piątek, grudnia 30, 2005

Mały bilans

W sklepach remanenty, na blogach prawie wszędzie podsumowania, ludzie jacyś tacy smętni i nostalgiczni. Kolejny rok mija.
Dobry rok. Jeden z naprawdę nielicznych, o których mogę tak powiedzieć. Niczego nie żałuję, nic bym też nie chciała powtarzać. Bardzo dużo dostałam, niemało zostało mi zabrane. Mnóstwo dobrych wspomnień, trochę złych. Wygląda, że zwykły, przeciętny rok. Ale dużo zrozumiałam, dużo się nauczyłam. O tych studiach, o ludziach, o sobie. Chyba dojrzałam.

Wszyscy (no, prawie) przeżywali rozpad grupy 12. A ja teraz tak sobie myślę, że dobrze się stało. Że ten nasz pierwszy wspólny rok będzie dla nas miłym wspomnieniem, którego może byśmy tak niedoceniali, gdybyśmy wciąż byli razem. Zresztą, co miało przetrwać przetrwało i chyba jest jeszcze lepsze niż było.

Wakacje były jednymi z najlepszych, jakie przeżyłam. 3 tygodnie na bloku operacyjnym dużo zmienily w moim podejściu do chirurgii, która kiedyś w ogóle mnie nie pociągała. A teraz... po raz kolejny zacytuję Meredith z "Grey's Anatomy" : "You practice on cadavers, you observe and you think you know what you’re going to feel like standing over that table… but… that was such a high. I don’t know why anybody does drugs."
Później Paryż smakowany w samotności, opuszczony z uczuciem znacznego niedosytu.
I Bieszczady, do których miałam takie straszne uprzedzenia. Niesłuszne, jak się okazało. Które już zawsze będą kojarzyły mi się z deszczową Cisną, skrzypiącymi łóżkami, Chatką Puchatka, obskurnym Kremenarosem i napalonymi muszkami.

A potem wrzesień i, chcąc nie chcąc, przeżywanie drugich terminów.

I wreszcie październik. Listopad. Grudzień. Kiedy oswajałam się z niesprawiedliwością, nabierałam dystansu do tego wszystkiego. Kiedy oczarowywał mnie Kraków zimową nocą. Kiedy poznawałam niektórych ludzi od strony, od której chyba nikt nie chce ich poznawać.

A w tym wszystkim G., zawsze mająca czas i cierpliwość. Melon, rozśmieszający do łez. M., szczera do bólu i dająca kopa w tyłek. S., z rękoma w kieszeniach, nieprzejmujący się niczym. Pewien Czytelnik, z którym rozmowa bardzo podnosi na duchu i dodaje optymizmu. I wielu, wielu innych ludzi, bez których życie byłoby o wiele mniej barwne i ciekawe :)

Więc co do życzeń noworocznych to ja tylko chciałabym, żeby rok 2006 był dla mnie tak dobry jak 2005.


A wszystkim tym, ktorym zdarza się czasem czytać moje wypociny życzę dużo optymizmu. Doceniania dobrych chwil i dużo siły w tych złych. Radości z najmniejszych sukcesów i uczenia się z porażek. Szczęśliwych zbiegów okoliczności i szczęścia nawet w nieszczęściu.
Byście nie zawodzili się na najbliższych i by oni nie zawodzili się na Was.
I bardzo dużo miłości - tej dawanej i branej, bo wydaje mi się, że to chyba jedna z wazniejszych rzeczy w życiu :)
Tym, dla których rok 2005 był pechowy, życzę też by 2006 był nie tyle lepszy co po prostu dobry; zaś pozostałym tego, co sobie -by dorównał swojemu poprzednikowi...
Szczęśliwego Nowego Roku!

Pchła, z gorączką i suchym kaszlem (dzięki czemu miast w Łubudubu, noc sylwestrową spędzi w domu, z winem i ciachem domowej roboty oglądając filmy na DVD... Życie...)

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

No to ciekawe, co sobie o mnie pomysla...

Kate pisze...

Ty to notorycznie niezadowolona jesteś:P A co mają myśleć? Grunt, że mnie mobilizowałaś i mówiłaś prawdę prosto w oczy. Cóż Ci poradzę, że Cię za to cenię :P

Anonimowy pisze...

mnie sie 2005 zle zaczoł ,był nudny ,nie otrzymałam zbyt wiele miłych chwil...a wiesz Katrino że jestem osoba optymistycza i nawet jak jest źle to wychodze z założenia że gorzej byc nie może wiec czemu nie położyć sie i poczekac na cud :D....nie no to taki dowcip ;)...zarcik... przeciez wiesz ...rok sie zaczoł nieciekawie i skonczył sie nijak ale nowy rok 2006 rozpoczoł sie nawet nawet a że jestesmy przesadni i jak zakonnice zobaczymy to plujemy za lewe ramie 3 razy ...to wierzymy równiez że jaki sylwek taki rok cały ;) no i będzie git troche wyrachowania i kłamst też będzie ale co tam będzie FILMOWO!:)