśliwa, może jesteś chora", stwierdziłam, że przysłowiowy chuj z tym i tekst ujrzał światło dzienne.

niedziela, lipca 01, 2007

Never Ending Math Equation

Co tam chowasz za tymi dłońmi? Odsłoń, odsłoń wreszcie, przecież to tylko oczy, usta, nos, przecież tam nic nie ma.

Napisałam notkę, która bardzo mi się podoba, ale nie mogę jej opublikować, albowiem zbyt pięknie rozdzierająca jest, zbyt samobójcza również, i nikt nie zrozumie, że to z samobójstwem nie ma nic wspólnego, że to tylko pojękiwania jakichś resztek idealizmu we mnie samej, że to próby są, to, to są tylko próby odnalezienia samej siebie, tej z dzieciństwa, próby odnalezienia tej czystości i pełni jestestwa. Nigdy nie czułam się bardziej sobą niż gdy byłam dzieckiem, ja było dla mnie tak proste, tak łatwo definiowalne, tak niezachwiane w swej ocenie, że nic, nikt nie mógł mu zaszkodzić. Potem jednak weszłam między setki luster, setki oczu odbijających moją postać a w każdym odbiciu widziałam kogoś innego, zaczęłam panicznie szukać siebie, zaczęłam histerycznie rozgrzebywać swój mózg próbując odnaleźć czystość i pełnię jestestwa, ale znalazłam tylko wątpliwości i węża syczącego jadowicie, że mnie nie ma, nigdy nie było, że jestem tylko tym, za kogo mnie mają, bowiem nikt nie zapamięta mnie z tych samotnych wieczorów z winem, nikt nie zapamięta mnie z moich marzeń, oczekiwań i myśli, wszyscy zaś zapamiętają mnie z paru niedotrzymanych obietnic i ciętych uwag, kilku wyświadczonych usług i półuśmiechów rzuconych przypadkowo. Świadomość braku ja przytłacza mnie do utraty tchu w piersiach i wciąż nie mogę uwierzyć, że ten spacer pustą ulicą Krakowa w czarnym płaszczu i czarnych szpilkach, te tłumy mijanych ludzi, ten księżyc zza chmur i zapach nocy, że to przepadnie, że już nie będzie, że nikt się nie dowie i nikt nie zapamięta, ja tylko, ale ja zniknie a z ja zniknie ten wieczór. Może dlatego potrzebny jest Bóg, non omnis moriar, przynajmniej On zapamięta. Nieśmiertelność nie jest porywająca per se, pociąga w niej jedynie ten brak straty, ten brak zaprzepaszczenia zgromadzonych przez całe życie skarbów, to jest piękne, tak piękne, że nieosiągalne.