poniedziałek, lipca 02, 2007

Wtedy Pan Bóg rzekł do węża:
« [...] Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie i niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę».
Do niewiasty powiedział: «Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci, ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą».

Rdz 3, 15-16 (tłum. ks. Czesław Jakubiec, Biblia Tysiąclecia)

Słuchanie Dream Brother o północy i czytanie o śmierci Buckleya nie było najlepszym pomysłem, bowiem nabawić się można urazu do wchodzenia do wody i łagodnego OCD polegającego na upewnianiu się, że wszystkie drzwi są zamknięte, jak gdyby zamknięte drzwi mogły powstrzymać ducha Buckleya przed wejściem do mojego mieszkania, o ile oczywiście miałby ochotę do niego wejść.

Moja kobiecość wypływa ze mnie co miesiąc lub częściej nawet, przypominając mi kim jestem i do czego tak naprawdę zostałam stworzona. Ból piersi jest tylko małym preludium macierzyństwa, skurcze macicy tylko przedsmakiem porodu, zespół napięcia przedmiesiączkowego jedynie zapowiedzią obawy o własne dziecko. Kobieta rzeczywiście została przeklęta w momencie podniesienia jabłka do ust.

Mam dużo złych myśli w głowie, wszystkie dotyczą mojej głowy, mam tam dużo śmieci i kilka szafek z archiwami, trochę ulotek promocyjnych i spory stos bezwartościowych zapisków, powinnam to wszystko spalić, ale nie mam na to odwagi, więc pozwalam lęgnąć się tam szczurom, pająkom pozwalam rozwijać pajęczyny, nietoperzom pozwalam obijać się po ścianach, a nawiązanie do Baudelaire'a wyszło mi zupełnie przypadkowo.

Brak mi tego poukładania, tej pewności własnego istnienia i przekonania własnych racji, opowiedzenie się po którejkolwiek ze stron jest dla mnie wysiłkiem ponad moje możliwości. Gdybym lepiej znała siebie, tak jak inni znają siebie, może mogłabym powiedzieć, że zrobiłabym tak, nie zrobiłabym inaczej, może umiałabym chwalić i potępiać - te niezmienne wątpliwości dotyczące mojej osoby, a przez to osób innych, wykańczają mnie z każdym dniem. Męczę sie coraz bardziej w swojej niepewnej skórze, odrzucam widok w lustrze i chciałabym, tak bardzo chciałabym, uwolnić się wreszcie od tego ciała i od tej czaszki.

Ewo, co Ty zrobiłaś.


G. stwierdziła, że notka nie ma samobójczego wydźwięku, a skoro nie grożą mi nalot psychiatrów i komentarze w stylu "czemu jesteś taka nieszczęśliwa, może jesteś chora", stwierdziłam, że przysłowiowy chuj z tym i tekst ujrzał światło dzienne.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

dla mnie tez nie ma samobojczego wydzwieku

Anonimowy pisze...

'Z każdym dniem tracę słuch, słuchając Placebo i Buckleya...' - od tego zdania Cię polubiłam, a z każdym następnym cieszę się, że znalazłam Twojego bloga w czeluściach sieci.

Notka jest odrobinę samobójcza, ale nie za dużo.

Nigdy nie można uciec nie zabierając siebie ze sobą.

Kate pisze...

No to mnie jest równie miło, że zostałam znaleziona ;)

A z ucieczką to jest tak,że czasem udaje się zapomnieć, że się zabrało siebie. Tylko, że trzeba długo uciekać.

Teneryfa pisze...

a teraz ja! Ból, Bólem, miesiączkowe skurcze, miesiączkowymi skurczami! ALE! To my mamy wielokrotny orgazm :D...tak wiem to było płytkie ;] co więcej stwierdzenie wywnioskowane jedynie z teorii, więc nikłe pocieszenie..;/

W brew pozorom nie jesteś sama, większość z nas obija sie w pojemniku zwanym ciałem. Jestem przekonana ,że duża część (w tym ja) z nas chciałaby wyskoczyć z tej materialnej powłoki,jednak sie nie da. Ja na przykład leczę smutki z śnie. Dużo śpie, to jest dobre wyjście troche depresyjne ale wygodne;].