poniedziałek, września 11, 2006

Post mortem

Wpatruję się z rosnącą niechęcią w siedzącą naprzeciwko mnie ciemną blondynkę o pełnych policzkach i akwamarynowych oczach, i dopiero po kilku chwilach rozpoznaję w niej siebie. Odwracam wzrok i spoglądam na opakowania pianek, żelów i lakierów stojących rzędem na półce. Fryzjerka usiłuje podkręcić mi włosy i wreszcie udaje się jej nieco złamać tę ich linearność, z którą walczyłam bezskutecznie całe liceum. Uśmiecha się do blondynki w lustrze z widocznym oczekiwaniem na pochwałę a ja widzę jak jasna twarz, moja twarz, marszczy się w sztucznym uśmiechu, spełniając oczekiwania fryzjerki, która z satysfakcją przeczesuje jeszcze kilka kosmyków. Oczy tylko niewzruszenie wpatrują się w nieskończoność odbijających się od siebie luster, zastanawiam się czy z buntu czy z braku życia, ale to czysto filozoficzne dywagacje na krzesełku u fryzjera, w gruncie rzeczy lepiej nie wiedzieć takich rzeczy.
Wszyscy mi mówią, że to już za mną, że mogę już odetchnąć, że jeśli nie ty to kto - gdybym miała w sobie tyle wiary, co ci wszyscy ludzie wokół, podbiłabym świat.
Nie, nie jestem zła, prędzej zdegustowana, raczej zmęczona. Na pewno zmęczona. Nie chce mi się mówić, kiwać głową, uśmiechać i być zainteresowaną. Nie jestem zainteresowana, siedzę z Nimi w knajpie i zastanawiam się, kiedy będzie mi wypadało wyjść. Wypada za godzinę, więc po godzinie wychodzę, wracam do domu, zsuwam z stóp szpilki, zsuwam spódnicę, ściągam koszulę i przez chwilę czuję ulgę, przez chwilę mogę spokojnie oddychać. To trwa jednak tylko chwilę, zaraz zaczynają przychodzić smsy, zaczyna dzwonić telefon a ja robię się coraz bardziej zmęczona i coraz bardziej senna, i coraz mniej zainteresowana, aż wreszcie naciągam koc na głowę i odpływam, licząc na to, że choć raz nie przyśnią mi się koszmary.
Nie śnią mi się koszmary, nic mi się nie śni, bo dzwoni telefon a pan chce wiedzieć, czy nie chciałabym zająć się jutro tłumaczeniem konsekutywnym, chciałabym, czemu nie, w końcu jakoś muszę uzbierać pieniądze na ten skórzany płaszcz, więc tak, tak, jutro rano i znów padam na poduszkę i znów telefon i niestety klient zrezygnował, ale czy pani jest w Krakowie, czy pani studiuje, tak, studiuję, medycynę studiuję, a to bardzo się dobrze składa, bo my nie mamy tłumacza z tej specjalności, czy pani przypadkiem by nie chciała, tak, chciałabym, czemu nie, w końcu ten płaszcz sporo kosztuje. Czyli może będę miała pracę, całkiem mi się to podoba, trochę bardziej lubię blondynkę o akwamarynowych oczach i zbyt pełnych policzkach, nie pytajcie jej tylko o egzamin, bo ona już nic nie pamięta i nie chce sobie przypominać, przypomni sobie za dwa tygodnie, kiedy otworzy indeks, na razie się bawmy, na razie pijmy, na razie udawajmy, że oczy się buntują, że wcale nie są martwe.

9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

o kerwunia, nowa notka! ale nie mogę teraz jej czytac, gdyż muszę uwiecznić mój i autorki (inicjalow nie podam EKHM) stan upodlenia alkoholowego, kiedy to sluchamy smutnych utworów muzycznych oraz piszemy rubaszne komenciki na naszych rubasznych blogaskach, buzi buzi dla fanów czytających i ogólnie życie jest ciekawą sprawą, przemyślcie to, dordzy czytający, buzi buzi jeszcze dla Autorki szanownej pchlej ;*

Kate pisze...

Hyrką, myślę, że jutro będziemy żałować naszych rubasznych komencików na naszych rubasznych blogaskach, ale na razie let's enjoy i dajmy innym enjoy naszym kosztem :D

veevaa pisze...

Oj, co ja widze, co sie tutaj dzieje... Kaska, w ogole zmienilas styl pisania i to jest nawet zabwne, bo sie fajnie czyta takie wynurzenia. A czy kiedys wroicisz? I w ogole to kiedy beda dowcipy z zycia Pchly?

Kate pisze...

Nigdzie nie szłam, żeby wracać.
Wynurzenia jak wynurzenia - stopki nie ma na razie (patrz komentarz w poście niżej), ale czasami ocieram się o fikcję, więc proszę nie brać wszystkiego dosłownie.

Co do dowcipów to nie wydaje mi się, żeby Czytelników aż tak interesowało, czy wylałam mleko, zawieruszyłam książkę lub zgubiłam się na Kazimierzu - no może z wyjątkiem Ciebie:P Może jak zacznie się rok akademicki to pojawi się coś, co Ci się bardziej spodoba niż moje ostatnie notki :)

Wujek Zdzisek z Ameryki pisze...

a gdzie się zgubiłaś na Kazimierzu? Bo tam to tak fajnie zgubić się w każdym miejscu...

Kate pisze...

No w sumie fajnie, ale nie jak już jest ciemno a niektórzy panowie się lubieżnie patrzą. A zgubiłam się próbując trafić do "Zaraz wracam", to jest w jednej z przecznic od Dietla, a ja oczywiście weszłam nie do tej co trzeba a jak już trafiłam w dobrą ulicę to zawróciłam, bo stwierdziłam, że jest na niej zbyt ciemno, żeby tam była ta knajpa. No i była właśnie w tej... Jak się okazało później, kiedy w końcu G. po mnie wyszła :)

Anonimowy pisze...

w imieniu panien z lezbo - w ilosci sztuk dwie nieobecnych bo po świecie rozjechanych - dziękuję za linka:)

Kate pisze...

Ale nie ma za co dziękować - to ja wdzięczna jestem za te potoki łez ze śmiechu wylewane podczas czytania nowych notek. Przy liście Zazie literalnie tarzałyśmy się z koleżanką G. po podłodze, chichocząc jak dzikie (czy to Ty latałaś po rusztowaniach? :D). Koleżanka G. dodaje, że wpis w wikipedii bije na glowę wszystko, co do tej pory widziała - ja również dawno nie czytałam niczego równie odkrywczego;)

PS Przepraszam, że nie odpisałam na gronową wiadomość, ale jak się domyślasz miałam ostatnio urwanie głowy - niedługo wyślę maila :)

Anonimowy pisze...

O, moja droga! Nie jeden raz z przyczyny szachrajskiej natury Zazie zasuwałam po rusztowaniach ku uciesze robotnikow. Z kolei Dunin uwaza wpis o Sy za sztandarowy przyklad pseudointelektualnego bełkotu, znanego nam przeciez dobrze z róznego rodzaju magazynów lit. Wzorowalam sie na najlepszych:)
ps. rozumiem, rozumiem, historia zna takie pzypadki:)