niedziela, marca 30, 2008

Vodka martini, shaken, not stirred

Alkohol uderzył nagle, kilka łyków dżinu z wermutem wystarczyło, by poczuć się lekko, ostatnio naprawdę niewiele mi potrzeba, by poczuć się lekko. Męskie spojrzenia, gorące tańce na środku sali... myślę, że zrobiłam się pusta, jednak, jeśli tak wygląda pustota, to żałuję, że tak długo w pogardzie miałam panny uważane za puste.

Czasem mam wrażenie, czasem liczę na to, że na dnie szklanki objawi mi się prawda o mnie i o moim życiu, że na dnie szklanki z wermutem odkryję nagle sens życia, niestety zwykle dno szklanki wskazuje tylko na konieczność jej ponownego napełnienia. Niemniej jednak rozumiem alkoholików, na swój sposób są poszukiwaczami złota; szkoda, że złoża zostały wyczerpane tak dawno temu.

sobota, marca 29, 2008

To nie jest smutny post o miłości. To jest post o niczym.

Smutne posty o miłości to jest przeżytek, to takie grafomańskie podrygi pensjonarskiej wyobraźni, jakieś przebłyski platońskiej idei, nierealnej i nieosiągalnej z założenia. W życiu wielkie miłości przytrafiają się niczym rak trzustki, odkryte za późno i nieuleczalne, śmiertelne w ostatecznym rozrachunku. Życie jest racjonalne, nienawidzi wzniosłości, w końcu w życiu nie chodzi o zatracenie, tylko o przetrwanie. Chyba dlatego wielkie miłości spisują się tylko na papierze i w filmie, wcielanie ich w życie kończy się wystrzałem z pistoletu lub wieloletnią depresją. Życie powinno być poukładane, wszystko w odpowiedniej szufladce, kariera, rodzina, przyjaciele i alkohol od czasu do czasu. Papierki, dokumenty, kolokwia i egzaminy, spotkania rodzinne i święta katolickie, wyzywające tańce do piątej nad ranem i praca na kacu następnego dnia; drabinki wartości i priorytetów, opinie na każdy temat, argumenty za i przeciw, pewność jestestwa i zwątpienie na dnie szuflady.

Ktoś na murze napisał Samotność 21.11.2007; za każdym razem, kiedy stoję na przystanku i czekam na autobus do szpitala, patrzę na ten napis i za każdym razem zaburza on mój wewnętrzny spokój. Wciąż za dużo jem i oglądam za dużo seriali. Mam wrażenie, że prześlizguję się po życiu, cudem unikając katastrofy i przypadkowo odnosząc sukces. Dryfuję na morzu wahania, czekając na prąd wydarzeń, który zabierze mnie wreszcie w którymś z miliona możliwych kierunków, bo na żaden nie potrafię sama się zdecydować. Paryż, Londyn, Warszawa, entliczek, pętliczek, bęc, każda wyliczanka wypada inaczej a ja ciągle nie wiem, gdzie jechać i co robić, co ze sobą zrobić, mam 23 lata i zero pojęcia o świecie, zero pojęcia o sobie, zero pojęcia o ludziach, jestem chodzącym pojęciowym zerem. Mama patrzy na mnie z niepokojem i pyta chyba samą siebie czemu ty, dziecko, jesteś taka nieżyciowa.

Czas przecieka mi przez palce, po raz kolejny zresztą.