It's like candy, but with blood, which is so much better!
Jest biało, jest zimno, czasem pada śnieg a czasem deszcz, chodzę w starym płaszczu, bo te w sklepach są wszystkie takie same, a ja nie chcę takiego samego, chcę taki tylko dla mnie; mam za to nową torebkę i jeszcze nie całkiem stare kozaki. Chodzę po Mieście, czasem zagłuszam Jego oddech muzyką, czasem słucham dźwięków Rynku i Plant, częściej się uśmiecham, częściej też płaczę. Ubieram ładne bluzki i ładne spódnice, obrysowuję oczy czarną kreską i szukam ładnej bielizny w niestandardowym rozmiarze, co naprawdę stanowi spory problem. Pani z francuskiego mnie pyta, co ostatnio czytałam a mnie przychodzą do głowy opisy leczenia przepuklin pępkowych i raków jelita grubego. Walczę o swoje, a przynajmniej robię to częściej, niż dotychczas, z większą łatwością przychodzi mi rozmowa z ludźmi i orientuję się w rozkładach niektórych autobusów lepiej niż G. Czasem się jeszcze smucę, ostatnio smuciłam się w piątek, bowiem nie zdałam kolokwium i nie widziałam Mężczyzny Marzeń, ale w sobotę poszłam na półmetek a tam było zabawnie, a w niedzielę, w niedzielę było najfajniej, bo wysłuchałam szmer nad zastawką mitralną oraz pisałam moje pierwsze dekursusy, które według Mężczyzny Marzeń były zajebiste, przynajmniej on się tak wyraził, niestety nie pozwolił mi zamieścić tego epitetu w historii choroby. Zajebisty jedynie nie był dodatni objaw Blumberga, którego nie powinno było być a był, okazało się, że pacjent oszukiwał, a ja byłam naiwna i niedoświadczona, no bywa i tak.
Tak naprawdę nie mam o czym innym pisać, wszystko kręci się wokół jednego, myślę, że staję się nudna dla otoczenia, ale póki co wszyscy udają, że ich nie irytuję. Niektórzy mówią, że jestem zakochana, co zresztą jest prawdą, mylą się tylko co do obiektu moich uczuć, bo to wcale nie jest Mężczyzna Marzeń.
To jest resekcja jelita grubego jutro o 7.30 rano.