wtorek, czerwca 21, 2005

Perypetie blondynki, ciąg dalszy

Duże miasto ten Kraków. Dużo różnych uliczek, skwerów, placów, przystanków i tramwajów. Zdecydowanie za dużo jak dla jednej blondynki o mózgu Kubusia Puchatka. Naukowcom od dawna znany jest fakt, że kobiety zmysłu orientacji w terenie ni w ząb nie mają. Ja jednak stanowię skrajny przypadek. Wręcz powiedziałabym, stanowię przypadek kliniczny...Dowód?? Mam ich wiele:)
Jeszcze na początku mojej bytności w Krakowie (to jest w listopadzie), kiedy różnica między Podgórzem, Kazimierzem, Dębnikami i os. Podwawelskim nie była mi znana, chciałam dostać się do mieszkania (niedaleko os. Podwawelskiego właśnie). Stałam ja sobie na przystanku (nawet odpowiednim - tego szybko się nauczyłam) i na moje nieszczęście w tym samym momencie nadjechał tramwaj i zadzwonił telefon. Jako że tramwaj ów wyglądał znajomo wsiadłam, rozmawiając równocześnie z tatą. Podekscytowana rozmową - tato właśnie kupił samochód, nie zauważyłam nawet, kiedy tramwaj skręcił w jakąś bliżej nieznaną mi ulicę. Dyskusja z tatą trwała dość długo (ja to taka trochę zajawiona na punkcie samochodów jestem:))i po rozłączeniu się uświadomiłam sobie, że przejeżdzam właśnie przez jakiś most.Tyle,że to nie był bynajmniej Most Grunwaldzki. Bardzo inteligentnie zapytałam jakąs panią czy to 22. Pani popatrzyła na mnie ze współczuciem i objaśniła, że jadę dziewiątką. Tym sposobem,dowiedziałam się, gdzie znajduje się Most Powstańców Śląskich i ile zajmuje dojazd z Wielickiej na Kapelankę (40 minut).

W równie zamierzchłych czasach próbowałam z kolei dostać się na Łobzowską (a właściwie róg Łobzowskiej i Alei Słowackiego).Nie wspomniałam, że boczne ulice Rynku wyglądały dla mnie wtedy jednakowo i trafienie w jakąś konkretną było dla mnie prawie tak wielkim szczęściem, jak trafienie szóstki w totka. Byłam (i jestem zresztą nadal) kobietą niezależną, która "da sobie radę". Stwierdziłam że trafię sama, bez pomocy Krakusów i mapy - w końcu Łobzowska to znana ulica. Nie pojechałam też tramwajem (nauczona doświadczeniem, że moge przejechać przystanek - tak, zdarzyło mi się to również). Wierząc wtedy jeszcze bezgranicznie w mój "zmysł orientacji" skręciłam w ulicę Sławkowską (gdzieś w ciemnych zakamarkach świadomości kołatało mi się, że mam wejść w jakąś ulicę na S).Dochodząc do końca Sławkowskiej dotarło do mnie, że to z całą pewnością nie była TA ulica na S. Głupio było się wracać. Pokonałam swą dumę i zapytałam przechodnia jak dojść na Łobzowską. Kazał mi skręcić w lewo i iść kawałek Plantami a potem skręcić w prawo. Tak zrobiłam.
Skręciłam w Krowoderską.
Na szczęście kolejny miły przechodzień (o dumie zapomniałam już dawno) powiedział, żebym skręciła z kolei w lewo w Biskupią i powinnam wyjść na Łobzowską. Tym razem trafiłam. A ta ulica na S to była Szewska.

Już nie tak dawno temu, bo w ostatni czwartek, po cudownym egzaminie z łaciny poszłam odebrać mój nowy dowód osobisty. Tym epizodem wcześniej się nie chwaliłam, bo zbyt się wstydziłam mojej głupoty. Jakoś mi przeszło;-) W Urzędzie Miasta byłam już wcześniej, by się zameldować w Krakowie i by złożyć wniosek o nowy dowód.Wtedy ta droga wydawała się jakaś taka prosta i krótka. Muszę jednak przyznać, że nie trafiłabym tam, gdyby mnie kolega K. nie zaprowadził. Ostatni czwartek byl dniem wyjątkowo słonecznym i upalnym a ja, jak to na egzamin, wystrojona byłam w czarne szpilki, czarną spódnicę i (tyle dobrego) białą bluzkę. Wsiadłam w jedynkę i pojechałam. Wysiadłam na Francesco Nullo (zamiast na Alei Pokoju - przejechałam przystanek...) i gdzieś mi świtało, że mam skręcić w lewo. Była godzina 12. Znów też nikogo nie zapytałam o pomoc, bo pamiętałam, że urząd jest bardzo blisko i nie będę z siebie robić... ekhem... idiotki. Weszłam w ul. F. Nullo i idę....
I idę...
I idę...
Doszłam do jakiejś szkoły. Zapaliło mi się czerwone światełko - nie pamiętałam, żeby była jakas szkoła po drodze. Była godzina 12.30, żar się z nieba lał a ja kroczyłam w tych cholernych szpilkach ze zniszczonymi flekami, myślac usilnie, gdzie powinnam skręcić. Zdążyłam w tym czasie minąć szkołę i jakiś basen i nagle zobaczyłam przed sobą taką dziwną pustkę, kilka drzewek i ze dwa bloki w oddali. Wtedy wiedziałam już, że nie powinnam nigdzie skręcać, tylko zwrócić się do kogoś kompetentnego z prosbą o pomoc. Zobaczyłam jakąś 50-letnią panią, ktora wyglądała na w miarę obeznaną w temacie. Dowiedziałam się, że muszę się cofnąć (wielka mi rzecz - tyle to sama się domyśliłam), koło szkoły skręcić w prawo i iść do końca Sądową. Fucząc, klnąc pod nosem i stukając zniszczonymi obcasami zrobiłam tak, jak kazała mi owa pani. Gdy dotarłam do urzędu była 13, moje obcasy... właściwie to obcasów już nie było a ja nie czułam już moich nóg. Poza tym zauważyłam u siebie pierwsze objawy udaru słonecznego. Odebrałam dowód (oczywiście nie dostrzegłam wielkich napisów ze strzałkami: "Odbiór dowodów osobistych", tylko poszłam do boksu, gdzie składa się wnioski i tam dopiero objaśniono mi, gdzie mam się udać...), wyszłam z urzędu i zamiast skręcić w lewo i dojść do Ronda Grzegórzeckiego to polazłam w stronę Ronda Mogilskiego, dzięki czemu musiałam się dwa razy przesiadać. Dotarłam do domu przed 14 z silnym postanowieniem, że już NIGDY, ale to NIGDY nie bedę ufać własnemu zmysłowi orientacji.

To chyba najdłuższy post w historii mojego bloga. Poswięcam go wszystkim blondynkom takim, jak ja. Wiedzcie, że nie jestescie same. Niezależnie od wieku, edukacji i wyznawanej religii wszystkie blondynki cierpią podobnie. Uprasza się o traktowanie je z należytym szacunkiem jako obiektów rzadkich i wrażliwych na wpływy srodowiska.
Podpisano
Blondynka

P.S. Żeby nie bylo wątpliwosci - pisałam tego posta zerkając na mapę. Nie chciałam popełnić błędów merytorycznych....

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Jak dobrze, ze nie jestem sama. Ale ja mojej orientacji moge ufac osttanio, o dziwo. Nie bede sie chwalic, zeby nie uciekla ode mnie, ale cos sie polepszylo. Kwestia praktyki czy co???

Kate pisze...

Uważaj... Ja też mam takie przebłyski.Zwykle po kilku takich przebłyskach cierpię w dwójnasób i wracam do domu godzinę później niż planowałam...

Anonimowy pisze...

A do mojego niesamowitego sukcesu nalezy tafienie w dwie minuty do McDonalda w Wenecji, po tym, jak sie z Szymonem zalozylam, ze trafie, bo on pol godziny kluczyl po Wenecji i nie znalazl:D

Anonimowy pisze...

Katja,don`t you worry...ja się ostatnio zgubiłam w drodze ze stacji do domu :))
żartowałam,chciałam Cię tylko pocieszyc:)
ja mam takie malutkie,nieśmiale pytanko...
może mogłabym Cię odwiedzić w lipcu w grodzie Kraka..? ja tylko tak pytam,teoretycznie.....

Anonimowy pisze...

Ja dodam tylko tyle:
"a ja robię to tak - alt+ctrl+del". To był dopiero wypust! i to w dodatku mój.
Każdy niesie swój krzyż....

Kate pisze...

Oj Grr raz Ci się zdarzyło. Poza tym to urocze było:)

Anonimowy pisze...

Kasiu,kiedy tak dokładnie powracasz na łono naszej kochanej metropolii?:) stęskniłam się,pragnę Cię w końcu ujrzeć:)
a wie ktoś może(pytam Kasię jak i reszte jakże szacownego grona)jak się na dobre pozbyć ohydnego virusa Trojana z komputera? mam go chyba gdzies na dysku C..strasznie mnie on denerwuje,a skanuję tego PaCana po raz tysięczny ad-awarem i nic mi to nie pomaga:( niedługo,sfrustrowana,rozwalę kompa na kawałki drewniakiem ciotki Haliny i na zawsze zamknę moje drogie okienko na świat..bardzo proszę,ktokolwiek jest w stanie mi pomóc w usunięciu zmory spędzającej mi sen z powiek,bardzo proszę,niech mi nie odmawia..:)
kisses:******

Anonimowy pisze...

hehe!
dzieki temu poznalas nowe rejony krakowa...a nuz kiedys taka znajmosc sie przyda;-)
obawiam sie (czyt."mam nadzieje"), ze wszyscy mielismy takie problemy;-) o jednym moim wyczynie to nawet wstydze sie "naglos" napisac:-)