czwartek, lipca 14, 2005

Blondynka reloaded

Poddaję się. W sensie - wracam. Nie z własnej woli*, o nie. Za winowajców uważa się:
- K., za całokształt (m.in. za rybki, kręcenie się w kółko i za picie czerwonego… soku oczywiście :P)
- wujka Zdziska, głównie za wierszyk
- jojczące G. i D.
- Galerię Kazimierz, „Sin City” i deszcz - sama nie wiem za co, chyba za wprawienie w nastrój twórczy

* wciąż mam denne samopoczucie i to się pewnie szybko nie zmieni, ale udało mi się zapanować nad nim na czas pisania postów:)

Tytuł posta nie jest wcale od rzeczy. Wiecie ile przez cały tydzień zdążyłam zrobić głupot?? Najwyraźniej moja blondynkowatość jest tak dalece posunięta, że nawet depresja nie potrafi jej pohamować.

Pierwsze primo:
Sławne już klucze. Jak wiadomo, od 12 maja 2005 roku jestem zameldowana w Krakowie. Do 3 lipca b.r. był to meldunek li i jedynie formalny. Od trzeciego mieszkam już „u siebie”. I mam klucze. Od klatki schodowej i od mieszkania. Pewnie większość czytelników bloga zauważyła, że wracam po praktykach „dead beat tired” i jedyne o czym marzę to prysznic i lulanko. Tak tez było w ostatnią niedzielę (może to była sobota, nie wiem, nie pamiętam, dni mi się mieszają). Dotarłam do kamienicy i wyciągnęłam po stosunkowo krótkich poszukiwaniach (patrz drugie primo) klucze. Włożyłam klucz do drzwi od klatki, przekręciłam, otworzyłam i szybko weszłam do środka równocześnie wyciągając klucz z zamka. Nadążacie? Przy wyciąganiu klucza z zamka nie zaprzestałam dość szybkiego ruchu w kierunku mojego mieszkania. W pewnym momencie szarpnęło mną i uświadomiłam sobie, że coś blokuje mi dalsze poruszanie się. Po odrzuceniu możliwości, że ktoś właśnie chce mnie obrabować, a także że podłoga posmarowana została Super Glue, obróciłam się i zobaczyłam, że tym, co mnie trzymało, była moja własna ręka kurczowo trzymająca klucze. Zaintrygowało mnie to co nieco i postanowiłam nie puszczać ww. kluczy i przyjrzeć im się z bliska. Po rozeznaniu się w sytuacji ustaliłam, że klucz pozostał częściowo w zamku, wygiął się pod kątem 90 stopni i w ten oto sposób utrudnił mi dalsze poruszanie się.
Jako istotna.. ekhem… rozumna stwierdziłam, że jeśli chcę dotrzeć do mieszkania to muszę ten felerny klucz wyjąć z zamka. Spróbowałam odgiąć klucz. Miękki materiał to był. Po próbie odgięcia w ręce pozostał mi kikut klucza. Byłam wolna!! Wtedy dotarło do mnie, że właśnie zepsułam zamek od klatki schodowej, bo pozostała w nim druga część klucza.
Zmartwiło mnie to wielce. Widziałam już triumfujące miny moich cÓdownych sONsiadek, rachunek opiewający na kwotę przekraczającą moje obecne możliwości finansowe i, co najgorsze, mnie próbującą skontaktować się z jakimś ślusarzem i tłumaczącą mu co zrobiłam. Człowiek rozsądny na moim miejscu poszedłby z tym problemem do cioci, mieszkającej trzy piętra nade mną, która jest szefem wspólnoty mieszkaniowej (te znajomossssci :>).
Nie zapominajmy jednak, że to byłam JA - Pchła. Co więc mogłam zrobić? Najspokojniej w świecie poszłam do domu i położyłam się spać. O godzinie 20.30 zbudził mnie telefon od rodziców, którym zwierzyłam się z mojego problemu i którzy kazali mi natychmiast pójść do cioci. Ja posłuszna córka jestem i zrobiłam jak kazali. Ciocia, kochana kobieta, była święcie przekonana, że ja dopiero co w ogóle przyszłam ze szpitala i że złamanie klucza nastąpiło kilka minut wcześniej. Radośnie więc powiedziała, żebym się w ogóle tym nie przejmowała, bo zamek i tak już jest zepsuty i że będą go wymieniać. Nie dementowałam tej wersji.
Cała impreza zamiast jakichś 150-200 zł kosztowała mnie złotych 8 - należność za dwa nowe klucze… I niech mi tylko ktoś powie, że głupi nie mają szczęścia :P

Drugie primo
Moja torebka zawiera wszystko to, co torebka zawierać powinna… + jakieś 30 rzeczy, które absolutnie nie powinny się w niej znajdować. W związku z tym, znalezienie kluczy lub telefonu komórkowego zajmuje trochę czasu. Co do kluczy, kuzynka dała mi niedawno tzw. „smycz”, czyli długą tasiemkę, do której można przyłączyć breloczek z kluczami. Dzięki temu, że smycz owa jest długa zwiększa się prawdopodobieństwo trafienia na te nieszczęsne klucze a ich znalezienie trwa tylko kilka, no może kilkanaście, sekund.
Jeśli chodzi o telefon komórkowy to do tej pory nie odkryłam niezawodnego sposobu jak go szybko znaleźć. Skutkuje zapamiętanie dokładnego miejsca, w które się go włożyło. Jednak zwykle nie mam czasu pamiętać, czy wkładałam go do większego przedziału/mniejszego przedziału/kieszonki na suwak/kieszonki na guziczek. W związku z tym i tak zwykle kończy się na tym, że, kiedy dzwoni telefon, ja gorączkowo przetrząsam całą torebkę, po kilku minutach wyciągam z jej czeluści drącą się komórkę i w momencie naciśnięcia zielonej słuchawki dzwoniący delikwent przestaje dzwonić.
Nie wspominam już o takich drobnostkach jak legitymacja studencka, kluczyk od szafki studenckiej, bilet miesięczny czy inne takie.

