czwartek, sierpnia 11, 2005

28 h 25 min

Dokładnie tyle trwała moja podróż z Paryża do domu. Za to jaka barwna była...
Na Place de la Concorde warowałam już od 14:30 (wyjazd był o 15:45...). Przeszłam wzdłuż całą Cours la Reine (ulica odchodząca od Place de la Concorde, na której zatrzymują się międzynarodowe autokary) w poszukiwaniu Orbisu. Rzecz jasna nie było go jeszcze, więc smętnie powlokłam się z moją walizą w kierunku placu, by sobie spocząć w cieniu na ławeczce. Po drodze spotkałam Polkofrancuzki*, z których jedna na mój widok zakrzyknęła "A to będzie Polka!", co sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać czy aż tak po mnie widać kresowe pochodzenie.

* z pochodzenia Polki, ale mówiące z zapyziałym, przeciągłym francuskim akcentem i "niepamiętające" jak się mówi "Wszystkiego dobrego"....

Po krótkie pogawędce z Polkofrancuzkami udałam się na ławeczkę, na której czekało już trzech polskich młodzianów. Jeden z nich, po wymownej półgodzinnej ciszy zapytał mnie, czy byłabym tak miła, żeby mu popilnować bagaż przez chwilę. Byłam tak miła.
Minęło kolejne 15 minut i wreszcie zamajaczył się na horyzoncie biały autokar z napisem Interbus. Po kolejnych 10 minutach zaparkował elegancko na Cours la Reine i wszyscy Słowianie zaczęli się pakować do srodka. Młodziana od bagażu jednak wciąż nie było. Jako że wyobraźnię mam bujną, zaczęłam sobie mysleć, że może się niechcący przyczyniłam do zamachu terrorystycznego, albo przyłożyłam rękę do jakiejs wymiany mafijnej, albo pomogłam zwiać przemytnikowi, albo...
Zjawił się młodzian. Podziękował grzecznie za popilnowanie torby i stanął w kolejce do podbicia biletu.
0 15.46 wyruszylismy.
O 16.45 wciąż bylismy w Paryżu i wyruszalismy spod Gare du Nord (tu wsiadło kilku kolejnych pasażerów).
O 17.15 dalej bylismy w Paryżu ruszając z kolei spod biura Orbisu z rue Voltaire.
O 17.45 dalej bylismy w Paryżu tkwiąc w koszmarnym korku na boulevard de Voltaire.
O 18 z minutami udało nam się opuscić stolicę Francji.
Przez te ponad dwie godziny, kiedy dane nam było podziwianie Paryża z okien autokaru zdążyłam poznać ciekawą rodzinkę. Mama, Tata i Synek (lat ok. 30). Wszyscy jak jeden mąż z wielkimi brzuchami i z wielką torbą z puszkami IceTea, kanapkami i bananami. Zaraz po wejsciu do autokaru rozpoczęli biesiadę. Głowa Rodziny (Mr. Tata) głosno przy tym oswiadczył, że własnie zaczął się odchudzać. Mrs Mama zaczęła tzw. nawijkę, dzięki której poznałam wszystkie jej dzieci, ich obecny stan cywilny i wykonywany zawód (swoją drogą, bardzo miła z niej kobieta). W międzyczasie pani pilotka przywitała się z nami i przypomniała, że: "na pokładzie autokaru obowiązuje całkowity zakaz spożywania alkoholu i palenia tytoniu".
Na postoju tuż za Paryżem, kiedy wszyscy wyszli bądź do toalety bądź na papieroska, Mr Tata rozejrzał się bacznie, wyciągnął korkociąg i, pogmerawszy chwilę w czelusciach torby, wyjął z niej porządnego whiskacza. Po 5 minutach nerwowych zmagań z korkiem, udało mu się wreszcie otworzyć swiętą butelkę i zaczerpnąć łyka złotego płynu. Miał człowiek szczęscie, bo minutę później zjawiła się jego Szanowna Małżonka a zaraz za nią pani pilotka.
Po wyjeździe z Paryża, zażyłam cudowną tabletkę o nazwie Aviomarin, przez 15 minut układałam się na dwóch fotelach, by jak najmniej obciążać stawy biodrowy i kolanowy kończyny dolnej prawej i odpłynęłam w słodki niebyt (z małą przerwą na film). Obudziłam się przed granicą i tu zaczęła się kolejna szopka.
Nie, wcale nie czepiali się mojego dowodu! Po półgodzinnym postoju, kiedy już wszyscy zaczęli się niecierpliwić zjawili się niemieccy celnicy i wywołali panów X i Y z autokaru. Obaj panowie poproszeni zostali o zabranie swoich bagaży, po czym zostali skuci kajdankami i zabrani nie mam pojęcia gdzie. Ponoć byli poszukiwani listem gończym. Jednym z tych panów był ów młodzian, który prosił o pilnowanie torby. A wyglądał tak niewinnie...
Potem było już nudno, o ile nie liczyć wrażeń, ktore zapewniały nam dziury na drodze na trasie od granicy polsko-niemieckiej do Opola.
Jechaliscie kiedys pustym autokarem? Bo ja już tak:D Od Rzeszowa zostali tylko panowie kierowcy i ja. Było mi dane zobaczyć jak się sprząta autokar...
Ale najlepsze zostało na koniec, bo na przywitanie, jakies 15km od domu zobaczyłam gigantyczną tęczę (ze strony prawej) i przepiękny różowo-złoty zachód słońca (ze strony lewej) i stwierdziłam, że polskie tereny, choć pozbawione takich zabytków jak paryskie,też mają swój urok.
Oczywiscie, dla przeciwwagi, gdy wjeżdżalismy do Jarosławia, zabłysło, zagrzmiało i lunęło. I pada do teraz. I chyba jeszcze długo będzie padało. Eh...
Idę spać wreszcie. Zdjęcia są. Ponad 240. Opublikuję co się da, ale powoli i stopniowo z odpowiednim komentarzem i na innym blogu:)

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Hmm, to whiskey na korek mi sie nie bardzo podoba.. wszystkie jasie wedrowniczki sa na zakretke, inne, mniej wyborne tez....co to moglo byc?

Kate pisze...

No w sumie mnie tez... Tyle że ten kształt butelki mnie zmylił, no i kolor:)

Anonimowy pisze...

Moze to bylo cos innego, hmm? Nie wiem, nigdy np. burbona nie pilam... metaxa tez na zakretke, ouzo tez.. Kurcze:)