środa, czerwca 04, 2008

Cogito, ergo sum


łamane przez ♫ Goraszewską



W bloku naprzeciwko zaczadziła się 27-letnia dziewczyna. Był majowy ranek, słońce świeciło a ja chyba leczyłam się z kaca, kiedy jej siostra znalazła trupa w łazience.

Otwieram szeroko okna, zaciągam się czerwcowym zapachem miasta i zastanawiam się, po co pisać równanie z wielkich liczb życia, skoro i tak ostatecznie zostanie ono pomnożone przez zero?

W te duszne i lepkie dni najlepiej słucha mi się Interpolu z ciężkim brzmieniem gitar i świdrującym głosem Banksa; a potem, wieczorem, kiedy siedzę w książkach i słownikach, wtedy najlepiej brzmi Saez, melancholijny, przerażający, momentami łudząco podobny do Cantata.

Gdybym mogła określić to, co czuję, powiedziałabym, że myślę. Bo tak naprawdę niewiele czuję, nie wiem czy raczej moje uczucia nie są wytworem intelektu, wypracowanym mechanizmem życia w społeczności, utartym schematem zachowań, które definiuje się jako: radość, smutek, złość i inne, których nazw sobie nie przypominam.

I zdarzają się takie momenty - otwiera się jakaś głęboka przepaść w środku mnie, tak jakby zapadały się trzewia, płuca nie napełniały się powietrzem a serce przestawało bić na parę ułamków sekund. Są to momenty największej jasności umysłu.
Ostatnie wyładowania neuronów.
Sekundy życia tuż przed śmiercią.