piątek, listopada 07, 2008

Bransoletki, perfumy i dżin z tonikiem

Widziałam dziś dziwkę na przystanku. Miała bladą cerę, krwiste usta i kraciastą mini, zatoczyła się lekko na ugiętych nogach, wsiadając do taksówki i ciągnąc za sobą drugą kurwę, trochę ładniejszą. Obie wyglądały na tanie i zmęczone, ale nie potrafiłam im współczuć.

Nie odnajduję siebie w dziewczynie, która Cię kochała. Myślę, że byłam wtedy lepsza - teraz jestem znowu sobą. Mam wrażenie, że minęło od nas miliony lat świetlnych i patrzę na Ciebie już tylko przez pryzmat tego, kim kiedyś byłeś, kim my byliśmy. Wciąż szukam mężczyzny, z którym mogłabym przeżyć taką historię; jest ich niewielu, a i tak, choć są przystojniejsi, mądrzejsi, ciekawsi, mogłabym z nimi stworzyć już tylko cień podobnej historii. Pogodziłam się z tym, zrobiłam się cyniczna, doszłam wreszcie do upragnionego etapu, kiedy już nawet Ty mnie nie poruszasz.

czwartek, listopada 06, 2008

♫ Somedays aren't yours at all




wróciłam do Szwajcarii, so to speak, mama wzdycha co z ciebie wyrosło, nic dobrego chcę jej odpowiedzieć, ale zamiast tego wybucham śmiechem, śmiech ratuje wiele kiepskich konwersacji. Stałe związki to rosyjska ruletka, ostatecznie ktoś musi zginąć, nikt rozsądny w taką grę nie wchodzi, a ja zawsze byłam rozsądna.
wokół mnie jest dużo ludzi, dużo przyjaciół, bo tak chyba nazywają się ludzie, którym zależy. oni się o mnie martwią i chyba chcą mi pomóc, strasznie mnie to dziwi.
bardzo, bardzo bym chciała, żeby te podłe dni się wreszcie skończyły, żebym przestała zawodzić wszystkich wokół, żebym wreszcie była idealna, tak bardzo bym chciała, żeby przestało mi się kręcić w głowie, żebym nie zasypiała w tramwaju ze zmęczenia, żebym wracała do domu pełna energii do nauki. żebym się dużo uczyła i nie była ciągle zmęczona - tego bym chciała, ale najwyraźniej you can't always get what you want.
dużo dziś chodziłam, ostatnio dużo chodzę, to trochę pomaga - massive attack w słuchawkach, czarne szpilki, skórzana kurtka, obcisłe dżinsy, wtedy czuję się całkiem silna. jesień eksplodowała na drzewach, planty jesienne są najpiękniejsze, mimo tych wszystkich ludzi. tak właściwie to ci ludzie są całkiem fajni - takie pocieszające to jest, że są ludzie i też żyją, i że mają mniej lub bardziej chujowo.
w kościele stałam koło strasznie starej kobiety, obie położyłyśmy dłonie na ławce i zrobiło mi się słabo, bo nagle zobaczyłam moje dłonie za pięćdziesiąt lat, a ja lubię swoje dłonie, z długimi i szczupłymi palcami, różowymi paznokciami i gładką skórą. ta stara kobieta miała też długie palce, tylko z pogrubiałymi stawami, zdeformowanymi różowymi paznokciami i skórą z plamami i niebieskimi żyłami, i te dłonie już nie były ładne, one były stare.