niedziela, listopada 18, 2007

It's like candy, but with blood, which is so much better!

Jest biało, jest zimno, czasem pada śnieg a czasem deszcz, chodzę w starym płaszczu, bo te w sklepach są wszystkie takie same, a ja nie chcę takiego samego, chcę taki tylko dla mnie; mam za to nową torebkę i jeszcze nie całkiem stare kozaki. Chodzę po Mieście, czasem zagłuszam Jego oddech muzyką, czasem słucham dźwięków Rynku i Plant, częściej się uśmiecham, częściej też płaczę. Ubieram ładne bluzki i ładne spódnice, obrysowuję oczy czarną kreską i szukam ładnej bielizny w niestandardowym rozmiarze, co naprawdę stanowi spory problem. Pani z francuskiego mnie pyta, co ostatnio czytałam a mnie przychodzą do głowy opisy leczenia przepuklin pępkowych i raków jelita grubego. Walczę o swoje, a przynajmniej robię to częściej, niż dotychczas, z większą łatwością przychodzi mi rozmowa z ludźmi i orientuję się w rozkładach niektórych autobusów lepiej niż G. Czasem się jeszcze smucę, ostatnio smuciłam się w piątek, bowiem nie zdałam kolokwium i nie widziałam Mężczyzny Marzeń, ale w sobotę poszłam na półmetek a tam było zabawnie, a w niedzielę, w niedzielę było najfajniej, bo wysłuchałam szmer nad zastawką mitralną oraz pisałam moje pierwsze dekursusy, które według Mężczyzny Marzeń były zajebiste, przynajmniej on się tak wyraził, niestety nie pozwolił mi zamieścić tego epitetu w historii choroby. Zajebisty jedynie nie był dodatni objaw Blumberga, którego nie powinno było być a był, okazało się, że pacjent oszukiwał, a ja byłam naiwna i niedoświadczona, no bywa i tak.

Tak naprawdę nie mam o czym innym pisać, wszystko kręci się wokół jednego, myślę, że staję się nudna dla otoczenia, ale póki co wszyscy udają, że ich nie irytuję. Niektórzy mówią, że jestem zakochana, co zresztą jest prawdą, mylą się tylko co do obiektu moich uczuć, bo to wcale nie jest Mężczyzna Marzeń.

To jest resekcja jelita grubego jutro o 7.30 rano.

wtorek, listopada 13, 2007

♫ But maybe I'm crazy, maybe you're crazy, maybe we're crazy

Ever since I was little it looked like fun
And it's no coincidence I've come
And I can die when I'm done


Wczoraj spadł śnieg. 11. listopada 2007 wyjrzałam przez okno mojego małego mieszkania w moim małym bloku i zobaczyłam różową łunę i pomyślałam - Pożar. Ale to nie był pożar, to śnieg był. Pierwszy śnieg 11. listopada to musi coś znaczyć, podobnie, jak to, że tego samego dnia zalałam sąsiadce piwnicę, ale nie, spoko, nie zaburzyło mi to poczucia harmonii i równowagi duchowej. Pan na higienie mnie tylko lekko zdenerwował, bo powiedział, że picie dużej ilości kawy zwiększa ryzyko wystąpienia przewlekłego zapalenia trzustki. Zmartwił mnie okrutnie, bo rzeczywiście codziennie piję co najmniej pięć kubków gorzkiej rozkoszy a każdy kubek zawiera trzy czubate łyżeczki kawowych granulek jacobsa czy też davidoffa. Gdyby widzieli to moi rodzice to chyba by na mnie bardzo krzyczeli. No, ale mieszkam sama, nikt na mnie nie krzyczy, robię burdel, i też nikt nie krzyczy, czasem robię burdel specjalnie i specjalnie odżywiam się niezdrowo licząc na to, że ktoś mnie jednak okrzyczy, ale w mieszkaniu jest cicho, tak cicho jak wtedy, gdy jest czysto i gdy jem warzywa.

Mężczyzna Marzeń z każdym dniem wygląda coraz lepiej, ja z każdym dniem szaleję za nim coraz bardziej i tylko staram się nie myśleć, dokąd moje szaleństwo mnie doprowadzi. W chwilach odpoczynku od silnych wahań hormonalnych, asystuję do kolejnej tarczycy, do przepuklin i nowotworów, i coraz bardziej zatracam się w lekturze Noszczyka, Sabistona i Zollingera. Nocami zaś śnią mi się konkursy w zszywaniu mięsa, ewentualnie kolektomie i cesarskie cięcia, i ja teraz wcale nie żartuję - to mi się właśnie śni.

