poniedziałek, czerwca 18, 2007

♫Silent night, broken night

Z każdym dniem tracę słuch, słuchając Placebo i Buckleya, ale nie potrafię przestać, nie potrafię nawet wyjść z domu bez słuchawek okręconych wokół szyi, ostatnio wręcz przestałam kierować się zdrowym rozsądkiem wyłączając ogranicznik głośności - chęć odseparowania się od świata nabiera u mnie monstrualnych rozmiarów.

Noce w lecie są ciepłe i piękne mówię do G., więc uczymy się do drugiej nad ranem o wskaźnikach umieralności i badaniach kohortowych, ona z bolącą głową przypominającą o upojnym wieczorze dzień wcześniej, ja z bolącym przedramieniem przypominającym o zaległej wizycie u neurologa. Kładę się spać, gdy budzą się ptaki a zasłony nieśmiało liże światło słońca. Prawie mi wstyd, gdy zasypiam uciekając przed dniem, ale sen w nocy wydaje mi się zbrodnią, noc oferuje tyle możliwości, nie daje gotowych odpowiedzi, pozwala na domysły i nieścisłości, podczas gdy sen w dzień jest nieodwołalną koniecznością człowieka nieprzystosowanego do panujących zasad, nieznającego obowiązującego języka, nierozumiejącego należnych mu przywilejów. Wbrew sobie, próbuję się nauczyć wszystkiego, czego się ode mnie wymaga w ciągu dnia, jednak i tak ostatecznie buntuję się przeciw nieodwołalnym zakazom, podporządkowuję regułom, którym nie podlegam, mówię zupełnie nie to, co miałam na myśli. Ludzie myślą, że jestem niezależna, ja wiem, że jestem zagubiona, ale nie wyprowadzam ich z błędu, niezależność wzbudza szacunek, zagubienie co najwyżej politowanie.

Wychodzę na pustą ulicę i próbuję pozbierać myśli, pozbierać siebie z tych kawałków, na które rozbija mnie codziennie światło słońca, kupuję wino i rozmawiam z panią w sklepie, usiłując powstrzymać od rozkładu resztki mojej normalności - rozmowy z obcymi ludźmi pomagają mi uwierzyć, że to jeszcze jest możliwe.

Polubiłam się na nowo z deszczem, jednak jest coś zmysłowego w kroplach wody spływających po ramionach i włosach oblepiających twarz, choć równie dobrze moją fascynację można wytłumaczyć silną potrzebą katharsis, którego potrzebuję od dłuższego czasu a które nie jest mi dane mimo wielu modłów wznoszonych ku górze. Może to jeszcze nie pora, może to jeszcze nie czas, może nie tego jednak potrzebuję.

niedziela, czerwca 17, 2007

Commedia dell'arte

Czasem zastanawiam się, na ile te wszystkie relacje międzyludzkie są tylko wytworem mojej wyobraźni i na ile to, czego bym chciała, a co wydaje się spełniać, realne jest a na ile nadinterpretowane. Czasem myślę, że cała ta historia to tylko dramat niesceniczny a grający w nim aktorzy wyjdą zaraz na scenę, ukłonią się i ściągną kostiumy, pozostawiając tylko uczucie rozgoryczenia, że to wszystko to była jednak fikcja.

Problem w tym, że aktorami jesteśmy my i żadne z nas nie ukłoniło się jeszcze i nie ściągnęło kostiumu, więc przedstawienie trwa, choć nie słychać oklasków publiczności, choć czasem grę zakłóci rechot złośliwości losu siedzącej w ostatnich rzędach, choć czasem patrzymy na siebie ze zniecierpliwioną niechęcią i tracimy wiarę w istnienie pięknych zakończeń tych niepięknie skomplikowanych wątków.

