wtorek, stycznia 10, 2006

Dość osobista recenzja "Kolekcjonera"

[Vee zjechała mnie za usunięcie posta. Wrócił, ale znacznie zmieniony. Przede wszystkim mniej infantylny:) ]

Wczoraj słuchałam w kółko 32. wariacji goldbergowskiej i przypominałam sobie słowa Mirandy - "... very slow, very simple, very sad, but so beautiful beyond words or drawing or anything but music, beautiful there in the moonlight. Moonmusic so silvery, so far, so noble"*

I płakałam.
Nie należę raczej do sentymentalnych panien wzruszających się przy każdej okazji. Mało jest filmów, mało jest utworów muzycznych, przy których płaczę. Chyba tylko dwóm osobom udało się doprowadzić mnie do łez. Z wyjątkiem "Wieku Niewinności" Emily Wharton nie płaczę też czytając książki. Generalnie mało kiedy płaczę (no chyba, że ze śmiechu - ale to prawdopodobnie wada anatomiczna ;) )

Więc płakałam. Potem zastanawiałam się dlaczego aż tak wielkie wrażenie wywarła na mnie akurat ta książka.

W międzyczasie zmieniłam w końcu klimat muzyczny i przeniosłam się na Bałkany słuchając Bregovica. Kiedy miałam jakieś 13-14 lat zawsze przechodziły mnie ciarki ze strachu słuchając "Death". Jedyną rzeczą, której obawiała się Miranda była śmierć. I uświadomiłam sobie, że tak naprawdę jedyne czego ja autentycznie się boję to właśnie śmierć. I dlatego płakałam. Bo tak, jak ona mam tę niepohamowaną ciekawość, co przyniesie życie. Kim będę. Kogo spotkam. Bo tak, jak ona wiem, że mam jeszcze mnóstwo do poznania i do zrozumienia. I tak, jak ona wiem, że to nie jest czas na umieranie a gadanie a propos śmierci moich rówieśników, że "tak miało być" i "zostało mu/jej wiele oszczędzone" doprowadza mnie do szału.
I do tej pory wydawało mi się, że ta wola życia lub, na mniejszą skalę, wola walki wystarczą.

Wydawało mi się, że wystarczy wyznawać te słodkie hasła w stylu "jesli tylko bardzo będziesz czegoś chciał to cały Wszechświat będzie Ci pomagał" czy "nigdy się nie poddawaj - zawsze jest nadzieja", którymi jesteśmy karmieni, a przynajmniej powinniśmy być karmieni dla własnego zdrowia psychicznego. I właściwie ja w to wierzę.
Ale nagle przychodzi Fowles ze swoją okrutną prawdą, że wszystkie pocieszające i tchnące optymizmem teksty okazują się niczym w starciu z bezdusznością, z małością, z egoizmem, z czystą chęcią posiadania. Szaleństwo Calibana, jego namiętne kolekcjonowanie motyli tylko po to, by zamknąć je martwe w szufladzie, chęć zabicia w Mirandzie jej nieprzewidywalności, oryginalności, świeżości, życia... - zrobienia z nią tego samego co z motylami. Przerażające. I przeraźliwy kontrast między stanowczym "I will not give in" Mirandy a tym, co się wydarzyło.

"No past. No future. All intense deep that-time-only. A feeling that everything must end, the music, ourselves, the moon, everything. That if you get to the heart of things you find sadness for ever and ever, everywhere.[...]
Accepting the sadness. Knowing that to pretend it was all gay was treachery. Treachery to everyone sad at that moment, everyone ever sad, treachery to such music, such truth"**


* "...bardzo powolny, bardzo prosty, bardzo smutny, ale piękny ponad wszelkie słowa czy szkice, był samą muzyką, piękną, tam w świetle księżyca. Księżycowa muzyka, taka srebrzysta, taka odległa, tak szlachetna."

** "Zadnej przeszłości. Żadnej przyszłości. Intensywny, głęboki czas teraźniejszy. Uczucie, że wszystko musi się skończyć, muzyka, my sami, księżyc, wszystko. Że jeżeli dociera się do sedna rzeczy, znajduje się smutek już na zawsze i na zawsze, wszędzie, ale smutek piękny, srebrzysty[...]
Zaakceptowanie tego smutku. Świadomość, że udawanie wesołości to zdrada. Zdrada całego smutku tamtej chwili, zdrada wszystkich, którzy kiedykolwiek odczuwali smutek, zdrada takiej muzyki, takiej prawdy."

Tłumaczenie: Hanna Pawlikowska - Gannon. Chyba każdy się zgodzi, że do wersji oryginalnej się nie umywa:)

13 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Posluchaj Mandaryne. Albo Dode. Albo HIM'a. Lzy sie same cisna

Kate pisze...

Rzecz w tym, że w "Kolekcjonerze" nie widać nadziei na "lepszy świat". Właściwie czytając tę książkę w ogóle nie bierze się pod uwagi istnienia takiego lepszego świata. To jeden z chyba wielu powodów, dla których ta książka tak zwala z nóg.
Inna sprawa, że Fowles jest ateistą.

Kate pisze...

Melon, czy Ty naprawdę musisz wszystko spłycać?:P A łzy się cisną, ale ze śmiechu a to zupełnie inny ciężar gatunkowy łez :)

Anonimowy pisze...

Katrina,nie czytałam 'kolekcjonera' ale z tego co widze to warto ...w książce panuje ten sam depresyjny klimat co w moim życiu jak to niegdyś powiedziała pewna mądra osoba "moje zycie to istny cmetarz umarłych nadzieji"...

Anonimowy pisze...

To polecam Katatonie. Jeśli lubisz depresyjne klimaty

Anonimowy pisze...

sie nie podpisałam powyżej ale mysle że nie trudno domysleć sie iż to byłam JA!

Kate pisze...

Oczywiście, że wiem, że to Ty:) To raczej nie depresyjny klimat. Tylko, jakby to ująć? Po przeczytaniu zostaje smutek i właśnie strach przed takimi ludźmi jak Caliban. Brr.
A przeczytać warto:) Spodobałaby Ci się też "Kochanica Francuza" tegoż autora ( nie jest to bynajmniej francuskie romansidło jak wyraził się nauczyciel z WOSu zobaczywszy okładkę (Panie miej w opiece jego ignorancką duszę) )

Anonimowy pisze...

Ja sie nie domyśliłem :P

Kate pisze...

Bo Ty nigdy domyślny nie byłeś:P

Anonimowy pisze...

A ja w ramach protestu użyje innego smiley'a niż zwykle [:

Anonimowy pisze...

Upajam sie waszymi dialogami ;)

Anonimowy pisze...

Kasia Albo mnie sie wydaje ...alebo ktos usunoł moje wpisy :>... albo Twój blog jest opóźniony ...albo tak jak JEGO PANI ROZTARGNIONY!

Kate pisze...

Wszystko jest. Odśwież stronę:)