środa, lutego 22, 2006

"The stupidity of the human race, Grey - be thankful for that"

słowa Mirandy Bailey do Meredith Grey w Dzień Dziękczynienia

Czynem o wysokiej szkodliwości społecznej jest obsadzanie odpowiedzialnych stanowisk ludźmi o intelekcie świnki morskiej (w skrócie IŚM). Jeszcze bardziej szkodliwe jest utwierdzanie takich ludzi w przekonaniu, że ich inteligencja jest niepomiernie wysoka, poprzez awansowanie ich lub nadawanie im kolejnych tytułów naukowych. Doprowadza to do niebezpiecznej sytuacji, w której człowiek niezbyt mądry (acz cechujący się z całą pewnością innymi walorami) w końcu zaczyna wierzyć w swą intelektualną wyższość nad innymi i za wszelką cenę chce nią epatować. Problem w tym, że nie ma czym epatować a jego usilne próby kończą się zwykle groteskowym fiaskiem. Człowiek taki popada we frustrację, bo wie, że wychodzi na idiotę, ale "wie" też, że jest geniuszem. W związku z tym przy następnej okazji tym bardziej stara się przekonać audytorium o swej rzekomej inteligencji… z wiadomym skutkiem. Koło się zamyka i w ten sposób cierpią wszyscy.

Osobiście miałam nadzieję, że po przeprawach z Teresem Obłym nie będę miała już do czynienia z kategorią IŚM. Ależ skąd.

II roku studiów medycznych to rok humanistyczny. Dwa języki obce, historia filozofii, etyka, etc etc. Przedmioty uważane ogólnie za „michałki”. Z takim też głębokim przekonaniem poszłam wczoraj na pierwsze zajęcia z socjologii. I tu moje wydawałoby się dość stanowcze poglądy na temat socjologii legły w gruzach, dzięki niezwykle elokwentnej pani, która w kilkuset (sic!) zdaniach wyłuszczyła nam istotę tychże zajęć. Otóż okazuje się, moi drodzy, że bez socjologii nie ma medycyny, że wręcz degradacja socjologii do kursu półrocznego jest kardynalnym błędem w edukacji lekarzy i skończy się tragicznie. W związku z tym, by nie dopuścić do sytuacji, w której lekarz na socjologii będzie się znał jak ślepa kura na ziarnie, pani doktor uważa, że w tym semestrze powinniśmy się przyłożyć do tego przedmiotu jak do żadnego innego. A więc obowiązują nas: dwa podręczniki, lektury nadobowiązkowe, które okazują się jednak obowiązkowe (co tydzień nowy zestaw) a także wskazane by było znalezienie lektur spoza spisu, które również mielibyśmy umieć. Rzecz jasna, by zdobyć wszystkie te książki należy chodzić do bibliotek. „A jeśli nie byłoby tych książek w wypożyczalni, zawsze możecie państwo siedzieć w czytelni”. Tak to właśnie niepostrzeżenie z medycyny przeniosłam się na socjologię.

Jednakże to nie koniec perypetii z IŚM. Dziś bowiem miałam seminarium z biochemii. Do tej pory prowadził je Docent – człowiek momentami dość śmieszny, za to spokojny, posiadający ogromną wiedzę i starający się nam ją przekazać najlepiej jak umie. Panta rei i w tym semestrze asystent nam się zmienił. W momencie kiedy do sali wkroczyła pani X (nie raczyła się nam przedstawić) wiedziałam, że będzie wesoło. I było.

Zaczęło się od sprawdzania obecności – pani nie raczyła nawet dowiedzieć się z jaką grupą ma zajęcia. Musieliśmy więc samodzielnie sporządzić listę. Następnie odbyło się sprawdzanie obecności osób, które się wpisały – no na wypadek, gdyby je wpisał duch. Tu bardzo chciałabym zamieścić różne przekształcenia nazwiska naszego kolegi S. (made by pani X, oczywiście), ale ze względu na ochronę danych osobowych powstrzymam się i powiem tylko, że wersja pierwsza, najbardziej odbiegająca od oryginału, brzmiała „Rysiek” (nazwisko S. bynajmniej nie zawiera w sobie litery „r” ani „s” ani „e”)

Całe zaś zajęcia pani X nas pytała. A raczej chciała nam udowodnić, że ona wie a my nie. To nic, że A. dobrze opisała mechanizm reakcji, bo wiecie co? Źle go opisała! Nie użyła tych słów, które pani X rozumiała. To nic, że biosynteza glicyny zachodzi kilkoma szlakami. To naprawdę nic, bo pani X zna tylko jeden taki szlak a wszelkie pozostałe są błędne, bo ona o nich nie czytała.
I to nic, że jesteśmy osobami dorosłymi i mamy prawo do polemiki. Otóż, nie mamy prawa. Próba negacji lub kwestionowania jakiejkolwiek tezy uważana jest za zamach na ego pani X i w związku z tym próba taka zasługuje na najcięższą karę. I tak w kółko Macieju przez półtorej godziny. Pani X bardzo starała się wprowadzić atmosferę terroru, ale zapomniała bidula, że uodporniliśmy się już po zajęciach z anatomii i fizjologii, gdzie element strachu uważany jest za główną siłę motywacyjną.

W związku z tym obawiam się, że pani X nie wie również, że przez najbliższe pół roku będzie obiektem kpin i żartów całej naszej grupy, wprowadzając odrobinę radości i zamieszania w uczelniane życie, w którym zwykle wieje nudą. I myślę, że Bailey ma rację - za głupotę rasy ludzkiej czasami naprawdę można być wdzięcznym...


11 komentarzy:

Kate pisze...

Wiesz, w sumie dobrze, że to tylko przedmioty teoretyczne. Zresztą i tak biochemii w większości się trzeba uczyć samemu. Oby tylko lekarze na klinikach byli do rzeczy :)

Anonimowy pisze...

O Boże, mój przedmiot jest najważniejszy. Mordować, mordować... Pociesze Ciebie... być może spotkasz jeszcze większych sk*** aka pani X :D

Anonimowy pisze...

Wszędzie ta sama gadka-szmatka.
U mnie na filozofii też była najważniejsza socjologia,też się do niej musiałam przyłożyć i czytać te książki i czytać.
Słuchaj dopóki Wam nie wykładają, że rany każdego rodzaju należy obkładać przegryzanym chlebem z pajęczyną, względnie zasiusiać to ja- wolny człowiek jestem szczęślia =))
A ja dla odmiany stuiuję przedmiot typowo humanistyczny, a męczę się z fizyką i matematyką.

Anonimowy pisze...

Hm. W gimnazjum to ja wiem tylko, że powinnam umieć fizykę, a jej nie umiem :P

Trzeba sobie życie urozmaiciać xD

Kate pisze...

Melon: dzięki za pocieszenie:P

Myje Gary: z tym chlebem z pajęczyną jeszcze nic niewiadomo, w końcu zajęcia kliniczne dopiero przed nami:D I dlaczego Was męczą fizyką i matematyką, bidulo? Za jakie grzechy?

Silent: Nooo, poziom urozmaicenia wzrasta proporcjonalnie do poziomu edukacji :D

Anonimowy pisze...

a tam, socjologia jest bardzo przyjemna :>

Kate pisze...

No skoro pani socjolog in spe tak twierdzi to postaram się uwierzyć ;) - w końcu o ile będzie ciekawie to można czytać :)

Anonimowy pisze...

Wzrasta wraz z edukacją? Osz, to ja się boję myśleć, co będzie za rok xD Może to się wydawać głupie, ale moja klasa jest zdrowo kopnięta. Nauczyciele zresztą też.

Anonimowy pisze...

Myje-Gary: jak bardzo męczą ciebie tą matematyką?

Grr pisze...

ee tam. Tu nie chodzi o przedmioty, o socjologię, filozofię, matematykę i fizykę. Tylko o ludzi, którzy je wykładają. O osłów, którzy mają władzę. Wszystko da sie przeżyć, jeśli się ma do czynienia z inteligentym człowiekiem.
Nie zawsze jednak ma sie tyle szcześcia. Życie to nie bajka:P

Anonimowy pisze...

Katrino kochana jeszcze nie przywyklas do tego iz wykladowcy maja racje oni i tylko oni ,nie wiesz ze wg nich istnieja 3 rodzaje prawdy :"nie prawda, gowno prawda, i MOJA PRAWDA!" -standart. apropo's socjologii ... ona wszedzie sie wpier.....i! U mnie to samo tyle ze w przeciwienstwie do twojego wykladowcy socjologii moj jest PANEM...hmmm... nie bede pisalaco i jak bo gdyz...choc ma 60 ma karku to obskakuje strony internetowej jak malo kto ciagle ma przy sobie laptopa nawet gdy egzaminuje ...i a noz wskoczy na Twoja strone-co by mnie nie zdziwilo:>...facet jest mega wchodzisz na egzam on siedzi na krzeslku noga na nodze fajeczka w reku binokle opuszczone do polowy nosa dzinsy na tylku puchowa kamizelka z miskiem na kapurze ...laptopik otwarty oczywiscie on wpatrzony w laptopa i smyra po klawiaturze ...no i pyta ...olewa wszytsko i wszytskich ...ale gdy weszlam nie wiedzac czemu oderwal sie od klawiatury :>...i zachcialo mu sie polemizowac z moja osoba :>...i tak sobie mysle czy to normalne i czy wszedzie tak jest bo jesli nie ... to no coz naprawde jestesmy szkola Beverli Hills 90210;)