Jednak, kiedy już tracę nadzieję i chcę zejść ze sceny, wtedy właśnie uśmiechasz się i patrzysz w ten jeden, znany mi dobrze sposób a ja w ostatniej chwili zmieniam zdanie i zaczynam po raz kolejny grać pierwszy akt.

niedziela, czerwca 03, 2007

"Szum deszczu przypomniał jej tamtą ulewę sprzed roku, kiedy przyszło jej skończyć z Alvarem i poczuła, że wtedy coś w niej w środku nieodwołalnie pękło, na podobieństwo bezpowrotnie zepsutego mechanizmu. Zrozumiała także, że od tamtej pory owa słodko-gorzka samotność ogarniająca jej serce stała się jej główną, nieodłączną towarzyszką."
Arturo Perez-Reverte "Szachownica flamandzka"

Przestałam lubić deszcz, nawet nie wiem, w którym momencie to nastąpiło, może wtedy, gdy z mokrą bluzką i ze spódnicą lepiącą się do ud wpadłam do tramwaju, a może dopiero dziś, gdy cały dzień spędziłam przysypiając na kanapie, co dziesięć minut obiecując sobie powrót do lektury podręcznika z farmakologii. Tak czy siak ta sesja zapowiada się interesująco, mogę pić dużo kawy i nie spać do trzeciej nad ranem i wmawiać sobie, że przecież się uczę, choć tak naprawdę oglądam filmy zakopane w czeluściach dysku F:, planuję wakacje 2007 i ćwiczę cnotę cierpliwości konsultując się z pewnym neurochirurgiem.

Atrofia emocjonalna postępuje u mnie w dramatycznym tempie, ostatnio muszę prosić o pisemne schematy zachowań, inaczej gubię się w wachlarzu możliwych odpowiedzi, z których i tak zwykle wybieram tę najprostszą, najbardziej racjonalną i najmniej odpowiednią. Dziś zaczepił mnie chłopak na Szewskiej pytając o Pocztę Główną - nie zastanawiając się zbytnio wskazałam mu drogę i w tym samym momencie zrozumiałam, że on wcale nie chciał wiedzieć, gdzie Poczta Główna się znajduje lub, co gorsza, dobrze znał drogę - rozczarowanie na jego twarzy sprawiło, że zrobiło mi się wstyd za mój brak wrażliwości na subtelny rodzaj flirtu, uśmiechnęłam się więc przepraszająco i uciekłam. Naprawdę, po mnie nie można spodziewać się zbyt wiele, po mnie można spodziewać się konkretów, prawie rok temu stałam się nieczuła na delikatne aluzje, na ukradkowe spojrzenia i dyskretne uśmiechy, na całą tę aurę miłosnych burzy wiszących w powietrzu. Od prawie roku stąpam mocno po ziemi i już raczej nic tego nie zmieni, choć wcale nie żyje się z tym łatwiej, racjonalizm utrudnia życie, na mój gust ludzie są zbyt emocjonalni i zbyt nielogiczni, zaś na gust innych ludzi jestem zbyt sceptyczna i psuję im happy endy słodkich bajeczek o magii życia.

Kiedy wracam z neurochirurgii o 9 rano, zaczepia mnie starsza kobieta i pyta czy nie mam ochoty się napić. Pani najwyraźniej jest towarzyska a ja najwyraźniej wyglądam na taką, co lubi z rana wychylić kieliszek. Z drugiej strony w oczach kobiety widzę desperację, więc pewnie nie jestem pierwszą, którą zaprasza do wspólnego picia, trochę mi jej żal, tego picia w samotności chodnika i w pogardzie przechodniów, może gdyby nie biała bluzka i czarne szpilki to bym się z nią napiła a tak tylko z zażenowaniem wkładam z powrotem słuchawki do uszu i udaję, że nie usłyszałam pytania, co jak zawsze wychodzi mi najlepiej. To takie typowe dla mnie wyjście awaryjne w wielu różnych sytuacjach, ignorowanie przekazu i tłumaczenie się drobnostkami, dzięki temu unika się niewygodnych odpowiedzi, niebezpiecznych gierek i spotkań z mężczyznami, którzy chcą więcej niż kiedykolwiek otrzymają.

Poza tym ponoć piszę depresyjne notki, dobijając niektórych, ale proszę wybaczyć, nie będę się przejmować, ja gdzieś muszę skanalizować resztkę negatywnych emocji tlących się na dnie mej nad wyraz radosnej duszyczki (bowiem nie ma nic radośniejszego niż brak wiedzy z zakresu opioidów) a pani psycholog twierdzi, że kanalizacja uczuć jest ważna w utrzymaniu zdrowia psychicznego - ratuję więc moje zdrowie psychiczne tworząc tu małe bagienko. W końcu same palmy i ciepły piaseczek to nuda, moi drodzy, bezkresna nuda.