piątek, maja 22, 2009

Kot Schrödingera

Mam 24 lata i to już nie jest wiek na tak zwane lelum polelum, na to cudowne opierdalanie się bez odpowiedzialności i konsekwencji. Starzeję się i wymaga się ode mnie dorosłości i podejmowania Ważnych Decyzji, takich decyzji, po podjęciu których życie nabiera konkretnego kształtu. Wie się wtedy, gdzie mieszkać, co robić i jak zarabiać, umie się wypełniać PITy, ma się fundusz emerytalny i zaczyna się dbać o zdrowie. Tyle, że ja mam 24 lata, ja wciąż nie dojrzałam, wciąż wydaje mi się, że jeszcze wszystko mogę i na wszystko mam czas, że jeszcze mam czas na ostateczności i definicje. Moje życie jest wciąż superpozycją wszystkich możliwych decyzji, a ja wciąż boję się otworzyć pudełko i sprawdzić, czy przeżyję, czy nie.

I może jednak wcale się po Tobie nie pozbierałam po tych kilku latach, a może mam zjebany konstrukt poznawczy, a może i jedno i drugie, ale ja wciąż nie chcę dać się usidlić, wciąż uciekam, gdy ktoś próbuje mnie złapać. Komfortowo czuję się w związkach bez perspektyw, bez oczekiwań i bez nadziei. Brzmi to o wiele smutniej niż jest w rzeczywistości, w rzeczywistości jest to przyjemne i nie przynosi rozczarowań. Jest tylko nudne, ale powoli zaczynam rozumieć, że mało co nie jest nudne w tym życiu.

wtorek, maja 19, 2009

Z siódmego życia kota został tylko kot.

na dnie przepaści jest bardzo spokojnie, są tam głównie kamienie nagrzane od słońca i rudy chłodny piasek w cieniu drzew. od kilku dni siedzę w pełnym słońcu i zadzieram łeb do góry. coraz bardziej tęsknię za byciem tam, na krawędzi, bliżej życia i bliżej nieba. na dnie przepaści spotykam różnych nowych, zwykle nie łączy mnie z nimi nic poza kilkoma powierzchownymi spotkaniami lub paroma nieznaczącymi nocami. tutaj, na dnie przepaści, głębia nie istnieje, tu są tylko kamienie, piasek i drzewa, ale już i te ostatnie powoli umierają. ściany przepaści są strasznie gładkie, jakby wyślizgane od desperacji tych, którzy też zmienili zdanie, próbując wspiąć się na wyżyny. nie ma o co się zaczepić, nie ma już nawet skąd skakać. można tylko patrzeć na rysunki miłości, przyjaźni i marzeń, i rozmyślać, czy warto było wtedy skakać i tracić życie. Czy w ogóle warto było stawać nad przepaścią.

piątek, maja 08, 2009

Ta piosenka to tylko dlatego, że jest naprawdę śliczna i strasznie prawdziwa.



Na moje nieszczęście staję się mistrzynią tracenia czasu, Facebook i kolejne seriale pochłaniają godziny, myślę, że kiedyś napiszę scenariusz do sitcomu pt. Generacja Facebooka czy coś w tym stylu. To może być największe osiągnięcie mojego życia, chyba że wreszcie wezmę się do roboty, wtedy istnieje szansa, ze może nawet kogoś wyleczę. To by było dopiero osiągniecie.
Przedwczoraj widziałam, jak rodzą się dzieci. To dość zabawne, ale aż do momentu pierwszego oddechu one wciąż wyglądają jak płody: zamknięte oczy, sina skora, niepodobne do niczego. A potem nagle, zupełnie nie wiadomo skąd, zaczynają się drzeć, robią się różowe i patrzą ślepymi oczami w nowy niewspaniały świat i wyglądają całkiem jak dzieci, prawie jak ludzie. Naprawdę, fajna sprawa. ***A w tym momencie last fm zapodał mi "My heart will go on", gdybym nie była sobą to uznałabym to za zajebiście sentymentalne. Na "Titanicu" płakałam zresztą jak bóbr, ale miałam 14 lat i wierzyłam w takie bzdury, jak miłość od pierwszego wejrzenia. Teraz mam 10 lat więcej i nie jestem nawet pewna czy w ogóle wierzę w miłość.***

Chirurgia ginekologiczna (lub raczej ginekologia chirurgiczna) jest zaś całkowicie obrzydliwa i poza tym, że używają narzędzi chirurgicznych, to z chirurgią to nie ma nic wspólnego. Piękno chirurgii polega na przekraczaniu granicy między światem zewnętrznym a wnętrzem: jest skóra, tkanka podskórna, mięśnie, otrzewna; albo skóra, tkanka podskórna, kość, opony mózgowe. Trzeba przedrzeć się przez te wszystkie warstwy, żeby dotrzeć do sedna. To zajmuje czas, bo potrzeba czasu, żeby przygotować się do widoku, dotyku i zmieniania tego, co jest w środku. Dlatego właśnie nie mogę pokochać chirurgii plastycznej. I dlatego nie znoszę chirurgii ginekologicznej.Oni wchodzą we wnętrze bez przygotowania, upraszczają wszystko, wydzierają macicę przez pochwę, przypomina mi to rzeźnictwo. I tak ja wiem, że tak trzeba, że tak jest mniej powikłań i tak jest najlogiczniej, ale ja dorabiam do wszystkiego ideologię i ideologia ginekologii chirurgicznej nie przemawia do mnie.
I poza okazjonalnym winem i okazjonalnymi spotkaniami, nie dzieje się nic. Znów zrobiło się cicho. Gdyby nie te egzaminy za trzy tygodnie, to pewnie by mnie to martwiło. A tak, to przewalają mi się po głowie wyrazy, czasem nawet zdania, ale większość czasu są tam tylko rzeczy do kupienia, sprawy do załatwienia i zegar biologiczny odliczający czas do egzaminów.
Siedzę przed laptopem i nad książkami, przed sobą mam widok na bulwar Wilsona i ten widok kocham najbardziej w moim mieszkaniu. Jest taka śliczna kamienica na rogu - ciemny róż, z beżowymi dekorami, wysokie okna; i są latarnie świecące na pomarańczowo, szeroka ulica, zielone drzewa i przystanek autobusowy. Nocą to jest naprawdę piękne, tak pięknie puste, bez tych wszystkich ludzi, tylko puste chodniki, pusty przystanek, ta różowa kamienica i od czasu do czasu przejeżdżające samochody. Jak na to patrzę, to lepiej się czuję. Od kilku miesięcy ciągle się dusiłam, próbowałam zaczerpnąć powietrze, ale wciąż miałam szlam zamiast tlenu w płucach; myślałam, że już zawsze tak będzie, nawet zaczęłam palić, zaciągałam się mocno pierwszym, drugim, czwartym djarumem, w końcu kręciło mi się w głowie od nikotyny, ale wciąż się dusiłam. Teraz wreszcie, kiedy patrzę za okno w S., znów normalnie oddycham. Jeszcze chwila, a zacznę różowieć, może jeszcze trochę, a będę prawie jak człowiek.