niedziela, sierpnia 06, 2006

Trzydzieści kilometrów od granicy polsko-ukraińskiej

Obrazy przewijają się w oknie z prędkością 80 kilometrów na godzinę - zielone, żółte, niebieskie, zielone, żółte, białe, czasem mignie wściekły róż elewacji domu jakiegoś wiejskiego bogacza, przygnębiająca szarość mijanego miasta lub czerń i biel denerwująco spokojnych krów, ale tak poza tym to zielone, żółte, niebieskie, zielone, żółte, białe - wiecie takie mickiewiczowskie krajobrazy - błękitne niebo z chmurkami i te pola posrebrzane pszenicą wyzłacane żytem i zielone wstęgi miedzy czy jakoś tak to szło, może na odwrót, już nie pamiętam, nigdy nie lubiłam Mickiewicza. U Mickiewicza chyba nie było tylko napisów na murach JKS pany ani puszek po piwie na rogach ulic, ale poza tym to wszystko tak samo, bez zmian, na wschodzie bez zmian - co najmniej od dwudziestu lat. Ten sam dworzec rządzony przez chmarę obrzydliwych gołębi, te same ulice z tymi samymi sklepami, ten sam brud, ta sama małomiasteczkowa cisza, chociaż mama burzy się, że nie taka małomiasteczkowa - Czterdzieści tysięcy mieszkańców i ty dziecko nie zapominaj, że to jedno z najstarszych miast w Polsce!; ten sam marazm, ta sama pustka, te same gimnazjalistki w bluzkach do pępka, brzęczących złotych paskach, rzęsach ociekających od tuszu i skórze pomarszczonej od światła ultrafioletowego z solarium (to znaczy pewnie nie te same, zmieniają się im nazwiska, miejsca zamieszkania, ale one są te same - przynajmniej ja ich nie rozróżniam), ci sami panowie w bramach kamienic na Grodzkiej, nawet ten sklepik, gdzie Mary Lou, Mała i Żaba kupowaly fajki na sztuki, nawet ten sklepik ciągle jest i ma się dobrze.
Ludzi tylko coraz mniej, coraz gorzej - a wiesz, że ten co lodówki sprzedaje miał wypadek? Jechał chłopak spokojnie na motorze i wjechał w niego jakiś idiota z podporządkowanej. Rdzeń przerwany, nogi połamane, żona, dwójka dzieci, chłop ma trzydzieści parę lat i wózek na dożywocie. A ten, ten taki znajomy taty z Rzeszowa na wakacje pojechał, poszli na plażę całą rodziną, zawał serca, już go nie odratowali. Czterdzieści lat miał.
Nie ma tego, nie ma tamtej, ta wyjechała, tym się nie wiedzie, tym się dziecko urodziło a ten się rozwodzi, ale wiesz, poza tym to tu się nic nie dzieje, wszystko po staremu.


Wszystko po staremu, taki constans, takie status quo utrzymywane za wszelką cenę, taka opieka paliatywna nad umierającym, opuszczanym przez wszystkie swoje dzieci, którym znudziło się czekanie na śmierć (...A. w Londynie studiuje, B. powiedziała, że już nie wraca z Warszawy, C. ma pracę we Wrocławiu, D. wzięła ślub z Niemcem i chyba mieszka w Berlinie... co z E.? W Ameryce siedzi, ponoć strasznie przytyła). Eutanazja szczęśliwie jest zabroniona, jeszcze się wszyscy łudzą, że ktoś znajdzie lekarstwo na tę wrodzoną chorobę - na tę galicyjskość, na tę biedę, na tę niewidzialność południowowschodniego skrawka tego, co już coraz mniej liczni nazywają Ojczyzną. Ja tam się już nie łudzę, ja już się przyzwyczaiłam, chyba nawet polubiłam, szczególnie teraz, gdy Kraków wystawił swoje wnętrzności na pokaz, przechodząc skomplikowane operacje w znieczuleniu miejscowym, nie zawsze skuteczne, nie zawsze dobre, ale, wiecie, liczy się działanie, liczą się chęci, tu zasada primum non nocere nie działa - w końcu to dla władz tylko bruk, tylko beton, tylko trochę asfaltu, żaden żyjący twór, tylko takie duże miasto na południu Polski, trochę kamienic, parę kościołów, sporo blokowisk. Przeciez nikt nikomu krzywdy nie robi, przecież to dla dobra ogólu, poboli i przestanie, potem kilka miesięcy rehabilitacji i wszystko wróci do normy, ale ja jednak za wrażliwa jestem, ja jednak w takich chwilach wolę J. bez zmian, bez rozpruwaniu mu flaków, bez bólu i rehabilitacji, wiecie, takie ciche spokojne miasteczko na południowowschodnim końcu Polski.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

dzięki za wpis na bloga
ano czytuje tak sobie różne blogi w tym Twój :)
niestety z przyczyn niezależnych ode mnie musiałam zmienić nazwę bloga na plasmodesma.mylog.pl