niedziela, lipca 15, 2007

Bez tytułu. Bez polotu.

Wiecie, tak naprawdę to jest całkiem dobrze. Mam gdzie spać i jeszcze mam co jeść. Staram się dużo uczyć i dużo rozmawiać z obcymi ludźmi, nauczyłam się nawet rozmawiać z obcymi dziewczętami w moim wieku i nawet przyzwyczaiłam się do ich pierdolenia o niczym. Czasem tylko nachodzą dziwne myśli, taki defekt związany z ciałkiem Barra.

Palący ból kolana przypomina mi o tym, że wciąż istnieję, jakkolwiek czasem wydaje mi się to istnienie lekkie i ulotne, jakkolwiek czasem wydaje mi się, że stąpam po wodzie a nie po twardej ziemi, zaś pewne spojrzenia, uśmiechy i półsłówka zdają się zupełnie nierzeczywiste, jak gdyby nigdy się nie wydarzyły. Zasuwam suwak śpiwora wyznaczając granice mojej suwerenności w 14-osobowym pokoju pełnym głosów, ubrań i innych śpiworów; między kolanem a śpiworem pozostaje pusta nienazwana przestrzeń, przytulam się do poduszki, przytulam się do ściany, ale pusta przestrzeń między kolanem a śpiworem wcale się nie zmniejsza. Po wyjściu z łóżka rośnie wręcz, oddzielając mnie od innych ludzi, którzy odbijają się od niej, a ja nie potrafię wciągnąć nikogo do środka, nikogo, kto mógłby zająć przestrzeń między kolanem a śpiworem.

Życie w Paryżu zaczyna mnie męczyć, noce są ciepłe i krótkie, dni duszne i długie, wydaję fortunę na szpilki w kolorze czerwonego wina i jeszcze tego samego dnia kończę z krwawiącym kolanem, pozbawiając się okazji do zaprezentowania moich nóg w nowych butach w Wielkim Mieście Mody. Odkąd tu przyjechałam śnią mi się koszmary, złe myśli atakują mnie w nocy z każdej strony, wciąż mnie o coś oskarżają, wciąż muszę bronić swojej niewinności przed samą sobą, ale poczucie winy nie opuszcza mnie od chwili zamknięcia oczu aż do ich otwarcia. Po przebudzeniu wpatruję się przez kilka minut w sufit, próbując dojść do siebie, staram sie nie krzyczeć, choć właściwie czuję się czasem tak bezsilna, że nawet krzyk byłby dla mnie zbyt trudny.

Przedwczoraj znowu widziałam martwego gołębia, wyglądał niepokojąco z odłamaną główką i oczkami patrzącymi w stronę ulicy. Pół godziny później widziałam żywe ludzkie mięso, krojone, przypalane i wysysane, ale nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak ten nieżywy gołąb. Nie, piątek nie był najlepszym dniem w tym mieście, ale wracając do mieszkania zobaczyłam spacerującego gołębia w miejscu roztrzaskanych zwłok. Zaczęłam wierzyć w reinkarnację.

Brak komentarzy: