niedziela, lipca 30, 2006

26.07.2006
Biegniemy z A. na środek opustoszałej ulicy, wystawiamy twarze w kierunku płaczących chmur i zamieramy w zachwycie nad niebem błyskajacym zlowieszczo. We włosy wtapiają mi się krople wody, które spływają po policzkach, szyi, dłoniach i porywają ze sobą cały żal za Niedokonanym, cały gniew na na Nieodwracalne, całą przeklętą tęsknotę za Nieokreślonym.
A. szepcze w koncu Wiesz, czuje sie taka czysta a ja jestem tylko w stanie skinac w milczeniu glowa, bo żadne inne słowa nie wydają mi się bardziej odpowiednie.

27.07.2006
Dźwięki zgłosek, wyrazów, zdań wibrują w powietrzu, turlają się beztrosko i przepychają w tłumie cząstek tlenu, rozpędzają się wreszcie i walą na oślep w błonę bębenkową, produkując miliony impulsów tnących mi mózg na drobne kawałeczki. Echo głosów rozbrzmiewa w głowie jeszcze lata świetlne po zapadnięciu ciszy, jeszcze eony po tym, kiedy ostatnia z fabryk tych uprzykrzonych dźwięków skończyła pracę zasypiając snem sprawiedliwych.
Z każdą fałszywą nutą głosu (a ostatnio prawie każda brzmi fałszywie, z wyjątkiem kilku celnych uwag Ann. i W.) pogrążam się w oceanie chaosu, plączę się w myślach i gubię w wątkach. Miałam w głowie piękne słowa, miałam w głowie piękne zdania, ale miliard atakujących mnie z zewnątrz pisków, basów, szumów - cały ten audiowizualny fastfood doprowadził mnie do mentalnej niestrawności i dławię się teraz resztkami wszystkich obrazów i wszystkich dźwięków, duszę się bezmyślnością, umieram na ograniczonosc form, na pospolitosc tresci, na postepujacy paraliz intelektu i strach, że w końcu zostanę umysłową kaleką jeżdżącą na wózku z myśli i słów niemoich, innych, obcych.

Post miał pojawić się wczoraj, ale "hotspotowy" internet na przedmieściach P. bywa dość kapryśny i złośliwy. Te dwie jego cechy są również jednymi z powodów tak rzadkiego i nieregularnego pojawiania się notek w lipcu :)

poniedziałek, lipca 17, 2006

Mysli urwane...

[Cold cold water surrounds me now]
Śni mi się, że zamykają mnie w złotej klatce, każą się uśmiechać i ładnie wyglądać i nie mówić za wiele, a ja nie chcę, ja nie lubię, ja nie mam ochoty, ja się buntuję, ale nikt mnie nie słucha, nikt mnie nie rozumie. Ktoś chce mnie uratować, ma ciemne dobre oczy i nawet mu wierzę, prawie udaje nam się uciec, ale budzę się, zanim Komuś udało się przekręcić klucz w drzwiach złotej klatki, zostaję więc za złotymi prętami. Nie pamiętam już Jego twarzy.

[So I look to my Eskimo friend...]

Od tygodnia prześladuje mnie Rice ze swoim przejmującym głosem i jeszcze bardziej przejmującymi tekstami. Wiecie tam jest taki moment w I remember, kiedy on tak krzyczy I wanna know what you want, what the hell do you want? I ja mam ochotę krzyczeć razem z nim, wykrzyczeć to w twarz niektórym osobom a przede wszystkim tej postaci, którą co rano widzę w lustrze, ale nie bardzo mi wypada, nie najlepiej by to zostało przyjęte, a ja nie mam ochoty spędzić reszty moich dni w paryskim bedlam. Krzyczę więc bezgłośnie, krzyczę w głowie, zasypiam z tym krzykiem a potem budzę się bezgranicznie smutna, bo włącza mi się rano Silent night i tam taka pani, nie pamiętam jak się nazywa, ale ona tam tak smutno śpiewa, że I found some hate for you just for show, you found some love for me thinking I’d go, don’t keep me from crying to sleep, sleep in heavenly peace i wtedy cały mój skrzętnie skrywany smutek wypływa na powierzchnię, cieknie małymi kroplami po policzkach tak, że muszę odwrócić głowę do ściany i udawać, że jeszcze śpię. Potem pakuję starannie cały smutek w papier z pseudoradości i chowam go z powrotem gdzieś za gałki oczne tak, żeby nikt nie widział, nikt nie pytał. Czasami tylko znów tracę równowagę, czasem ten smutek wyłazi na zdjęciach jak wtedy, gdy dostaję smsa od G. i bardzo źle się czuję z tym co widzę na ekranie telefonu. Nie bardzo nawet wiem, co ja czuję, ale chyba jestem zaskoczona i chyba bardzo mi przykro, więc wysyłam mamie smsa kurczę mamo jakoś mi smutno, ale ona nie odpisuje, bo jak zwykle wyłączyła telefon. Zresztą może i lepiej, smutek zaraz mija, w końcu jestem w Paryżu, w końcu jestem na pikniku, w końcu jestem na wakacjach, świeci słońce, niebo jest przejrzyste a zza koron drzew widać wieżę Eiffla. Tu jest naprawdę piękne a to jest naprawdę piękne lato.

... mysli porwane

[I always get a kick out of Paris]
Montmartre niezmiennie mnie zachwyca tymi małymi uliczkami, tymi domami z kamienia, tą wszechobecną zielenią, blond transwestytami w oknach domów i dziwkami na bulwarze Clichy, gdzie koło sklepu spożywczego znajdziesz trzy sex shopy a koło obuwniczego pięć salonów masażu – wiesz, to działa na zasadzie kup bułki, kup buty, kup miłość – wszystko w cenie promocyjnej, w końcu za rogiem czai się wielki hangar Monoprix.

Jacyś chłopcy wołają za mną vous syntez merveilleux, mademoiselle! a ja udaję, że nie rozumiem i uciekam na cmentarz Montmartre, by spotkać wreszcie Damę Kameliową, kobietę, której zawsze zazdrościłam śmierci, bo chyba nie ma nic piękniejszego niż umrzeć kochaną w ramionach Miłości swojego życia. Szkoda tylko, że Alexander leży w innym kącie cmentarza, mają teraz do siebie trochę daleko, choć pewnie i tak są szczęśliwi. Ja bym była.

Tak, to jest jedyne takie miejsce na świecie. Pan wychodzący z muru wygląda jak żywy, utknął tam na zawsze, ale widzę w jego oczach nadzieję, że w końcu mu się uda – nie powiem mu przecież, że jest tylko rzeźbą. Jem jabłko przy Sacre Coeur, patrzę z góry na całe to Miasto, które z tej perspektywy wcale nie wygląda na wyjątkowo imponujące, może duże, może rozległe, ale wcale nie przerażające, wcale nie zawstydzające i nawet trochę śmieszne, ale kiedy schodzę w końcu do metra, kiedy uderza mnie żar bijący z wnętrza wagonu to czuję jak to Miasto znów oblepia mnie swoimi mackami wmawiając mi, że jest najwspanialsze i najpiękniejsze a ja nie mogę Mu się oprzeć i znów mu wierzę.

[Miles of miles of Miles Davis]
Piknikujemy w szóstkę od trzech dni i wcale nam się nie nudzi picie wina, jedzenie sałatek i migdałowych florentynek, leżenie do góry brzuchem i spławianie co bardziej napalonych imigrantów wszelkich kolorów skóry. Spadaj towarzyszu woła Agg do wyjątkowo upartego Armeńczyka z sygnetem na palcu i pożądaniem błyskającym z czarnych oczu, M. chichocze jak opętana, kiedy zaczepia nas kilku mulatów (Where are you from? pytają a M. odpowiada bezczelnie From Zimbabwe). Agg patrzy na mnie karcąco, gdy zainteresowanie nami wykazuje kilku Latynosow i syczy do ucha Przestań bawić się włosami i schowaj te nogi. Z trudem udaje mi się powstrzymać glupi zwyczaj nawijania włosów na palce, ale staram się, naprawdę się staram, tylko nie wiem zupełnie, gdzie mam schować nogi, bo to raczej trudne w sukience do kolan.
Obgadujemy wszystkich ludzi na trawie, poczynając od przystojnych chłopców na rowerach, których podejrzewamy o homoseksualizm, poprzez Araba ze swoim haremem i czwórką dzieci, skończywszy na parze staruszków czytających gazetę i facecie przypominającym Kevina Spacey (On Ci zrobił zdjęcie szepcze mi do ucha zaskoczona A. a ja stwierdzam, ze to najwyzsza pora wracac do domu).
14. lipca czekamy cierpliwie do 22:30 a potem biegniemy jak szalone pod Wieżę Eiffla i oglądamy jeden z najpiękniejszych spektaklów, jakie dane nam było widzieć. Niebo rozświetla się nagle, tańczą po nim w rytm Vivaldiego i Mozarta drobne iskierki światła, eksplodują fontanny fioletu i złota, goreją czerwonobiałe kule. Stoje w niemym zachwycie, myslac o paru miejscach i kilku spojrzeniach a gdy wszystko się kończy ciszę przerywa dopiero głos M., która pyta mnie cicho O kim teraz myślałaś?
Milczę.

piątek, lipca 07, 2006

Bo tu niektorzy chca historii krew w zylach mrozacych, tu niektorzy chca opowiesci dramatycznych jak z Ostrego Dyzuru, tu niektorzy licza na barwne opisy tajemniczych zabiegow, po ktorych wychodzi sie szczuplejszym, mlodszym, piekniejszym. A to sie tak nie da, ja tak nie umiem, mnie brakuje slow i struktur gramatycznych, to trzeba samemu zobaczyc, jakich magii mozna dokonac ze skora na czaszce, wpychajac pod nia balonik z roztworem NaCl tak, by ja rozciagnac i pobudzic do rozrostu a potem zrobic z niej przeszczep. Trzeba samemu zobaczyc, ile cudow mozna zrobic z rozszczepiona warga i nieprawidlowa przegroda nosowa jednym skalpelem i kilkoma niciami czworkami. Jak ukobiecaja na nowo kobiety bez piersi i jak wysysaja tluszcz z bioder osiemnastolatce z powiekszonym biustem. Wreszcie trzeba koniecznie samemu zobaczyc, jak pieknej szescdziesiecioletniej pani pecznieje skora na twarzy i powiekach od wstrzykiwanego roztworu soli, jak zaczyna jej plynac krew z oczu i czola od pekajacych tetniczek, jak barwia sie jej na czerwono wlosy i szyja, jak potem nacinaja jej powieke dolna i wydlubuja powolutku kuleczki tluszczu, jak w koncu odslaniaja mieso i kosci, i naciagaja szescdziesiecioletnia skore i odcinaja zbedne kawalki. Trzeba samemu poczuc te mdlosci, trzeba samemu koniecznie zapragnac wyjsc teraz i w tej chwili i uswiadomic sobie oddychajac gleboko, ze przeciez to wlasnie tak, tylko tak wlasnie - te wszystkie ukochane twarze to tylko mieso i kosci, to tylko troche kolagenu i wlokien elastycznych i ciala tluszczowatego na musculus buccalis , ktory razac swoja czerwienia zywego miesnia wydaje sie rechotac szyderczo z pieknych wielkich Idei pieknych wielkich Humanistow.

Dobrze tylko, ze w Ogrodach Luksemburskich wciaz swieci slonce, wciaz biegaja beztroskie dzieci po trawnikach i bawia sie zeglowkami w stawie, piekni chlopcy patrza rozmarzonymi oczami na urocze dziewczeta a zmeczone filles au pair przysiadaja na laweczkach pilnujac swe przyszywane pociechy. I Saint-Germain piekniejsze jakby, troche zdziecinnialo na starosc, ale przynajmniej nie jest martwe, przynajmniej plyna jej tetnicami ludzie, przynajmniej wszystkie komorki kafejek i sklepikow dzialaja bez zarzutu, turysci dostarczaja substancji odzywczych, brunatna Sekwana pozwala utrzymac stalosc plynow ustrojowych i wszystkie narzady glowne wydaja sie funkcjonowac prawidlowo - fontanna St-Miche tryska radosnie woda, ksiazki na straganach sprzedaja sie jak najtansze prostytutki z Lasku Bulonskiego a drzewa z gracja ocieniaja chodniki. Zreszta w tym Miescie tylko Defense to lodowaty trup, glaskajacy przechodniow chlodem przeszklonych okien i betonowych scian. Tam wieje chlodem i pustka nie od dzis i nie od wczoraj, tam wieje chlodem i pustka od zawsze, bo Defense umarlo w chwili tworzenia, w chwili narodzin juz sie zaczynalo rozkladac - prawie jak Montparnasse, choc Montparnasse to gorzej niz trup, to gnijace cialo topielca, tam pachnie smiercia juz przy wysiadaniu z metra a Tour Montparnasse straszy swym szkieletem z kazdego punktu tego Miasta.
I tak, tak, wybacz, Drogi Czytelniku, wszystko kojarzy mi sie z fizjologia, ewentualnie ostatnimi czasy takze ze skora i tkanka tluszczowa, ale chyba wolisz jednak, Drogi Czytelniku, metafory fizjologiczne, n'est-ce pas?

