piątek, lipca 08, 2005

Na wariackich papierach

Coraz bardziej lubię mój oddział. Chyba przede wszystkim za to, że praca na nim nie przypomina typowych praktyk pielęgniarskich. Co prawda coś zaczynamy już robić, jednak wciąż wygląda mi to bardziej na zajęcia pt. „Obserwacja zabiegów chirurgicznych i przygotowanie do pracy w zawodzie lekarza”.

Dziś byłyśmy z G. edukowane w zakresie feminizmu lekarskiego, oglądałyśmy dwie operacje, woziłyśmy paczki z solą fizjologiczną i uczyłyśmy się przygotowywać kroplówki. Ale może po kolei…
Z samego rana zostałam dwukrotnie opierniczona przez panią oddziałową. Najpierw za to, że przyszłam na 7.30 a nie na 7.00 (choć wcześniej mówiła, że można przychodzić nawet na 8…) następnie zaś za brak maski na pyszczku na terenie sali zabiegowej (chciałam tę maseczkę założyć, ale towarzyszący mi starszy pielęgniarz powiedział, że „nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu”… W 5 minut później pojawiła się oddziałowa i obydwoje oberwaliśmy)

Pierwszą operacją była mastektomia nieradykalna, tzn. wycięcie piersi, ale bez usuwania leżących pod nią mięśni i okolicznych węzłów chłonnych. Przy okazji pojawiły się też problemy z intubacją, które próbowało rozwiązać trzech anestezjologów. Niesamowite jest to jak ci ludzie ze sobą współpracują*. Nie ma obawy przed ośmieszeniem, a poproszenie kolegi/koleżanki po fachu jest absolutnie naturalne.

* dotyczy anestezjologów i pielęgniarek.

Z kolei w innej sali było przeprowadzana resekcja wpustu żołądka z końcową częścią przełyku z powodu nowotworu. Tu było znacznie ciekawiej. Po pierwsze dlatego, że mastektomię nieradykalną można streścić w słowach: „ nóż, koagulacja, szczypce, koagulacja, nóż…”
Po drugie dlatego, że resekcję prowadził Rzeźnik. W ogóle zespół był dość ciekawy, bo składał się z feministycznej pani anestezjolog, dwóch stażystów, doc. Cz. i własnie Rzeźnika. Tu przedstawię sytuację odmalowaną mi barwnie przez G. Otóż, jeden ze stażystów miał za zadanie rozwiesić chusty chirurgiczne i nie zrobił tego tak, jak Rzeźnik sobie życzył. Oczywiście mu się dostało. Docent Cz. chciał ułagodzić Rzeźnika - „Panie kolego, nie trzeba tak się złościć na młodzież. W końcu to nasza przyszłość”. Rzeźnik zmierzył wzrokiem biednego stażystę i odparł: „Ten pan nie jest niczyją przyszłością”.
Po zrobieniu najważniejszego, czyli po wycięciu części żołądka, Rzeźnik poszedł sobie a zastąpił go jakiś wyjątkowo nadreaktywny chirurg. Już pod sam koniec operacji zaczął wyzłaszczać się na Bogu ducha winną panią anestezjolog (chodziło chyba o sondę żołądkową) i nazwał ją głupią. Przypominam, że pani anestezjolog jest feministką. Wściekła się i generalnie zrobiła się baaardzo miła atmosfera. Nadreaktywnemu nie wystarczyło jednak wkurzyć anestezjolog. Postanowił zadrzeć z docentem. Zapomniał chyba jednak, że docent to bardzo opanowany człowiek. Gdy Nadreaktywny znowu otworzył paszczę, docent zupełnie niewzruszony rzekł: ” Synku nie denerwuj się tak, bo Ci zaszkodzi”. Wtedy właśnie zrozumiałam, że uwielbiam docenta Cz.
Nie wspomniałam jeszcze, że ten zjechany stażysta był bardzo przystojny. To znaczy w trakcie operacji wiedziała o tym tylko G., ponieważ widziała go bez maseczki. Nie omieszkała mi tego powiedziec zaraz po moim wejściu na salę operacyjną. Do końca zabiegu walczyłam z dziką pokusą, by ściągnąć stażyście maseczkę z twarzy tylko po to, by sprawdzić prawdziwość słów G. Powstrzymałam się jednak. Już po zakończeniu operacji, kiedy moja ciekawość sięgała zenitu poproszono nas o przywiezienie łóżka, żeby przenieść chorego. Stałyśmy sobie przy tym łóżku, które cały czas nam odjeżdżało i w końcu wpadłyśmy na genialny pomysł, żeby zablokować kółka. Niestety, wpadłyśmy na ten pomysł w tym samym czasie, a że równocześnie byłyśmy zajęte zerkaniem na przystojnego chirurga, to niestety nasza podzielność uwagi była, że tak powiem, znacznie upośledzona. Nasze głowy spotkały się mniej więcej w połowie drogi do hamulca a ich spotkaniu towarzyszył charakterystyczny dźwięk… Nie muszę dodawać, że zwróciłyśmy uwagę przystojniaka, który od tej pory zerkał na nas z powątpiewaniem, czy jesteśmy całkowicie zdrowe psychicznie (tym bardziej, że zaczęłyśmy się śmiać jak głupie).

