piątek, października 06, 2006

Changes are shifting outside the word

Czerń od rana, czarne buty, czarne spodnie, czarna bluzka, czarny płaszcz, najgorszy jest moment, kiedy spuszczają trumnę po linach, i wcześniej jeszcze, kiedy dostrzegasz panów w białych rękawiczkach i czarnych kapeluszach. Próbuję ogarnąć to jakoś, zdefiniować, zrozumieć koniec i początek lub raczej początek i koniec, ale nie potrafię pojąć tej nieskończoności, mimo zamkniętych ram, mimo ograniczenia czasu od pierwszego krzyku do ostatniego szepnięcia, mimo określenia przestrzeni od jej wypełnienia do pustki. Nic tu nie jest policzalne, nic tu nie jest określone, nic tu nie jest definiowalne.

W. prowadzi mnie do Rio i wydaje mi się, że jestem w filmie. Małe stołki umocowane na stałe w podłodze, barowe stoły i zdjęcia w kolorze sepii. W. zapala papierosa, sączy gorącą kawę i dochodzi do wniosku, że powinnyśmy zacząć dialog na miarę Kawy i papierosów. Naprzeciw nas siada korpulentna pani w czerwonej sukience, papieros w ustach, kawa w dłoni, kiedy otwiera usta widać braki w uzębieniu - czujemy się jak w PRLu.
W. mówi tu jest trochę surrealistycznie z Tobą w tych kolczykach i tych ciuchach. Tu tacy nie przychodzą. W gruncie rzeczy to rzeczywiście trochę absurdalne, zarówno to miejsce, jak i ja sama. Może dlatego tak mi się podoba, pewnie dlatego jeszcze tam wrócę.

W końcu Ars, tłumy ludzi i zapach popcornu. Zaczyna się banalnie, zaczynam wątpić w wartość filmu kręconego przez kilkunastu reżyserów, ale potem robi się coraz lepiej, ciekawsze historie, mniej znane miejsca Miasta. Zapamiętam Thomas podobnego do Patricka Wolfa (Ty krzyczałaś, ja uczyłem się do egzaminów), wampiry (to był najbardziej namiętny pocałunek w historii kina) i Amerykankę (mogę tylko powiedzieć, że czułam równocześnie radość i smutek, ale nie za wiele smutku, bo czułam, że żyję. Wtedy właśnie zakochałam się w Paryżu i czułam, że i Paryż pokochał mnie. - choć znacznie bardziej uroczo wygląda to w zamerykanizowanej wersji francuskiej)

Obchodzę jeszcze Rynek dookoła Sukiennic, Kraków jest piękny nocą, nocą lubię Kraków, księżyc w pełni, ręce w kieszeniach dżinsów, płaszcz jak zwykle rozpięty, napotkana grupa Anglików wymienia między sobą uwagi, faceci zawsze są odważni zbiorowo, to jest nawet zabawne, ale nie wytrzymuję w końcu i zwracam uwagę, że rozumiem co mówią.

Nie piszę ostatnio z sensem, mówię także bez sensu, bez sensu też myślę, szczególnie gdy na horyzoncie pojawia się czerwona koszulka, której usilnie wypatruję na wszystkich wykładach. Przynajmniej G. i W. mają się z czego śmiać, przynajmniej znów jestem zainteresowana, przynajmniej może być ciekawie a to może być całkiem udany rok.



9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

1. ech, wczoraj było wszystko miodzio od R do Z (od Rio do "Zakochanego") :>
2. ja się nie śmieję z czerwonej koszulki, wszak sama to przechodzilam! ;)
3. to BĘDZIE udany rok, nie calkiem udany, ale calkowicie!

Anonimowy pisze...

