czwartek, sierpnia 21, 2008

♫ Sparring Partner

Zakładam bluzki na lewą stronę i nie zauważam różnicy, kładę się spać o 1 w nocy i zasypiam o 6 rano, a jedyną różnicę jaką zauważam to kolor nieba, chodzę z kamieniem w brzuchu i ściskiem w gardle, ale udaję, że wszystko jest ok, żeby nikt nie zauważył różnicy. Pcham się rękami i nogami w wielki znak zapytania, walcząc o ideę, w którą przecież już dawno przestałam wierzyć i po raz pierwszy od bardzo długiego czasu nie zastanawiam się nad konsekwencjami.

Najwyraźniej jestem głupsza niż myślałam.

niedziela, sierpnia 03, 2008

Nad jednym z praskich bloków wznosił się ciemnoszary dym, w oddali słychać było nadjeżdżające wozy strażackie. Stałam na przystanku i patrzyłam na niebieski budynek, odtwarzając klatka po klatce wydarzenia ostatnich czterech tygodni. Akurat podjechała pięćsetka, kiedy zapijałam przypływ pierwszej tęsknoty resztką coli. Zgniotłam puszkę i wsiadłam do autobusu. W ciemnych okularach szpital wydawał się nieco mniej brzydki i nieco bardziej nierealny. Przymknęłam oczy, miałam kwadrans na drzemkę.

Ponoć wydoroślałam przez ten miesiąc w Warszawie, mama twierdzi, że to dobrze, ja tylko widzę, że przytyłam i to nie jest dobrze, ale gdybym tylko mogła tam wrócić, zrobiłabym to natychmiast. Jeden dzień bez szpitala a Tobie już się znudziło? pytają mnie w domu, kiedy kobinuję, jak połączyć wyjazd do Berlina z powrotem do Warszawy i szpitala, przynajmniej na tydzień, dla tych kilku dni z mózgami i kręgosłupami.

I oczywiście dla Piotrusia Pana. Nie wiem, w którym momencie zasłużyłam na błysk szacunku w spojrzeniu Pieprzonego Mizogina, jednak od tej pory stał się moim najlepszym sprzymierzeńcem w szowinistycznym świecie neurochirurgii. Zmiana układu sił wymagała zmiany przydomka i P. po chwili zastanowienia ochrzciła go Piotrusiem Panem: za dystans i wyśmiewanie się ze wszystkiego i wszystkich, i za ten ułański charakter, który czynił z niego istną kopię Wieniawy Długoszowskiego. Nie wiem, kiedy zaczęłam asystować tylko do jego operacji, nie wiem, dlaczego pozwolił mi robić przy stole operacyjnym rzeczy, których chyba nie robił żaden student medycyny po czwartym roku studiów, a już zupełnie nie wiem, jak zawiązaliśmy cichy pakt anarchistów oddziałowych. Zaglądaliśmy ludziom do czaszek, oglądaliśmy krwiaki i guzy, a potem paliliśmy papierosy w łazience, rzucając w siebie ironią i porozumiewawczymi spojrzeniami. On flirtował, ja udawałam niezainteresowaną, on robił z siebie idiotę, ja udawałam, że idiotką nie jestem, on zwalał mnie z nóg swoją inteligencją, ja udawałam pełne opanowanie, i tak, w atmosferze odwiecznej gry między płciami, nadszedł ostatni czwartek lipca. Kupiłam ciastka, uścisnęłam dłoń Profesorowi, zabrałam z szafy niebieskie ubranie, wreszcie powiedziałam wszystkim dziękuję i do widzenia. Na odchodne rozejrzałam się jeszcze z nadzieją, szukając porozumiewawczego spojrzenia. Bezowocnie. Odwróciłam się więc i miałam już wyjść z poczuciem głupiego zakończenia fascynującej relacji, gdy nagle zostałam porwana w ramiona i obdarzona trzema całusami - po słowiańsku się pożegnamy, pani doktor. Zobaczyłam dobrze mi znany szelmowski uśmiech, usłyszałam parę ciepłych słów i już wiedziałam, że to wcale nie koniec, że, jeśli tylko zechcę, mogę zawsze wracać do tego magicznego miejsca, gdzie ratuje się życie, grzebiąc ludziom w mózgach i rdzeniach kręgowych.

Kiedy wyszłam ze szpitala, uderzyła mnie fala gorąca bijąca od rozgrzanego chodnika. Na ustach poczułam wilgoć nadciągającej burzy. Zadarłam głowę do góry i popatrzyłam w oślepiające, duszące słońce - na języku rozlał mi się słodki smak wolności.