czwartek, grudnia 10, 2009

♫ The only constant I am sure of is this accelerating rate of change

kolejny, szósty już, rok chodzę ulicami tego miasta, w innych szpilkach, w mniejszym rozmiarze dżinsów, wciąż ze słuchawkami w uszach, wciąż w skórzanej kurtce.
zmieniło się wszystko i nie zmieniło się nic, ludzie przychodzą i odchodzą, zderzam się z nimi, zamkniętymi w swoich kosmosach, wewnętrzną energię zamieniamy na ognisty wybuch, po którym odpychamy się i tracimy z oczu;
zmieniło się wszystko, nie zmieniło się nic; ci, którzy są, są ci sami od lat, z nieznanych zmiennych przekształcili się w wartości stałe, parametry, bez których równanie przestaje mieć sens.
zmieniło się wszystko, nie zmieniło się nic. zagadują mnie mężczyźni na ulicy, na przystanku, w knajpie, mam wrażenie, że im smutniejsza jestem, tym bardziej im się podobam. zresztą, to bez znaczenia, wszyscy przecież dostają w prezencie to samo - zimne oczy i spierdalaj wysyczane bezgłośnie przez zaciśnięte zęby.
zmieniło się wszystko, nie zmieniło się nic. to jest jak odrywanie plastra od sączącej się rany, za każdym razem boli tak samo. zrobiły mi się już odleżyny od samotności, wstydliwie zakrywam wrzody kolejnymi mężczyznami, desperacko wierząc, że któryś w końcu je zagoi, choć póki co wszyscy tylko je zakażają. i w tym bólu potem nie chodzi przecież o nich, chodzi tylko o ten moment oderwania zropiałego plastra, o tę przelotną świadomość, że nie, to znowu nie to. i przecież nic się nie dzieje, kilka dni mija, rany się zaskorupiają, ja znów wciskam się w pancerz samotności i wszystko znowu jest ok, aż do następnego razu.