Nie piszesz bez sensu, a jesli to jest bezsensu ,to ja chce abys nigdy nie przestała pisac bez sensu...ciesze sie ,że masz swoją stronę, bo gdy czytam Twoje 'bezsensu' to wyobrażam sobie Ciebie idąca po rynku ,z rękoma w kieszeniach dżinsów ,w rozpietym płaszczyku, czułenkach na 3cm obcasie, promienny usiech na twarzy, blask pełnego księzyca muskającego cie po policzku...widze to wszystko i czuje sie jakbym uczstniczyła w Twoim życiu,i sama sie do
Się uśmiecham ... bo choc jestes tak daleko i nie zawsze mamy czas na rozmowe ,spotkanie to ja czuje ,że nadal coś nas łączy ...no i lubie jeszcze uczstniczyć w Twoich myślach...a często sie z nimi dzielisz z czytelnikami...tyle ,że nie kazdy czytelnik zna Cię tak jak ja ,nie każdy widział jak Twoja twarz reaguje na pewne 'mysli'...a JA WIEM! I czytajac je widze to oczyma wyobraźni, i dobrze mi z tym ,bo jestem szczęściara :)...dla mnie Twój tekst nabiera wiele barw i dlatego pisz tak bezsenowanie...

Kate pisze...

Hyrką, to koniecznie należy powtórzyć - "Volver" tym razem? :->
Paula,poczułam wsparcie duchowe z Warszawy :) Czy Ty zmieniłaś numer telefonu? Bo Ci wysłałam smsa i nie ma odzewu :P

Anonimowy pisze...

Ty to potrafisz człowieka podnieść na duchu;):P

Anonimowy pisze...

no tak, mr.brightside i andy... to zdecydowanie dwie najfajniejsze piosenki the killers:D

Anonimowy pisze...

Prawda,że potrafi ?:)
A ja właśnie się opycham precelkami i dobrze mi z tym :)
Kasiaaaa, ja też chcę iść na Volver,zabieeeeerz mnieeee !!

Anonimowy pisze...

Bejbe... ja bym zmieniła tel i bym Cię nie powiadowiła!!! No chyba sobie drwisz!!! Kicia nie odpisałam bo ,nie wziełam ze soba telefonu, a wrócilam dość poźno ,to też juz nie odpisywalam, tym bardziej ,że chodziło o moją obecność na gg,a wtedy to już nie mogłam być,gdyż nie mam netu jeszcze w mieszkaniu (przymierzamy sie na poczatku listopada założyć),Twoja strone odwiedzam będąc na Uczelni. Boje sie tego netu...coś czuje ,że będzie mi zabierał dużo czasu...a tak na marginesie to chciałam powiedziec że śniłaś mi sie ostatniej nocy. Wychodziłas z lotniska razem z Mama i ja sie na Ciebie żuciłam i wyściskałam Cię ,a Ty miałaś jakieś nie przytomne oczy tak jakbys mnie nie poznała, i Twoja mama podeszła do nas i powiedziała ,że już musicie iśc i poszlaś z Mama. I tak jakoś mi sie dziwnie nie fajnie zrobiło, bo we śnie to tak jakbyś nie reagowala na zewnetrzny świat...no...a jak byam w Anglii to też mi sie śniłaś...Byłyśmy we Francij ,spotkalysmy sie na bardzo tłocznej ulicy po czym weszłysmy do dziwnej katedry..wogóle to był jakis ze schizowany sen...bankomat był w kaplicy i jakaś kolejka...i wogóle ..ja poźniej byłam w stuanie WYOBRAŻASZ sobie! Musimy sie zobaczyć ,i porozmawiać... po moim powrocie z Anglii odezwe sie do Ciebie to może sie w końcu spykniemy w Kraku albo w Stolicy bo przeciez wiesz że masz nieprzerwane zaproszenie do mnie...Pozdrawiam Miziam i Całuje . Kisses;*

Anonimowy pisze...

Nikogo nie ździwi jak się przypierdolę- znowu?. Tym razem do Angoli, nie znoszę tych ludzi, a jak widzę te koszule w paski, kolczyki w ryju czy o zgrozo rozcięte języki jak u żmij ( bo to MODA) luzerski styl i rozwalone dziśny to mną TE LE PIE. Dziwna się robię na starość,he he.

Kate pisze...

Ej, ja Cię rozumiem, też tego nie trawię (dosłownie wręcz, mam odruch wymiotny na takie widoki) - ale Ci normalni o dziwo byli! Za to Żabojadów spotkałam w McDonaldzie - matko co za hołota. Im matki w domu zabraniają hamburgerów kupować, że się tak rzucają za granicą na kawałek dobrego niezdrowego żarcia (po tortilli z kurczakiem czkawki dostałam)?!