wtorek, listopada 29, 2005

Wybitni są wśród nas...

Posta dziś nie miało być, bo ja kobieta pracująca jestem i żadnej biofizyki się nie boję;) Zaszły jednak pewne okoliczności związane z moim niczym niepohamowanym wścibstwem, które nieco zmieniły mi plany:) Generalnie na blogu nie posługuję się konkretnymi nazwiskami profesorów i asystentów na naszej szacownej uczelni. Dziś jednak zrobię wyjątek.
Istnieje taki przedmiot na medycynie jak historia medycyny. Katedra owego przedmiotu mieści się przy ul. Kopernika 7 w malutkiej kamieniczce obrośniętej bluszczem. Przedmiot generalnie uchodzi wśród studentów za przysłowiowy wrzód w miejscu, gdzie plecy swą szlachetną nazwę tracą. Ale nie o tym chciałam, więc spuśćmy załonę miłosierdzia na naszą wiedzę historyczną:)
Jest szef owej katedry. Profesor Andrzej Śródka. I o nim to będzie:)
Profesor prowadzi wykłady dla sierotek z CMUJa. Wykłady pasjonujące, pełne anegdot i zabawnych uwag profesora i jego adiunkta:

1) Prof. do dr G. (zajmującego się aspektem wizualizacyjno-technicznym wykładów): Kiedy ja się do pana zbliżam to zaczynam rezonować
Dr G.: To ja się mogę schować

2) Profesor prowadzi wykład i co chwilę mikrofon robi "łubudu":
Prof: Co ja robię?!
Dr G.: Strzelają do pana. Proszę się nie bać. Zaraz ich zlokalizuję

3) Temat znieczulenia eterowego. Pierwsze takie narkozy były wykonywane przez dentystów i wzbudzały wielkie kontrowersje ze względu na damy, które...:
pod wpływem podtlenku azotu miały, że tak powiem, dość odważne marzenia senne. Po wybudzeniu skarżyły stomatologów o nieetyczne zachowanie. Biedacy, nie dość, że z całej imprezy przyjemności nie mieli, to mieli jeszcze problemy z prawem

4) A propos dawnych prywatek z gazem roweselającym lub eterem w roli głównej:
Te eterowe spotkania wśród high-life'u też były popularne


Tak więc nie dziwota, że zdecydowana większość studentów (do której i ja do dziś się zaliczałam) kojarzy profesora li i jedynie z poczuciem humoru i darem do opowiadania.

W związku jednak z zadaniem domowym, które profesor nam zadał zaczęłam szperać w googlach wśród tematów historyczno-muzycznych. Przy okazji, wiedziona czystą babską ciekawością wstukałam w wyszukiwarkę "Andrzej Śródka". I opadła mi szczęka.
Okazuje się bowiem, że profesor nie dość, że szefuje Katedrze Historii Medycyny, to należy także do PAN (i tam też szefuje Instytutowi Historii Medycyny), jest jednym z konsultantów Wielkiej Encyklopedii PWN, wydał kilka książek, jest lekarzem i patofizjologiem. No dobra. To są jeszcze osiągnięcia, które są dość typowe dla profesora.
Co jednak zwaliło mnie z nóg to to, że profesor jest rockmanem, prowadzi audycje w Jazz Radiu (współpracował czas jakiś z Hołdysem), ma kilka tysięcy płyt i własną stronę(zaprojektowaną przez... uwaga uwaga CMUJowcy... adiunkta profesora - dr G. :D). A mówią, że nie ma już ludzi renesansu...

Niektórzy pewnie stwierdzą, że ja nienormalna jestem, żeby się zajawiać postacią jakiegoś profesora, ale ja już tak mam, że straszną sympatią darzę oryginalnych ludzi:)

PS. Tak tylko w ramach informacji rocznicowych i innych takich: ten post jest już setnym moim postem na tym blogu. Szczerze mówiąc, nie przypuszczałam, że aż taka się rozgadana zrobię:) Ciekawe czy dobrnę do drugiej setki...

Brak komentarzy: