piątek, stycznia 26, 2007

Miejsca, przedmioty, kształty

Dobrze, że spadł śnieg, znaczy w końcu przyszła zima, znaczy może przyjdzie też wiosna. Tkwiąc w stanie permanentnej jesienności zaczęłam tracić wiarę w istnienie pozostałych pór roku, zaczęłam się obawiać, że tak już zostanie, ta szarość i golizna drzew na Plantach, te chmury wiszące nade mną, rozstępujące się czasem, odsłaniające fałszywie błękitne niebo i fałszywie radosne słońce, no ale spadł śnieg, spadł, znaczy, może jeszcze będzie dobrze. Póki co udaję, że się uczę, czasem udaję na tyle dobrze, że naprawdę zaczynam się uczyć, znowu czuję się postawiona pod ścianą, mnie trzeba uświadomić ostateczność pewnych rzeczy, żebym zaczęła się przejmować, ja - póki mi się wydaje, że jeszcze dużo można zmienić, dużo można zrobić - nie robię nic, czekam aż już nie będzie co zmieniać a ostateczność zwali mi się na barki i przygniecie konsekwencjami braku działania; ewentualnie czekam aż się zepsuje, bo ja uwielbiam naprawiać, jak nie ma co naprawiać to ja się nudzę i psuję, psucie wychodzi mi zdecydowanie najlepiej.

Chyba od tematu odeszłam, ja przepraszam, ale ja od tematów edukacyjnych odchodzę nad wyraz łatwo, ja, powiedziałabym, wręcz unikam tematów edukacyjnych, we mnie niesmak budzi dyskusja na temat kto ile się nauczył, kto co dostał, kto się boi kolokwium a kto w cichości liczy na piątkę. Podobnież, nikogo spoza wiadomego kręgu nie interesuje tetralogia Fallota ani patomechanizm lewokomorowej niewydolności serca, więc, wiecie, oszczędzę Wam, tym bardziej, że nawet mnie już to znudziło.

Nie znudziło mi się jeszcze chodzenie do kina. Wciąż nienawidzę Matta Damona, wciąż się lekko spinam, kiedy sobie przypomnę scenę na dachu, wciąż chcę Leo na męża. I Scorsese wciąż lubię za to, że się mogłam denerwować przez dwie i pół godziny, że mogłam gryźć wargi do krwi i podskakiwać w fotelu przy kolejnym wystrzale. Są tacy, co twierdzą, że gorsze to było od oryginału, ja tam oryginału nie widziałam, jestem pod wrażeniem remake'u, ale ja się nie znam na kinie, więc nie bierzcie mnie zbyt poważnie.

Jeśli zaś chodzi o Pachnidło to niestety nie potrafię opisać słowami tego, co Tykwer opisał dźwiękiem i obrazem, tego, co Whishaw wyraził swoimi oczami, ustami, nosem. Nie no, wiadomo, że to nie jest książka, książka była mroczna, książka była brudna, obrzydliwa i pociągająca, film zaś, film był piękny, uładzony może nieco, ale, tak, zdecydowanie też był pociągający. Nie było zapachu, proszę nie oczekiwać za wiele, ale było coś takiego, co sprawiło, że gdy zaświecili światła poczułam się jak ci ludzie na placu, upojeni przez Grenouille'a najpiękniejszym z pachnideł. Nie, proszę nie ekstrapolować tego na film, nie chcę twierdzić, że to był najpiękniejszy z filmów, to był tylko jeden z najpiękniejszych, jakie widziałam.

A pan, panie Świetlicki, pan ma urok swoisty, pan pali papierosa za papierosem i zabawnie obciąga koszulkę, pan śpiewa jakby od niechcenia i tak naprawdę nie wiem, czy pan się bardziej nie śmieje ze mnie, z nich, z nas, że my tak przeżywamy, czy pana raczej nie bawią te wszystkie emo-nastolatki w powyciąganych swetrach stojące tuż przed sceną, bo pan zdecydowanie nie wygląda na przejętego swoją rolą muzyka, pan raczej wygląda na znudzonego i chyba trochę rozczarowanego. Ale to nic, nic to, panie Świetlicki, bo za Olifanta to ja jestem w stanie być obiektem pana rozbawienia, za pana pierwszą płytę to ja bym się dała nawet nazwać emo-post-nastolatką, więc nic to, panie Świetlicki, pan śpiewa dalej a ja sobie będę patrzeć, a ja sobie będę słuchać.

Rozkładam po mieszkaniu kubki po herbacie i kawie, całkiem jak Hyrką rok temu (tak, tak, pamiętacie? Hyrką kiedyś też blogowała, dopóki nie zgłupiała na punkcie Serbii, to dawno temu było, ale starzy Czytelnicy nie zapomną, wypomną, od tego są); trochę się gubię, bardzo się plątam, ale może to dlatego, że mam dziś czarne dziury zamiast oczu - miasto rozpłynęło się w plamy bieli i szarości, z ludzi pozostały tylko kontury a kiczowaty anioł na Plantach stopił się w srebrną świecącą kulę. Jak widać, kilka kropel atropiny może wiele. Teraz mi można nawet zajrzeć w głąb duszy, o ile ktoś ma oftalmoskop, bez oftalmoskopu nic nie widać, próbowałam do lustra, ale widać tylko ciemność, więc może z oftalmoskopem by się coś znalazło, choć obawiam się, że jedyne co tam będzie to ciało szkliste, siatkówka i sieć naczyń krwionośnych - i to by było chyba na tyle, jeśli chodzi o moją duszę.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

notka piękna!!! pod kazdym względem!

a - jak już szautowałam na last.fm - pojazd może się okazać mobilizujący...

Anonimowy pisze...

Jestem zainteresowana zaopatrzeniem się w ten szatański mechanizm-oftalmoskop.Mam 'pacjenta' do prześwietlenia...

ech...cóż mogę rzec chylę czoło nad Twym 'piórem'... brak pompatyczności, brak przerostu formy nad treścią, brak powtórzeń, brak zbytniego ubarwienia, same braki-chciałabym być posiadaczką takich braków... jesteś za dobra;]
...miałam dziś ciężki dzień, bardzo ciężki.Trochę mnie rozczarował dzisiejszy dzień, a Twoje 'myśli'-które przelałaś na bloga- zadziałały na moja zbolałą duszę jak balsam...przyjemnością było skonsumowanie Twojego tekstu, czułam jak sie odchamiam...Pisz częściej,ptrzebna jest mi taka dawka odchamienia, chetnie częściej zaaplikuje sobie 'ampułeczke'...-wybacz zbytnią bezpośredność z małą dawką wulgarności ale wiesz nie od dziś-nie bawimy sie w zbędne frazesy;).

a Pachnidło... ja czułam, zapach ,czułam zapach włosów rudowłosej, czułam przegniłe ryby na targu,czulam zapach mirabelek, zapach kobiecej skóry, piegów, i gdy ulatywał,gdy Grenouille rozpaczliwie staral się uchwycić zapach w dloniach,a on znikał ...to też czułam...natomiast na placu 'doświadczyłam' upojenia...brrr na samo wspomnienie przechodzi mnie dreszczyk...smutny film, dziwny film ,lecz muszę przyznać ,bezbłędnie wprowadził mnie w stan złudzenia,iż czuje zapach. Zgodzę się z Tobą, nie był to najpiękniejszy z filmów, ale jeden z takich które warto obejrzeć,i dołączyć do domowej filmoteki.

Dziękuje za wizytę moja Pani Doktor.Twoja oddana pacjentka Paola.