poniedziałek, września 15, 2008

In limbo

nie mogą mi wyjść z głowy Jego oczy, duże, brązowe, przerażone oczy, po raz pierwszy poczułam na karku oddech śmierci, stała koło mnie, widziałam jej odbicie w Jego źrenicach, miał taki wyraz twarzy, jakiego nigdy u nikogo nie widziałam - taka szara twarz, i te wielkie oczy, i ten grymas ust, wygięte w podkówkę, trochę jakby chciał krzyczeć, ale już nie miał sil; a potem rozkraczył się nad przepaścią miedzy życiem a śmiercią. uginaliśmy mu mostek i naprawdę miałam wrażenie, że wróci na tę dobrą stronę, w końcu po to byliśmy na tej obskurnej sali chorych, ze starym defibrylatorem i zepsutym ssakiem, żeby ciągnąć go na tę dobrą stronę.
a potem stałam jak idiotka, uciskając worek ambu, nie wiem ile czasu tak stałam, zdążyło pójść 5 jednostek adrenaliny, dopamina w kroplówce i chyba jeszcze jedna dawka ksylokainy, w każdym razie niedługo to trwało, patrzyłam na zapis ekg jak zmienia się z migotania na asystolię a potem na takie dziwne szlaczki, kiedy go masowali, aż w końcu anestezjolog rozłożył ręce i beznamiętnie, zupełnie bez wyrazu, zapytał - no to co?, już wystarczy, nie?; a potem jeszcze - ma ktoś zegarek?
wyszło całkiem przypadkiem, że ostatnia zrobiłam krok do tylu, jakoś tak kretyńsko symbolicznie wyszło, bo sama zostałam przy łóżku, kiedy przestałam pompować w niego powietrze i położyłam ambu obok jego głowy. potem jeszcze tylko słyszałam jak pielęgniarka dzwoniła po kogoś do sprzątania, bo to się robi z człowiekiem po śmierci, sprząta się go.
i wiecie, śmierć jednak wcale nie jest pojęciem abstrakcyjnym, ona ma całkiem realną postać, nie trzeba jej widzieć, wystarczy ją poczuć, żeby być tego pewnym. i nie wierzcie tym wszystkim pięknym kurwa filmom, gdzie umieranie wygląda tak godnie i podniośle, umieranie jest brzydkie i samotne, śmierdzi spalonymi włosami od defibrylacji i wyrzyganą krwią, i otaczają ją bezradni lekarze - ci pieprzeni "bogowie życia i śmierci", i pielęgniarki - te, co to "mają pocieszać i za rączkę trzymać w ciężkich chwilach", i jedna głupia studentka, która tak naprawdę nie wiadomo, co robi i dlaczego, i jeszcze jeden pacjent na sąsiednim łóżku, któremu każą się "odwrócić na drugi bok i spać". I tak wygląda umieranie w polskich realiach i niech mi nikt nie mówi o ideałach i Boskim prawie, bo to jest chujnia, moi drodzy, nic więcej, tylko zwykła chujnia.

1 komentarz:

Teneryfa pisze...

Najgorsza jest bezradnosc. Studiujesz 6 lat-niekiedy dluzej;)-dajesz z siebie wszytsko, wlewasz w sibie litry kawy, Twoja doba ma nieco wiecej niz 24h, walczysz z sexsistowskimi komentarzami mezczyzn, ktorzy zyja w przekoaniu o swojej wyzszosci w 'powaznych' zawodach -w rzeczywistosci boja sie konkurencji, widza ze jestes zbyt dobra, przeraza ich wizja degradacji przez mala, drobna kobietke- to tez sie pusza i obnosza swoja 'lepszoscia'ktora tak naprawde sprowadza sie jedynie do dluzszego stazu nic po za tym. I tak walczysz z wiatrakami, do ostatniego dyzuru doksztalcasz sie, pochlaniasz tone informacji, Bog wie po co uczysz sie skladu pieprzonych lekow, i zyjesz ciagla nadzieja iz jestes wstanie pomoc. Nie pozwolic by -jak to nazwalas- Twoi 'podopieczni' przeszli na 'zla strone'. I tak stoisz do konca przy lozku pacjenta. Gdy jednak 'zla strona' odbiera Ci podopiecznego, odbiera Ci rowniez kawaleczek wiary ,ze mozesz pomoc.Ale w zamian dostajesz bonusik --> ze tak 'to' wyglada, a nie inaczej.

Podobnie jest z sadem... beznadziejnie wierzysz w sprawiedliwosc ,a tu dziurka z obazanka ,bo to bujda na resorach!
I masz Ci babo placek!
Nasz idealy poszly wpiz du!