poniedziałek, listopada 05, 2007

Short scenes from the life of the bottom of the surgical food chain

Odkąd zrezygnowałam z krainy fantazji, nie mam już serca do pisania o rzeczywistości. Zajęłam się bardziej doświadczaniem niż opisywaniem, nie stoję już z boku, nie obserwuję i nie oceniam, niech tym zajmą się mądrzejsi ode mnie. Ja teraz słucham radosnej muzyki, czytam radosne naukowe książki i sama staram się być radosna, co wychodzi mi lepiej lub gorzej, w zależności od pogody. Tak czy siak, notka poniższa bardziej suchą relacją jest niż wynurzeniami na tematy nieokreślone.

Wtorek:
Zbudziłam się z poczuciem bezsensu i nadchodzącej depresji, dla pewności zrobiłam sobie test psychologiczny i poza potwierdzeniem dobrze mi znanej dystymii czerwonym wykrzyknikiem zaznaczono wysokie ryzyko Seasonal Affective Disorder. Zaczęłam szukać numerów do dobrych psychiatrów i o mały włos nie spóźniłam się na zajęcia. Poznałam Mężczyznę Moich Marzeń. Grr prawie mnie resuscytowała. Psychologowie kłamią. Wcale nie jest potrzebna fototerapia ani fluoksetyna ani psychoterapia, wystarczy dwanaście godzin dyżuru na oddziale chirurgicznym i sześć godzin operacji. I oczywiście Mężczyzna Marzeń stojący obok ze skalpelem w ręku (you're a hardcore chick, huh?)

Środa:
Przysięgam, kiedyś podłożę bombę pod siedzibę główną Polskich Kolei Państwowych.

Czwartek, piątek, sobota:
Leczę dystymię w zaciszu ogniska domowego, ogrzewając się kotem, herbatą i bigosem mojej Mamy. Leczenie okazuje się skuteczne, jednak poczucie alienacji powraca, gdy rozmowa schodzi na tematy chirurgiczne. Najwyraźniej moi najbliżsi nie widzą nic fascynującego w ziejących trzewiach i metalicznym odblasku pęsety i kleszczyków hemostatycznych.

Niedziela:
Mężczyzna Moich Marzeń każe mi zszywać banany. Gdyby banan krwawił, z całą pewnością potrafiłabym już go uratować. Oprócz tego, pierwsze zlecenie w mojej karierze medycznej. Oprócz tego, SOR i bezdomny pan z dziurą w głowie.

Poniedziałek:
Asystuję przy usuwaniu płata tarczycy - haczyk w górę, haczyk w dół, przesuń w prawo, odchyl w lewo, przytnij, przytrzymaj, puść... Pierwszą godzinę walczę z objawami hipotonii ortostatycznej, w czym skutecznie przeszkadza mi zapach palonego gruczołu przypominający przypaloną jajecznicę, a jak ktoś przypalił kiedyś jajecznicę to wie, że zapach jest to odrażający. W końcu jednak wygrywam walkę z moim układem autonomicznym, jednak zabieg nie staje się przez to ciekawszy, kończy się za to szybciej.


Pociąga mnie bezwzględna cisza sali operacyjnej złożona ze snu pacjenta, szumu respiratora, dźwięków aparatury i wydawanych poleceń; pociąga mnie świadomość, że w czasie tych kilku godzin spędzonych na tych kilku metrach kwadratowych nie liczy się nic innego niż pewna ręka i tajemnica cielesności krwią głęboko patrząca w oczy operatora; najbardziej zaś pociąga mnie to zupełnie niezrozumiałe poczucie absolutnego bezpieczeństwa, gdy zakładam sterylne rękawiczki i kładę sterylne dłonie na sterylnym polu operacyjnym.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

chcę wziąć ślub z tą notką, a zwłaszcza z ostatnim akapitem, ale ze względu na hipotonię zostanę anestezjologiem, bo mają krzesełka ;)

Wujek Zdzisek z Ameryki pisze...

Po przeczytaniu ostatniego akapitu moje wbudowane prostactwo każe mi napisać: "ah, i see you have the machine that goes PING!" ;-)

Kate pisze...

"ummm, still something's missing... the patient!" :D

Teneryfa pisze...

aż zapragnęłam abyś mnie pocięła i pozszywała :D... taaaaak :D chce być Twoją pacjentką ... kasiu zastanów sie poważnie nad chirurgią plastyczną byłbym najwierniejszą pacjentką :D:D:D.... ps.Im Back:D!

ps.2. nie żebym była WŚCIBSKA but ... kto to jest ten McDreamy;>??