sobota, kwietnia 24, 2010

American Dream

Minęło już ponad dwa miesiące, odkąd wylądowałam  na JFK, i ponad dwa miesiące i jeden dzień, kiedy wylądowałam w Rochester. Padał deszcz, było szaro i smutno, targałam wielką czerwoną walizkę i byłam pełna nadziei, że Ameryka nie zawiedzie moich oczekiwań. I póki co nie zawiodła. Po naszym ogrodzie biegają wiewiórki i świstaki, na public market można kupić prawdziwą bruschettę, w Starbucksie wypić wielką, dobrą kawę i wszędzie jest moje ukochane Reese's. Panie w sklepach mówią do mnie per honey, panowie pytają how you doin', w Waszyngtonie podrywa mnie jakiś przystojny Grek, zwykle jednak, tak przynajmniej twierdzi M., gapią się na mnie mężczyźni, a ja, tak twierdzi M., ponoć ich olewam. W szpitalu jest czysto, są pieniądze na badania i leczenie, i nikt nie zastanawia się nad kolejnym rezonansem. Pracuję od 4.30 do 19, pre-rounds, rounds, sign-out, OR, rounds. Wracam, nie czując nóg i lubiąc siebie bardziej niż kiedykolwiek. Odzyskałam tu wiarę w siebie, odetchnęłam tutaj wreszcie, pełną piersią, i pierwszy raz bez zazdrości patrzę w niebo na przelatujące samoloty.