wtorek, marca 06, 2007

Treating illness is why we became doctors. Treating patients is actually what makes most doctors miserable.

Im dłużej czytam, im dłużej patrzę, im więcej staram się zapamiętać tym bardziej boli mnie głowa, tym bardziej robi mi się niedobrze, tym bardziej się boję, choć przecież nie ma czego, przecież to nie o mnie, przecież to nie o moich najbliższych, to tylko o cioci, która umarła w dwa miesiące po rozpoznaniu, to tylko o ekspedientce w osiedlowym sklepiku, która pół roku chodziła w chustce na głowie, to tylko o tych wszystkich, które miały pecha, które zbyt późno poszły na jedno badanie, które zbyt mało wiedziały lub zbyt lekceważąco traktowały. Onkologia to działka dla ludzi o mocnych nerwach.
Ja nie mam mocnych nerwów, ja dostałam zaledwie 75 punktów w teście na inteligencję emocjonalną, co czyni ze mnie kretyna, jeśli chodzi o machloje układu limbicznego, więc niech mi już nikt nie mówi, że ja mam problemy emocjonalne, że ja się nie staram zrozumieć, że ja się dystansuję. Ja się dystansuję, bo lubię, ja wolę się nie zaznajamiać, nie dywagować nad przyczynami i motywami, bo jak ja się zaczynam zastanawiać, czemu ktoś pozwala, by nowotwór zmienił pierś w pomarszczoną pomarańczę, czemu ktoś doprowadza do tego, że ogrom tłuszczu nie pozwala oddychać lub czemu wypala tyle papierosów, że w wieku 60 lat ląduje na respiratorze to, wybaczcie, ale to budzi we mnie agresję. Ja nie jestem z tych dobrych, współczujących, co to główką pokiwają i pogłaskają po rączce, mnie w pewnych sytuacjach stać tylko na sztuczny uśmiech i zaciśnięte szczęki, żeby nie zadać nieodpowiedniego pytania.
Nie każcie mi z nimi nawiązywać więzów, nie każcie mi ich wszystkich lubić, nie każcie mi im wszystkim współczuć, bo ja nie mam na to ochoty, bo ja nie po to poszłam na te studia.

Brak komentarzy: