Smutne posty o miłości to jest przeżytek, to takie grafomańskie podrygi pensjonarskiej wyobraźni, jakieś przebłyski platońskiej idei, nierealnej i nieosiągalnej z założenia. W życiu wielkie miłości przytrafiają się niczym rak trzustki, odkryte za późno i nieuleczalne, śmiertelne w ostatecznym rozrachunku. Życie jest racjonalne, nienawidzi wzniosłości, w końcu w życiu nie chodzi o zatracenie, tylko o przetrwanie. Chyba dlatego wielkie miłości spisują się tylko na papierze i w filmie, wcielanie ich w życie kończy się wystrzałem z pistoletu lub wieloletnią depresją. Życie powinno być poukładane, wszystko w odpowiedniej szufladce, kariera, rodzina, przyjaciele i alkohol od czasu do czasu. Papierki, dokumenty, kolokwia i egzaminy, spotkania rodzinne i święta katolickie, wyzywające tańce do piątej nad ranem i praca na kacu następnego dnia; drabinki wartości i priorytetów, opinie na każdy temat, argumenty za i przeciw, pewność jestestwa i zwątpienie na dnie szuflady.
Ktoś na murze napisał Samotność 21.11.2007; za każdym razem, kiedy stoję na przystanku i czekam na autobus do szpitala, patrzę na ten napis i za każdym razem zaburza on mój wewnętrzny spokój. Wciąż za dużo jem i oglądam za dużo seriali. Mam wrażenie, że prześlizguję się po życiu, cudem unikając katastrofy i przypadkowo odnosząc sukces. Dryfuję na morzu wahania, czekając na prąd wydarzeń, który zabierze mnie wreszcie w którymś z miliona możliwych kierunków, bo na żaden nie potrafię sama się zdecydować. Paryż, Londyn, Warszawa, entliczek, pętliczek, bęc, każda wyliczanka wypada inaczej a ja ciągle nie wiem, gdzie jechać i co robić, co ze sobą zrobić, mam 23 lata i zero pojęcia o świecie, zero pojęcia o sobie, zero pojęcia o ludziach, jestem chodzącym pojęciowym zerem. Mama patrzy na mnie z niepokojem i pyta chyba samą siebie czemu ty, dziecko, jesteś taka nieżyciowa.
Czas przecieka mi przez palce, po raz kolejny zresztą.