środa, maja 12, 2010

If you ever thought that Miami is about sex, booze and beach, you were totally right.

I są takie historie, amerykańskie kiczowate obrazki, on i ona w hostelu w Miami Beach, on zwraca uwagę na blondynkę w czarnej mini i niebotycznych szpilkach, cheers mówi, piją razem piwo, potem idą do klubu, (niech nazywa się Nikki Beach i będzie położony tuż nad oceanem); on zamawia drinki: piwo dla siebie, w końcu jest Niemcem ze Stuttgartu, dżin z tonikiem dla niej, w końcu jest Słowianką; a potem rozmawiają, siedząc na leżakach, sącząc alkohol; rozmowa toczy się gładko, alkohol układa słowa w miękkie przyjemne kule, tak uwielbiam kuchnię francuską... a w Tokio najgorsze są pociągi... i nie mogę żyć bez książek... lubię tenis, ale jednak najbardziej uwielbiam nurkowanie, i tak dalej, i w ten deseń tańczą ten słowny taniec z wirtuozerią. W końcu on ją całuje, długo i głęboko, lepiej niż na filmach, zdecydowanie lepiej niż jej dotychczasowi mężczyzni; a potem wychodzą prosto nad ocean i kochają się na plaży, choc wcale nie jest to tak proste jakby sie wydawało, bo zycie jest nieco mniej romantyczne niz życzyłyby sobie tego autorki Harlequeinów. Jednak kochają się na plaży w Miami i nie ma co się ich czepiać, nic dziwnego, że ma to dla nich urok.
I tak, są takie historie, i to nie są historie filmowe, to jest życie, zwykłe życie, tylko, że w Miami, a tutaj życie... cóż, tutaj życie jest bajką.