środa, listopada 30, 2005

Pchła sfrustrowana

[Uwaga! Post zawiera bardzo duże ilości jadu, niezadowolenia i pesymizmu. Czyhający na moje załamanie i depresję powinni już zacierać ręce. Pora listopadowo-grudniowa to dla Pcheł najgorszy czas - ponury, pechowy, ciemny, zimny i mokry, wywołujący złe myśli i prowadzący do degrengolady umysłowej ]

"Nudni, ograniczeni, wulgarni, monotematyczni, cyniczni, skorumpowani, zadufani w sobie, pijący hektolitry wódki, wyzuci z wszelkich uczuć, niekompetentni..." etc etc.
Tak wygląda etos zawodu lekarza w XXI wieku według osób niezwiązanych z medycyną. Medyków in spe uważa się za kujonów, którzy nie potrafią rozmawiać o niczym innym niż o medycynie, którzy nie orientują sie w sprawach kulturalnych i politycznych, którzy nie widzą nic poza czubek swojego nosa, no i którzy piją rzecz jasna na umór (koniecznie na umór - ponoć inaczej nie potrafimy).
Jeśli ktoś myśli, że ja zamierzam bronić lekarzy w tym poście to się grubo myli. Mogłabym oczywiście pisać o tym, że zarzuty są przesadzone, że mówi się tylko o przypadkach niewyleczonych i o "czarnych owcach" i że polska służba zdrowia naprawdę nie stoi tak źle w porównaniu chociażby z brytyjską (mówię tu o dobru pacjenta - nie o finansach). Ale i tak ludzi uprzedzonych do lekarzy bym nie przekonała. Więc, żeby może wykazali większe nieco zrozumienie dla naszych przywar, pokażę kilka scenek rodzajowych pod wspólnym tytułem "Droga do tytułu lek.med."

Scenka 1.
8.30 - ćwiczenia z biofizyki. W ciągu 2 h 15 min mamy wykonać 4-krotną dializę (każda trwa po 15 minut), dokonać stosownych obliczeń, opatrzyć je odpowiednimi komentarzami i zrobić wykresy. Asystent wpada, majstruje przy dializatorze, mruczy coś pod nosem i znika. Po 10 minutach powraca, by zauważyć, że źle ustawił parametry dializatora. Poprawia co trzeba i zostawia nas na jakąś godzinę, po czym odwiedza nas mówiąc, że czas na dializę z ultrafiltracją. Przekręca suwaki, naciska guziczki i wychodzi. Wraca po 15 minutach - kiedy dializa jest już prawie skończona, by radośnie oświadczyć, że zapomniał włączyć ultrafiltrację. Kończymy już po czasie i mamy 7 minut by dotransportować się z Grzegórzeckiej na Kopernika 7...
Scenka 2.
Wypruci po dializie, głodni i spragnieni cudem zdążamy na biochemię. 1,5 godziny słuchania i pisania (5 stron A4 - maczkiem!!) monotonnego wykładu na temat gospodarki glukozy("...w okresie resorpcyjnym insulina stymuluje nośniki GLUT-4 ułatwiając transport glukozy do miocytów. Jednocześnie aktywując fosfatazę białkową 1 doprowadza do defosforylacji fosfruktokinazy II, która wówczas posiada aktywność fosfatazową i rozkłada fruktozo-6-BP do fruktozo 6-P [...] glukagon aktywuje kinazę białkową A, która doprowadza do fosforylacji fruktokinazy II, która wówczas zyskuje aktywność kinazową za pośrednictwem której doprowadza do syntezy fruktozo 6-BP")
Scenka 3.
20 minut po zakończeniu seminarium z biochemii zaczynamy... ćwiczenia z biochemii trwające kolejne 3 pełne godziny zegarowe. Moja gospodarka glukozą zostaje znacząco zachwiana (ostatni posiłek - grahamka o 7 rano), jestem odwodniona i koniecznie potrzebuję do toalety. Nic to. Przelewamy, nalewamy, pipetujemy, rysujemy, obserwujemy. Godzina 15.45 zostajemy wypuszczeni do domu. Nie, bynajmniej nie po to, by odpocząć. Wracamy po to, żeby wkuć kolejną partię materiału z fizjologii i biofizyki.

Niejedna osoba zarzuci mi, że jestem sfrustrowaną malkontentką. Pewnie tak. Ale kto by nie był sfrustrowany, kiedy będąc osobą dorosłą podporządkowuje się całe swoje życie uczelni. "Spotkajmy się" ktoś mi proponuje. Ja się pytam kiedy? Poniedziałek - odpada - na środę jest biofizyka i biochemia. Wtorek? Kończę o 19.30 (na uczelni od 8 rano), środa i czwartek - majaczy wizja fizjologii. Pozostaje weekend, który i tak w 90% przypadków przeznaczyć trzeba na nadrobienie tego, czego nie zdążyło się zrobić w ciągu tygodnia. Że zacytuję G.: "Dyktują nam, kiedy mam się uczyć, kiedy spać, kiedy jeść, kiedy pić i kiedy sikać.My nie żyjemy - my trwamy w stanie wegetacji". Sobotni andrzejkowy wypad na kręgle (przez 2 h zdobyłam całe 100 punktów ;) ) pozostanie zapewne jedynym miłym wspomnieniem na najbliższy miesiąc - w końcu 16 grudnia kolejne kolokwium...
Więc pewnie rzeczywiście jesteśmy trochę ograniczeni, monotematyczni, cyniczni i i niezadowoleni. I przechodzimy kryzys. I chcemy brać dziekankę. I pewnie gdzieś tam czasami się zastanawiamy, czy to wszystko jest warte tego "lek.med." przed nazwiskiem.
W chwili obecnej nie jestem tego taka pewna.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Droga Pchłełło!
Nikt ci nie powiedział, że będzie łatwo. Wybrałaś najtrudniejsze studia w kraju (no może poza Trylinkoznawstwem i Klasyfikacją Taboretów Gwintowych). Ale nie martw się, będe trzymał za ciebie kciuki ;)
Poza tym gdyby nie te studia to nie poznałabyś ludzi z obecnej grupy...

Wujek Zdzisek z Ameryki pisze...

jesienna deprecha? to na dobitkę powiem tylko tyle, że później jest jeszcze gorzej: praca (w dzisiejszych czasach rzadko mniej niż 10-12 godzin dziennie, dobrze jak weekend wolny), nauka (pięć lat temu skończyłem studia, a nie było jeszcze roku w którym nie zdawałbym jakiegoś egzaminu, a nawet kilku), no i rodzina (jak się pojawi potomstwo, to będę się musiał chyba sklonować, żeby to wszystko ogarnąć).

zazdroszczę Wam tego, że studiujecie i na dodatek coś, co Was pasjonuje. dla mnie zawód lekarza to szczyt marzeń (oczywiście nikt nie mówi, że w postPRLu, ale teraz macie takie możliwości, że możecie się uczyć i pracować w dowolnym miejscu na ziemi). gdybym dzisiaj miał wybierać studia, to kto wie, czy nie poszedłbym na medycynę... a potem wiał z tego kraju byle dalej...