niedziela, stycznia 13, 2008

And the world spins madly on me

Pustkę w środku zapycham jedzeniem, jednak przybywa mi tylko na zewnątrz, zaś wnętrze wciąż pozostaje puste. Chciałabym to wreszcie zmienić, chciałabym, by zniknęło "zewnątrz" i pojawiło się "wnętrze", ale powoli przestaję mieć nadzieję, że tak się kiedykolwiek stanie.

Z każdym dniem coraz bardziej irytują mnie rozmowy o niczym, nie potrafię znaleźć sensu w nic nieznaczących spotkaniach z ludźmi, których mało obchodzę, którzy w gruncie rzeczy mało obchodzą mnie, widzę w tym tylko stratę czasu i energii, rozproszenie na drobne kawałki uwagi i zrozumienia. Wciąż usiłuję zakotwiczyć się w rzeczywistości, z której osuwam się w macki wyobraźni zdecydowanie zbyt często.

Łapię się parapetów, łapię się klamek i trzymam się kurczowo wytyczonych planów, aż do zbielenia palców, aż do krwi na pogryzionych wargach, i nie, nie pozwalam sobie na eteryczną emocjonalność, nie ze mną te numery, nie dla mnie te numery, to jest teren dla mnie obcy i niebezpieczny, to są sprawy, z których wychodzę poturbowana, z rozkwaszoną gębą lojalności i skręconym karkiem przywiązania. Dlatego żyję prezentacjami i artykułami naukowymi, bazami danych i nowotworami sutka. I nie dzieje się nic, nic, co mogłoby mnie wzruszyć, nic, co mogłoby zburzyć ten starannie wypracowany plan, nic, co mogłoby zakłócić monotonię spełniania moich niezaspokojonych ambicji.


W ostatnią niedzielę w kościele było ciemno, tylko przy ołtarzu paliły się świeczki. Klęczeliśmy wszyscy i śpiewaliśmy "Laudamus Domine". Schyliłam głowę - co z rzadka czynię - ale śpiewając "Resurrectionem Tuam laudamus Domine", poczułam tęsknotę za boskością i miałam wrażenie, że Boskość jest tuż obok, jednak wrażenie szybko się rozmyło, ja podniosłam głowię i wstałam z klęczek i wszystko wróciło do normy. Pozostał tylko jakiś niepokój, ale i ten szybko stłumiłam z pomocą martini i wódki.

2 komentarze:

Justyna pisze...

rok temu... 2lata temu... 3...4...5...6... miałam podobne wrażenie o tym co się ze mną dzieje-nowi ludzie, nowe wydarzenia, a w sumie ciągłe ple ple ple ple o niczym o tym samym ciągle i pusto... a w głowie słowa mojej mamy "rozmieniasz się nie drobne, ale mam nadzieję, że panujesz nad sytuacją" [chyba jednak nie panowałam, bo długo lizałam rany i leczyłam siniaki pod oczami]... a teraz? mam wrażenie, że żeby zakotwiczyć myśli i uczynki trzeba zakotwiczyć serce... zainwestowałam wszystko w jednego człowieka, choć cały świat krzyczał, że upadłam na głowę właśnie w niego inwestując... nie pożałowałam ani minuty. jest kilka małych bliznek, ale w końcu czułam i czuję, że to wszystko po coś... [no rozgadałam się, jak zwykle...] zakotwiczysz, w najmniej oczekiwanym momencie... [to tak korzystając z zasady rachunku prawdopodobieństwa i podobieństwa] ;)

PS dzięki za linka do ciasteczek :D tydzień temu zrobiłam z innego przepisu, ale widzę, że dobrego podpowiadacza mi podesłałaś :)

Anonimowy pisze...

coz za szlachetnosc bije od tej mlodej kobiety, szkoda ze nie powiedziala wszystkiego, bo to co pisze to sa polprawdy ...niestety