sobota, października 20, 2007

Mogłabym pisać o wielu rzeczach, na przykład o tym, że niektórzy próbują ze mnie zrobić swatkę, inni zaś anioła, jeszcze inni myślą, że nadaję się do ustabilizowanego życia. Mało kto zastanawia się nad tym, że nie nadaję się do żadnej z tych ról - zaczynam czuć się dobrze we własnej skórze, jakkolwiek mało przystawać ona może do pewnych stereotypów, jakkolwiek jest ona zaskoczeniem dla mnie samej, jak na przykład w czasie zajęć z pediatrii, gdy łapię się na tym że bardziej interesuje mnie uśmiech dziecka niż metody leczenia zespołu nerczycowego. Wolę namawiać pięciolatka do połknięcia tabletek niż zbierać wywiad od mało zorientowanej babci i większą satysfakcję sprawia mi namówienie go do wypicia dwóch syropów niż poznanie szczegółów hemodializy. Wieczorem, płacząc mamie do słuchawki uświadamiam sobie, że po prostu do kolejnej specjalizacji się nie nadaję, nie z powodu nudy, nie z powodu niecierpliwości, a z powodu - surprise, surprise - nadmiernego zaangażowania.

Z drugiej strony uczę się tańczyć mambo i przystosowuję się do typowo studenckiego życia; krystalizują się kolejne pomysły, pojawiają się nowi ludzie, szukam tylko sprzedawcy darmowych minut, bo brakuje mi co najmniej jednego dnia tygodnia, by zrobić wszystko to, na co mam ochotę.

Życie staje się łatwiejsze, kiedy polubi się samego siebie.

niedziela, października 14, 2007

♫ Still Alright

Piję Double Mocha Macchiato na Potsdamer Platz i myślę sobię życie jest piękne, jeśli możesz w ciągu pół roku pić kawę w Londynie, Paryżu, Rzymie i Berlinie, jeśli możesz uczyć się nowych planów metra i kolejnej wersji dzień dobry i do widzenia.
Nigdy nie chcę już myśleć, co będzie dalej, bo życie i tak bywa bardziej zaskakujące niż to, co wymyślić może moja wyobraźnia.

Berlin mnie nie zachwycił, jednak będzie mi brakowało tego stężenia informacji i ciekawych rozmów w jednym miejscu, na pewno będę tęsknić za Double Moccha Machiato w Starbucksie. O dziwo, moja praca spodobała się komisji, co było miłym doświadczeniem, bo do tej pory mało co związanego ze mną komukolwiek się podobało, czemu zresztą trudno się dziwić, bo i ja nie satysfakcjonowałam samej siebie zbyt często.

Wczoraj usłyszałam z tyłu głowy głos pytający czego ty tak naprawdę chcesz. Nie wierzę w glosy, więc nie odpowiedziałam na to pytanie, ale dziś o to samo zapytała moja mama, a w nią już wierzę. Próbuję więc odpowiedzieć sobie na to pytanie, nauczyć się robić to, czego ja chcę a nie to, czego chcą ode mnie inni. Jest to trudne, bowiem dotychczas widziałam się tylko w lustrze postrzegania innych. Staram się jednak, żądam więcej i więcej robię, niestety przez to nie mam już czasu na pisanie o moich rozterkach. Te zresztą staram się eliminować tuż przy ich narodzinach, bagatelizuję je na ile mogę, gorzej tylko, gdy przybierają formę konkretnych osób.

Wciąż się trzymam, może lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.

piątek, października 05, 2007

I wake to find no peace of mind, codziennie tak się budzę, otwieram oczy i patrzę w ścianę, czekam na dzwonek budzika i powtarzam jak mantrę nie myśl nie myśl nie myśl. To nawet pomaga, bo potem myślę już tylko o realności mocnej kawy i o półgodzinnej podróży na Prokocim. Tam już nie mam czasu na rozmyślania nad stanem mojego umysłu, pochłaniają mnie dzieciaki żyjące z kanałem przedsionkowo-komorowym i sercem po prawej stronie. Ten rok zaczął się intensywnie, choć materialnie - metafizyki już dawno zabrakło w moim życiu. Chciałabym bardzo podzielić się z Wami tym, co siedzi w mojej głowie, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu nie potrafię zwerbalizować swoich myśli i lęków, być może dlatego, że staram się wkroczyć na ścieżkę Rzeczywistości, po długim błądzeniu po lesie Fikcji, który stworzyłam w swoim umyśle, wierząc naiwnie, że Rzeczywistość nie dopadnie mnie w dżungli fantazji, wyobrażeń i aluzji. Tymczasem Rzeczywistość przyczaiła się za Drzewem Złudzeń i dopadła mnie wtedy, gdy najmniej się jej spodziewałam. Zaatakowała z każdej strony i wygrała wojnę szybciej niż zdążyłam wyciągnąć tajną broń wybujałej wyobraźni. Życie chyba jest prostsze niż myślałam, na pewno prostsze od życia niemowlaka z jednokomorowym sercem, na pewno łatwiejsze od życia piętnastolatka z ciężką niewydolnością krążenia i rozrusznikiem w sercu.

Urządziłam się już naprawdę ładnie w moim mieszkaniu, mam komodę i zdjęcia, plakaty i kalendarz, mam porządek w szafkach i czyste podłogi. Łóżko stało się niesamowicie przestronne, odkąd wyrzuciłam z niego wspomnienia o Tobie, przestała mi przeszkadzać Twoja wyimaginowana ręka, nie muszę już obawiać się, że nadepnę na Twoją nieistniejącą nogę, nie słyszę już echa Twojego oddechu; mogę spać spokojnie, słysząc bicie własnego serca, martwiąc się tylko o przeżycie kolejnego dnia w stanie względnej równowagi. W najgorszych momentach negowania własnego istnienia pociesza mnie Marilyn wychylająca się z balkonu w Nowym Jorku w mojej kuchni oraz Chaplin z Brzdącem w przedpokoju. Przynajmniej nie mieszkam sama.