poniedziałek, grudnia 04, 2006

Farciarz

Trafił w totka szóstkę. To był 80 rok, to było dużo pieniędzy, on miał dwadzieścia pięć lat i wielkie perspektywy. Do wyboru miał wiele i sam zdecydować się nie mógł, od czego zacząć. Zaczął od świętowania.
Świętowali jeden dzień, świętowali dwa i trzy, a kiedy już zaczęło im się nudzić od alkoholu i papierosów jeden z nowych kolegów zaproponował opium, żeby zabawa była ciekawsza. Wszyscy z chęcią przyklasnęli - w końcu szczęściarz stawiał. Spróbował, skosztował, posmakowało. Potem była morfina, potem grzybki, w końcu przyszła kolej na białą damę, która jednym dotknięciem zabiera wszystkie problemy. Nie, nie trwonił pieniędzy, za mądry był na to - szybko nauczył się samemu produkować te cuda natury, dzięki temu pieniądze nigdy się nie kończyły. Dwanaście lat wcielał w życie zasady sex drugs and rock'n'roll, no może bez rock'n'roll, po co komu muzyka, skoro z każdą dawką życie staje się coraz dźwięczniejsze, dźwięczy, brzęczy coraz głośniej aż wreszcie krzyczy, krzyczy tak głośno, że błony bębenkowe pękają i w końcu trzeba podkręcać głośność tylko po to, żeby usłyszeć chociaż szept.
Wpadli po niego któregoś dnia, tak ni stąd ni zowąd, to było gdzieś nad ranem, spał jeszcze, kiedy wyważyli drzwi, zabrali substraty, zabrali produkty i zabrali jego. To był 92 rok. Już nie było seksu, już nie było dragów, już nie było pieniędzy, życie przestało brzmieć jak muzyka - zamilkło właściwie. Pół roku nie spał, nadsłuchując czy znów się odezwie, ale słyszał tylko brzęk tłuczonych butelek w głowie, czuł jak paruje, wydawało mu się, że każdego dnia jest go mniej, że w końcu zniknie albo zasuszy się na śmierć, kiedy wypoci całą wodę i wydrapie całą krew. Przesiedział w pierdlu dwa długie lata, przeżył tylko dzięki nadziei, że kiedy wyjdzie będzie na niego czekała działka magicznego proszku. Umówił się z kolegą, kolega przyniósł mączkę, przyniósł też strzykawkę. Najpierw kolega, potem on. Potem wpadli na pomysł zrobienia testu. To był 94 rok. Wtedy przestał brać - za późno o jedną działkę.

Zerkam w kartę: HIV, HCV, rozedma płuc, gruźlica, problemy z przewodem pokarmowym, głuchy na lewe ucho.
Pytamy czy od 94 roku na pewno nic nie wziął. Zdarzało się - raz na miesiąc, raz na dwa, dlatego nie wychodzę w domu, zawsze jak wyjdę to mnie ciągnie. No i koledzy są. To nie wychodzę z domu po dwa trzy tygodnie.
Patrzę na siwego wychudzonego człowieka o rozbieganych oczach, w wieku mojego ojca. Ma pan żonę, dzieci? - Jaką żonę? Która by takiego, jak ja chciała? A dzieci pewnie gdzieś tam w Polsce jakieś są uśmiecha się przebiegle.
Patrzę na niego i myślę sobie, że doszedł do etapu, w którym do wyboru zostało mu już tylko szpitalne łóżko, cztery ściany swojego mieszkania i brudna ulica z brudnymi strzykawkami i wcale się nie dziwię jego tęsknocie w oczach, gdy mówi o heroinie - jedynym sposobie przetrwania w perspektywie braku perspektyw, o ile nie liczyć wiszącego nad głową wyroku w postaci raka wątroby i aids. Szkoda, że z renty nie starcza na więcej.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

very smutne...