Trzecie primo… ultimo
Skrót ostatnich kilku dni na polskim odpowiedniku O.R.
1. G. nie potrafi otwierać ampułek z lekami. Ostatnio doprowadziła się do mini-krowotoku. Biedne dziecko ma już uraz, ale ja wierzę, że się nauczy, że ampułki nie gryzą i że można je otworzyć bez robienia sobie krzywdy :P
2. Nie rozumiem poleceń słownych. Pielęgniarka, patrząc na 100 ml soli fizjologicznej kazała mi podłączyć tzw. PWE (roztwór Ringera, czyli jony potasu, sodu i magnezu w jakichś tam proporcjach - nie pomnę jakich). Ja podłączyłam 100 ml soli*. Siostra Aneta śmiała się przez jakieś 15 minut.

* proszę się nie obawiać, solą fizjologiczną we wlewie dożylnym krzywdy zrobić nie można.

3. W niedzielę był ostry dyżur. Przywieźli nam chłopaka z zapaleniem wyrostka robaczkowego. Siostra Aneta powiedziała, że będę mogła założyć wenflon. I co? I g… Zaraz po moim wejściu na salę przygotowawczą chłopak rzucił na mnie okiem i oświadczył stanowczo, że on „pani praktykantce” nie pozwoli nic zrobić. Co prawda i tak się okazało, że wenflon miał już założony, ale i tak poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy mój brak pojęcia aż tak rzuca się w oczy;-)
4. G. załapała się na imieniny mamy T. i na kremówkę. Z tego co zrozumiałam impreza odbywała się w bliskim sąsiedztwie sali endoskopowej :P
5. Od wczoraj jest niezła maniana z gościem, który oparzył sobie przełyk… bimbrem własnej roboty. Widziałam ten przełyk. Nie było śluzówki, zamiast niej było coś żółtoczarnego. Jeden z anestezjologów, jak to zobaczył, powiedział: „Idę się napić”
6. Dwie osoby, które miały mieć wycinany ogon i trzon trzustki (rozpoznanie: tumor pancreati) zostały zaszyte bez wycięcia czegokolwiek. Miały przerzuty do wątroby, jelita, krezki jelita i otrzewnej. Rzeźnik prawie płakał, jak mówił, że nic się nie da zrobić:/
7. O przejściach Kqby i D. można poczytać wiadomo gdzie ( a jak niewiadomo to proszę kliknąć na pierwszy odnośnik pod zakładką „Inne blogi”)

Myślę, że wystarczy na dziś. Już widzę ten triumfująco-ironiczny uśmiech K., gdy zobaczy nowego posta; doczekać się też nie mogę komentarza wujka Zdziska:) Mile widziany byłby jakiś wierszyk…

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Bardzo się cieszę Kasiu,że wróciłaś,dzięki wielkie!!wreszcie mogę się umyć:D
a tak ogólnie to ja również przeżywam obecnie hard times,mam DEPRECHĘ pisaną wielkimi literami,brzuch mi zwisa do kolan,wszystko mnie wkurza,jestem kompletnie spłukana,ryczę bez powodu...znowu jestem sobą!:) ciężko jest mieć dołek,ale wiedz,że nie jesteś sama i łaczę się z Tobą w cierpieniu...
kiedy wrszcie skończysz praktyki i powrócisz na łono rodziny?? cni mi się już za Tobą,poza tym chciałabym otrzymac od Ciebie dawno już obiecane wiśnie(ach,ten materializm:))
z wielkim zainteresowaniem poczytuję sobie historie Twoich jakże pasjonujących przygód i doświadczeń zarówno w szpitalu,jak i na kltace mieszkanka,cieszę się,że powróciłas na bloga:)
nie przejmuj się brakiem mózgu,na pewno niedługo zaczną je przeszczepiać takim niedorajdom jak Ty:P haha,just kidding:)
wszyscy wiedzą,że Kasia very smart jest:)
kiss you and miss you:***

Wujek Zdzisek z Ameryki pisze...

bosze, bosze, ale się dałem wrobić przez jeden wierszyk, nie mojego autorstwa zresztą. no dopsz, ale to już ostatni raz.

Pchła się podle podłamała,
Jednym postem(*) namieszała,
Lecz dziś wchodzę na jej stronę,
I znuff posty są zielone.

(*) chodzi o nieszczęsny komunikat oczywiście :)

jakbym zarabiał na życie poezją, to bym pewnie szybko z głodu padł :).

Anonimowy pisze...

Ta ampułka to był wypadek.... długo się goi to fakt, ale to i tak był wypadek!