sobota, lipca 01, 2006

Wiec jestem w tym troche przereklamowanym miescie, pelnym brazowych i czarnych twarzy, z ulicami rozzarzonymi od slonca, z swiszczacym, dusznym metrem, gdzie noc zaczyna sie o 22 a dzien o 10 rano, gdzie nie chce sie myslec, nie chce sie tworzyc, nie chce sie nic, bo przeciez tu wszystko juz zostalo wymyslone, przeciez tu juz wszystko zostalo stworzone, przeciez tu juz wszystko zostalo wyszydzone i nawet sami Paryzanie nie bardzo wiedza co robic z tym cywilizacyjnym skarbcem.
Wcale nie czuje sie jak u siebie, wcale nie czuje sie dobrze, wcale nie czuje sie mniej samotna z wiecznie gadajaca M. i spokojna A. Robie zdjecia Filigranowej Damie z Zelaza, chodze bulwarami wzdluz srebrzystobrunatnej Sekwany i nie czuje nic, nic, nic, poza lekkim znudzeniem i silnym przekonaniem, ze to nie jest moje miejsce, to nie jest moja kultura a to wszystko jest nie tak i najgorsze jest, ze ja juz nie wiem, gdzie jest moje miejsce, co jest moja kultura i co trzeba zrobic, zeby wszystko bylo tak.
Slucham wieczorami Noir Désir i placze cicho w poduszke, gdy Cantat chrypi lekko mon amour, ma planète; zagryzam wargi, gdy slysze j'emmène au creux de mon ombre des poussières de toi; usmiecham sie gorzko, gdy do uszu plynie le vent nous portera. Zasypiam zwykle, gdy konczy sie a l'envers a l'endroit a policzek szczypie lekko od slonej wody.

Otucha wstepuje we mnie dopiero, gdy wreszcie trafiam do Shakespeare and Co. i znajduje nieosiagalnego w Polsce Daniela Martina a sympatyczny blondyn wita sie bardzo cichym hello, kiedy wchodze po waskich schodkach na pietro i czytam napis these books are not for sale - they are waiting for you to read them. Wlasciwie to nie otucha, wlasciwie to nie lepsze samopoczucie, to tylko takie bardzo specyficzne sense of belonging kiedy znajduje Buddenbrooksow Manna z 69 roku i patrzac na strone tytulowa, uswiadamiam sobie, ze Ona tu rzeczywiscie na mnie czekala caly czas. Czekala na to, zebym przychodzila codziennie ja czytac na tym pieterku, z dala od ludzi, z dala od slonca, z dala od swiata, ktory ostatnimi czasy coraz bardziej mnie przeraza. I kiedy wychodze z Danielem Martinem pod pacha, kiedy wchodze do St Séverin, by chwile powdychac slodkiego zapachu kadzidla i posluchac gry na skrzypcach, kiedy wreszcie jem moje ukochane Haagen Dazs, patrzac na wyjatkowo przystojnego barmana o najpiekniejszych ustach na swiecie to nawet zaczynam myslec, ze moze to miasto nie jest tak bardzo przereklamowane a ja byc moze powinnam wreszcie wlaczyc Malcolma McLarena zamiast Noir Désir.

PS Bardzo denerwujacy jest brak ogonkow, ale niestety arabska klawiatura nie toleruje polskich znakow diakrytycznych.

1 komentarz:

evelle pisze...

Wiem, że nie powinnam tak pisać. Wiem, że denerwujące są twierdzenia, które zakładają, że piszący wie CO czujesz, ale ja jednak sobie pozwolę ;-)

TO Ci przejdzie. I jeszcze bardzo zatęsknisz, tylko musisz poszukać ludzi. Bo to co mówią, że Twoje miejsce to głównie Twoi ludzie ma w sobie dużo prawdy. Mury się nie uśmiechają i nie mają najpiękniejszych ust na świecie. Rzeźby nie umieją poklepać po ramieniu. A drzewa nawet przy mocno rozwiniętej wyobraźni nie porozmawiają z Tobą o metafizyce przy lampce wina. A zatem...udanych poszukiwań!

P.S. I envy you! ;-) (to niestety nie ma dobrego polskiego odpowiednika)