czwartek, stycznia 11, 2007

My name is Bond. James Bond.

Gdyby to był marzec, uznałabym dzisiejszą pogodę za nawet uroczą z tymi opustoszałymi ulicami, asfaltem odbijającym światła latarni i pluskiem wody pod obcasem. Niestety jest styczeń i ta pogoda jest zdecydowanie żałosna jak na środek zimy, szczególnie gdy mam trudności z utrzymaniem parasola, szczególnie, gdy wracam do domu o północy, szczególnie, gdy okazuje się, że zamknęli Rio i trzeba szukać równie klimatycznej knajpy, której oczywiście znaleźć się nie udaje.

Żałosny nie był za to Bond. Bond, rzekłabym, był wspaniały. I tak, proszę się nie dziwić, ja kocham filmy akcji, szczególnie kocham Daniela Craiga, który awansował na miejsce pierwsze w rankingu Top Hot Guys i podejrzewam, że szybko go nie opuści, bo jego twarz mówi do mnie patrz maleńka na moje blizny i zdecydowane spojrzenie, patrz ile przeżyłem, patrz jaki za mnie MĘŻCZYZNA, no tylko patrz na mnie! Więc patrzyłam na niego całe 130 minut, jak bił, kopał, obrywał, przegrywał i wygrywał w pokera, patrzyłam nawet na najsmutniejszą scenę filmu, kiedy zniszczył doszczętnie Astona Martina, choć serce mnie bolało, oj bolało. Ale patrzyłam. Patrzę nadal, bo spoziera na mnie błękitnymi oczami z ekranu monitora i długo zapewne spozierać będzie. Wreszcie oszczędzono mi groteskowych gadżetów, wreszcie nie był nieomylny, wreszcie nie wskakiwał do samolotu spadając w przepaść. Dużo było za to pościgów, bijatyk, pomysłowości i Evy Green, która według mnie jest prawdziwą i jedyną femme fatale XXI wieku.Najwspanialszą sceną zaś ogłaszam scenę z lustrem i krwią w umywalce. Rzekłam. I idę spać. I proszę nie mówić, że tu jest melancholijnie. Jest jak jest, po prostu.

4 komentarze:

Grr pisze...

Sypnę Cię przed wszystkimi, a co:P od tego ma się koleżanki.

Drodzy państwo!
Pragnę powiadomić, że Pan niebieskooki Bond niedługo gościł na tapecie monitora Ka. Rychło zastąpiony został najseksowniejszym i najbardziej czarującym z drani - Justinem Chambersem (melancholijnie opuszczającym głowę w scenie z windą, 3.11 odcinka GA).
Justin ze swoim męskim zdystansowaniem królował tydzień, po nim pojawił się ON. Kolana miękną a oddech zamiera w średnich oskrzelach. Najpiękniejsza kwadratowa szczęka wszechświata. Shan West z klatą obnażoną. A raczej klata z głową Shana Westa i spojrzeniem 'spod oka' mówiącym: tak, tak jestem tu i czekam na Ciebie maleńka, no chodź". O ile mi wiadomo Shan jest na tapecie do dziś. Ktoś chciałby spróbować go przebić? Ka na pewno rozpatrzy wszystkie podania ze zdjęciem przesyłane na jej skrzynkę mailową.

Życzę powodzenia!

Kate pisze...

Chciałam powiadomić, że Shane mi się znudził, bo ja się ogólnie szybko nudzę mężczyznami, Grr potwierdzi. Obecnie tapety brak, czerń króluje, szukam zdjęcia Leo diCaprio z Infiltracji, albowiem zostanie on moim mężem. Przynajmniej na tydzień.

Kate pisze...

Aczkolwiek jakby Shane tu do mnie przyszedł to nie powiem, nie powiem, Leo może poczekać przecież.

Grr pisze...

O tak, ona szybko się nudzi nimi. Ale od tego oni są. I wybredna jest, ale wolno jej, jest ich na tyle, że można przebierać.

Też tak myślę, że gdyby Shane zapukał w okieneczko, to by mu nie kazała na wycieraczce czekać aż posprząta. Ja się z jej wycieraczką znam dość dobrze, no ale ja nie mam takich ramion, kaloryfera na brzuchu i dzięki Bogu zarostu, więc cierpliwie czekam