piątek, września 22, 2006

Dreams in which I'm dying are the best I've ever had

Coraz częściej męczą mnie moje słowa, moje opinie, moje gesty, łapię się na braku myśli, to nie jest miłe - taka bezmyślność z zaskoczenia, to świadczy o upadku intelektu, o braku ideałów, o braku zainteresowań, to jest brak po prostu. Wszyscy na mnie krzyczą, że czego ja chcę, niechże ja przestanę bredzić, bo mnie uderzą kubkiem, bo dostanę w dupę, bo jak zwykle przesadzam. Tyle że ja nie przesadzam, tyle że ja nie bredzę, ja naprawdę się wypaliłam, ja już się znudziłam, ja bym chciała zasnąć i nie mieć już żadnych spraw do załatwiania, ludzi do spotkania, rozmów do przeprowadzenia. Zdarzają się lepsze momenty, w końcu to jeszcze nie listopad. Wino i papierosy, Serbia i Interpol, J. zwiedzany przez G. i piłkarzyki z Sm. i Pr., Łańcut i plany zdobycia zamku, zapadła wieś i oglądanie atlasu Aclanda o pierwszej w nocy, potem znów Kraków, piwo, muzyka, "7 krasnoludków", Dołek i Trzy świnki. Tak. Na pewno zdarzają się lepsze momenty.

Dziś wyszłam z katedry z indeksem i wejściówką na trzeci rok tych studiów tej znienawidzonej uczelni, uciekłam do ubikacji, żeby nie mówić dzień dobry profesorowi - to nie było grzeczne, ale profesor naprawdę jest ostatnią osobą, której życzę dobrego dnia - jeszcze cztery lata postkomunistycznych zwyczajów, obserwowania lizusów, ścierania się z ludźmi, którym wydaje się, że mają monopol na rację, piętnowania jaka jestem, jaka nie jestem, kogo lubię, kogo nie lubię, alienacji na własne życzenie, bo Ka, ty jesteś taka strasznie na dystans, ty sprawiasz wrażenie, że ty ich nie potrzebujesz. W gruncie rzeczy rzeczywiście nie potrzebuję sterty sztucznych uśmiechów, intymnych pytań, na ktore i tak nie odpowiem, wysilonych grzeczności, lukrowanych uprzejmości, wysłanych smsów i odpuszczonych sygnałów, wszystko tylko po to, by mieć kolejną osobę, której trzeba powiedzieć cześć, od której zaczyna się w końcu oczekiwać, która nieuchronnie zaczyna wymagać - układy, zasady, relacje, mniej lub bardziej toksyczne, mniej lub bardziej radosne, zwykle mniej radosne, zwykle bardziej toksyczne, zawsze raniące w ostatecznym rozrachunku. Patrzę na zdjęcie, na którym stoimy wszyscy razem, uśmiechy od ucha do ucha, nikt nam nie podskoczy, bo dostanie między oczy, my się trzymamy razem, kto nie z nami ten przeciw nam.
Pozostało już tylko zdjęcie.

- Czy ktoś kiedyś zostanie?
- Nie.

2 komentarze:

veevaa pisze...

Nie wiem, czy zerkasz na to samo zdjecie, co ja. Ale jesli nawet nie, to i tak nic nie zmienia. Tak patrze na nie i wiem, ze nie mam prawa tak myslec. Bo ja do niewielu rzeczy juz mam prawo?

Anonimowy pisze...

Ja za to nienawidzę ludzi, którzy przypominają sobie o mokm istnieniu jak czegoś potrzebują,czy czegoś chcą. Są tacy mili, tak przesadnie grzeczni, sztuczny uśmiech im z ryła nie schodzi.
Rzyg, Rzyg!