[Fragment, który może się nie spodobać facetom]
Co do feminizmu, dowiedziałyśmy się, że na „białej chirurgii” są tylko cztery kobiety chirurdzy i że ich dojście do tego zawodu to droga przez piekło. Ja absolutnie za feministkę się nie uważam, ale zgadzam się z panią anestezjolog, że to nie brak jakichś szczególnych cech charakteru utrudnia nam specjalizację w tym kierunku (w wolnym cytacie pani doktor: Nasza wyobraźnia, cierpliwość i zdolność do analizowania problemów to co? Zjadł pies?), tylko zwykły męski szowinizm. Osobiście go odczułam, przebywając na oddziale li i jedynie 4 dni. Najgorsze jest to, że niewiele można zrobić, żeby to zmienić. I trzeba podjąć decyzję, czy odpuścić, czy zrezygnować ze wszystkiego innego i poświęcić się chirurgii. Smutne to trochę, bo faceci takich wyborów nie muszą dokonywać.
[Koniec fragmentu, który mógł się nie spodobać facetom, ale musiałam się gdzieś wyżalić :P]

Po tych dwóch, jakże interesujących zabiegach wróciłyśmy na salę wybudzeniową. Najpierw uczyłyśmy się przygotowywać kroplówki. Pielęgniarki miały ubaw a ja męczyłam się jak głupia, żeby zrobić porządne jeziorko i odpowietrzyć dren. Po zakończeniu tej jakże skomplikowanej procedury miałam ręce mokre od soli fizjologicznej, z 500 ml roztworu zostało 450 a jeziorko przypominało raczej morze.
Dalej było jeszcze weselej, bo przywiozłyśmy zapas kroplówek. Wspomnę, że jedna paczka zawiera 10 kroplówek po 500 ml. Paczek było ok. 60. Najweselej się jednak zrobiło, gdy po ułożeniu tych paczek w równe stosy okazało się, że musimy je poprzekładać tak, by w każdej „kolumnie” był tylko jeden rodzaj kroplówki. Kiedy wreszcie wyszłam ze szpitala, czułam się jak po godzinnym treningu na siłowni i jedyne o czym marzyłam to zimna woda mineralna i wygodne łóżko.

Jest godzina 23, oczy mi się kleją a w głowie kołacze mi się myśl, że jutro znów pobudka o 5.30 i zabawa w pielęgniarkę tym razem do godziny 20.

PS Dzis udało mi się dorwać do komputera służbowego, ale ciiii.....

Brak komentarzy: