♫ My home is your head
Warszawa jest stalowo niebieska tuż przed świtem, szarawobiała tuż przed zmrokiem, w ciągu dnia natomiast rozmywa się między samochodami, sklepami, kawiarniami i ludźmi w jakiś dziwny, nieokreślony kolor, który jednych odpycha, a drugich przyciąga. Mnie zdecydowanie przyciąga. W metrze zmęczeni ludzie patrzą się w swoje pozornie wypoczęte odbicia w szybach kolejki, jeden pijak śpiewa stare piosenki, stara wariatka zaczepia ludzi, wyciszam się w głośnej muzyce, przymykam oczy i pozwalam przelatywać przez głowę obrazom guzów, naczyń, tętniaków, dysków, między każdą kolejną operacją, niczym przerwa na reklamę, pojawiają się zielone oczy, czarna czupryna i zawadiacki uśmiech. W każdym neuronie mojego mózgu, w każdym zakończeniu czuciowym mojej skóry i w każdym erytrocycie mojej krwi mam hologram z zielonych oczu, czarnej czupryny i zawadiackiego uśmiechu, to brzmi śmiesznie i głupio, ale taka jest prawda, zawirusował mi całe ciało, a jedyne, co mogę zrobić, to nauczyć się żyć z tą przewlekłą chorobą.
Oraz, myślę, że powinnam wreszcie to napisać, bo to dla mnie ważne - wierzę w chirurgię. Wierzę w moc skalpela, hemostazy i disektora. Szczerze i całkowicie wierzę, że wszystko można naprawić, jeśli ma się dwie zdrowe, sprawne ręce i głowę na karku. Lekarze ze szpitala na Bródnie utwierdzają mnie w tym przekonaniu każdego dnia. Mogę nie ufać lekom, przeczytam setki artykułów zanim uwierzę w alternatywne metody leczenia, ale bezgranicznie wierzę w doktora P., kiedy usuwa guzy, w doktora G., kiedy usuwa chore dyski i w doktora S., kiedy pomaga chorym z parkinsonizmem. Wierzę w nich wszystkich i marzę, żeby kiedyś umieć tak naprawiać ludzi, jak oni.