Mężczyzna Marzeń rzekł dziś Przyjdę po ciebie i choć naprawdę nie znaczyło to tyle, ile wydaje się znaczyć, i tak wprawiło mnie to w stan ekstazy.

Tak właściwie, było to największe wydarzenie tego dnia.

poniedziałek, listopada 05, 2007

Short scenes from the life of the bottom of the surgical food chain

Odkąd zrezygnowałam z krainy fantazji, nie mam już serca do pisania o rzeczywistości. Zajęłam się bardziej doświadczaniem niż opisywaniem, nie stoję już z boku, nie obserwuję i nie oceniam, niech tym zajmą się mądrzejsi ode mnie. Ja teraz słucham radosnej muzyki, czytam radosne naukowe książki i sama staram się być radosna, co wychodzi mi lepiej lub gorzej, w zależności od pogody. Tak czy siak, notka poniższa bardziej suchą relacją jest niż wynurzeniami na tematy nieokreślone.

Wtorek:
Zbudziłam się z poczuciem bezsensu i nadchodzącej depresji, dla pewności zrobiłam sobie test psychologiczny i poza potwierdzeniem dobrze mi znanej dystymii czerwonym wykrzyknikiem zaznaczono wysokie ryzyko Seasonal Affective Disorder. Zaczęłam szukać numerów do dobrych psychiatrów i o mały włos nie spóźniłam się na zajęcia. Poznałam Mężczyznę Moich Marzeń. Grr prawie mnie resuscytowała. Psychologowie kłamią. Wcale nie jest potrzebna fototerapia ani fluoksetyna ani psychoterapia, wystarczy dwanaście godzin dyżuru na oddziale chirurgicznym i sześć godzin operacji. I oczywiście Mężczyzna Marzeń stojący obok ze skalpelem w ręku (you're a hardcore chick, huh?)

Środa:
Przysięgam, kiedyś podłożę bombę pod siedzibę główną Polskich Kolei Państwowych.

Czwartek, piątek, sobota:
Leczę dystymię w zaciszu ogniska domowego, ogrzewając się kotem, herbatą i bigosem mojej Mamy. Leczenie okazuje się skuteczne, jednak poczucie alienacji powraca, gdy rozmowa schodzi na tematy chirurgiczne. Najwyraźniej moi najbliżsi nie widzą nic fascynującego w ziejących trzewiach i metalicznym odblasku pęsety i kleszczyków hemostatycznych.

Niedziela:
Mężczyzna Moich Marzeń każe mi zszywać banany. Gdyby banan krwawił, z całą pewnością potrafiłabym już go uratować. Oprócz tego, pierwsze zlecenie w mojej karierze medycznej. Oprócz tego, SOR i bezdomny pan z dziurą w głowie.

Poniedziałek:
Asystuję przy usuwaniu płata tarczycy - haczyk w górę, haczyk w dół, przesuń w prawo, odchyl w lewo, przytnij, przytrzymaj, puść... Pierwszą godzinę walczę z objawami hipotonii ortostatycznej, w czym skutecznie przeszkadza mi zapach palonego gruczołu przypominający przypaloną jajecznicę, a jak ktoś przypalił kiedyś jajecznicę to wie, że zapach jest to odrażający. W końcu jednak wygrywam walkę z moim układem autonomicznym, jednak zabieg nie staje się przez to ciekawszy, kończy się za to szybciej.


Pociąga mnie bezwzględna cisza sali operacyjnej złożona ze snu pacjenta, szumu respiratora, dźwięków aparatury i wydawanych poleceń; pociąga mnie świadomość, że w czasie tych kilku godzin spędzonych na tych kilku metrach kwadratowych nie liczy się nic innego niż pewna ręka i tajemnica cielesności krwią głęboko patrząca w oczy operatora; najbardziej zaś pociąga mnie to zupełnie niezrozumiałe poczucie absolutnego bezpieczeństwa, gdy zakładam sterylne rękawiczki i kładę sterylne dłonie na sterylnym polu operacyjnym.