poniedziałek, lipca 04, 2005

Praktykę pielęgniarską czas zacząć

O 7. rano zbiórka pod kliniką. Wszyscy są ciężko przestraszeni.

Ok. godziny 8 zostaliśmy rozdzieleni po różnych oddziałach. Dzięki mamie T. trafiliśmy w trójkę (T., G. i ja) na zabiegówkę. D. i Kqba poszli na chemioterapię, gdzie cały dzień zakładają kroplówki i uczą się… historii I kliniki Chirurgii CMUJ (Kqba, jak Ci się będzie chciało to wyjaśnij o co chodzi :P). Z tego co wiem, bardzo im się podobało:)

Pozostałym dostały się

a) oddział z pacjentami leżącymi baaardzo długo, gdzie jątrzące się rany, odleżyny etc są chlebem powszednim

b) oddział nr 1 i 2, który prawie niczym nie różni się od interny. Rozbroiła mnie jedna panna z tegoż oddziału, która patrzyła na nas wzrokiem Zazdroszczę-Wam-Ale-I-Tak-Wami-Gardzę a na pytanie jak mija pierwszy dzień praktyk odparła: ”Karty, pacjenci, nic ciekawego”

Nasza trójka została zaprowadzona do śluzy, gdzie musieliśmy się przebrać ze zgrabnych białych fartuchów. Dostałam ubranko… Śliczne, niebieskie, papierowe i o 3 rozmiary za duże ubranko aseptyczne. Dostaliśmy również czepki, w których wyglądałyśmy z G. jak panie sprzedające na Kleparzu, a także maski, które wg G. śmierdziały rybą. Oczywiście najbardziej profesjonalnie wyglądał T., który dostał ubranko jak szyte na miarę (acz papierowe i równie beznadziejne jak moje. G. szczęściara dostała przydużą, ale za to bawełnianą sukienkę). Zabronione nam zostało jedzenie i picie na terenie oddziału ( z wyjątkiem dyżurki)* i rozpisano nam dyżury. Ponieważ lubię komplikować sobie życie i chciałam tydzień wcześniej skończyć te praktyki, więc mam teraz cztery razy 14-godzinne dyżury i 3 razy nocki.

* w kilka godzin po wygłoszeniu tego zakazu pani pielęgniarka wsuwała bułkę na sali wybudzeniowej..

Do godziny 10.30 zdążono nam pokazać salę przedzabiegową, salę wybudzeniową, salę operacyjną i zawartość wszystkich szuflad na terenie wyżej wymienionych(m.in. strzykawki w różnych rozmiarach, igły, kręciołki, rurki do intubacji, zestawy do kroplówki z siateczką i bez siateczki, glukometr, pulsoksymetr..) Rzecz jasna po tej krótkiej wycieczce mieliśmy mętlik w głowie i niewiele pamiętaliśmy. Dalej było jeszcze fajniej, bo przyjechał niezwykle sympatyczny starszy pan na operację. Dwa lata leczył się na raka prostaty i dopiero teraz okazało się, że ma raka odbytnicy, który już przerzutował do okrężnicy. [Info niezrozumiałe dla niemedyków: przerzuty były w okolicy zgięcia wątrobowego, a jak wiadomo stąd do wątroby niestety daleko nie jest:/].Niesamowite jest skąd tacy ludzie biorą pogodę ducha i spokój. Pan powitał nas z uśmiechem, w ogóle się nie niecierpliwił i w ogóle nie okazywał zdenerwowania.

Zobaczyłam jak podaje się domięśniowo tajemniczą substancję o równie tajemniczej nazwie: premedykacja, a która jest po prostu „głupim Jasiem”. Nazwa godna zapamiętania, bo okazuje się, że jest jedyną dopuszczalną nazwą wg norm szpitalnych, pielęgniarskich czy jakby ich tam nie nazwać, Widziałam też znieczulenie zewnątrzoponowe, dzięki czemu upewniłam się, że anestezjologiem nie będę. Przebicie się przez warstwę mieśni, więzadła kręgosłupa (czy to były więz. żółte??) i dotarcie do opony twardej bez przebijania jej i, co jeszcze ważniejsze, bez uszkodzenia rdzenia kręgowego wydaje mi się rzeczą nieosiągalną.

Sala operacyjna zawsze wydawała mi się większa i jakoś tak… bardziej odizolowana od reszty świata. Tymczasem można łazić tam i z powrotem do i z sali a jedyne na co trzeba uważać to to, by nie dotykać wszystkich ludzi w rękawiczkach i takich śmiesznych chustach na głowie:) Ciepło tam jest bardzo, sala jest mała i generalnie podziwiam operatorów, którzy w 3 warstwach ubrań i dwóch parach rękawiczkach są w stanie całkiem żwawo się ruszać i operować. Ciekawa jestem czy tego się można nauczyć.. Dla dziewczyn marzących o zawodzie chirurga: widziałam tam chyba z 6 czy 7 operatorów i jedną, słownie jedną, młodą panią chirurg.

Wyszliśmy stamtąd przed 13. Jest godzina 21 a ja najchętniej poszłabym spać, choć tak między Bogiem a prawdą wcale dużo dziś nie zrobiłam. Jutro mamy uczyć się podawania kroplówek i zakładania wenflonów ( a wiecie, że profesjonalnie to się „kaniula” nazywa?) Coś mi się wydaje, że ciekawie będzie…

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

tak, to były więz. żółte:P

Anonimowy pisze...

biedna Kasia,łączę się z Tobą w cierpieniu...tak mi żal,że musisz harować od rana do wieczora,a co gorsze zostałaś zmuszona do noszenia wielce nietwarzowego szpitalnego ubranka...to już po prostu koszmar! a ja siedzę sobie w domku,popijam colę i własnie wróciłam z pizzy,na której byłam z Wasielem..masz od niego pozdrowienia:) a ode mnie buziaczki:):**