poniedziałek, lipca 03, 2006

Pan sie na mnie patrzy, pan ma blond wlosy i blekitne oczy, pan przyjechal na rowerze, pan jest wysoki i calkiem przystojny i pan sie na mnie patrzy. Pan mnie obserwuje, kiedy slucham zmyslowego Club Le Narcisse, pan zerka, kiedy poprawiam wlosy, pan szuka punktu zaczepienia, kiedy upada mi ksiazka. Pan bierze zielone krzeselko, pan siada piec metrow ode mnie i pan probuje znalezc mnie wzrokiem.
Widzi pan - tutaj, w tej dusznej atmosferze Tuileries, w smaku waniliowych lodow i w zapachu mokrego piasku, ja jestem nawet w stanie uwierzyc, ze panu uda sie mnie znalezc, ze pan zagai rozmowe, ze moze nawet pojde z panem na kawe. W koncu jest lato, w koncu mamy po dwadziescia lat, w koncu jestesmy w Tym Miescie a przeciez w Tym Miescie wszystko wydaje sie mozliwe, latwe i pelne perspektyw.
Tylko - widzi pan - ja tu bede tylko miesiac, tylko cztery tygodnie, a potem wracam, skad przylecialam - a tam, prosze pana, tam nic juz nie jest mozliwe; wiec mysle, ze lepiej bedzie, jak ja sobie pojde juz teraz, jeszcze przed, jeszcze zanim, bo potem jest w rzeczywistosci naprawde trudne i brak mu perspektyw.
I niech pan na mnie sie tak dziwnie nie patrzy, niech pan nie udaje takiego zdziwionego, gdy na odchodnym odwracam glowe i usmiecham sie do pana po raz pierwszy i po raz ostatni.

Bo nie ja pierwsza. Nie pan - ostatni.

sobota, lipca 01, 2006

Wiec jestem w tym troche przereklamowanym miescie, pelnym brazowych i czarnych twarzy, z ulicami rozzarzonymi od slonca, z swiszczacym, dusznym metrem, gdzie noc zaczyna sie o 22 a dzien o 10 rano, gdzie nie chce sie myslec, nie chce sie tworzyc, nie chce sie nic, bo przeciez tu wszystko juz zostalo wymyslone, przeciez tu juz wszystko zostalo stworzone, przeciez tu juz wszystko zostalo wyszydzone i nawet sami Paryzanie nie bardzo wiedza co robic z tym cywilizacyjnym skarbcem.
Wcale nie czuje sie jak u siebie, wcale nie czuje sie dobrze, wcale nie czuje sie mniej samotna z wiecznie gadajaca M. i spokojna A. Robie zdjecia Filigranowej Damie z Zelaza, chodze bulwarami wzdluz srebrzystobrunatnej Sekwany i nie czuje nic, nic, nic, poza lekkim znudzeniem i silnym przekonaniem, ze to nie jest moje miejsce, to nie jest moja kultura a to wszystko jest nie tak i najgorsze jest, ze ja juz nie wiem, gdzie jest moje miejsce, co jest moja kultura i co trzeba zrobic, zeby wszystko bylo tak.
Slucham wieczorami Noir Désir i placze cicho w poduszke, gdy Cantat chrypi lekko mon amour, ma planète; zagryzam wargi, gdy slysze j'emmène au creux de mon ombre des poussières de toi; usmiecham sie gorzko, gdy do uszu plynie le vent nous portera. Zasypiam zwykle, gdy konczy sie a l'envers a l'endroit a policzek szczypie lekko od slonej wody.

Otucha wstepuje we mnie dopiero, gdy wreszcie trafiam do Shakespeare and Co. i znajduje nieosiagalnego w Polsce Daniela Martina a sympatyczny blondyn wita sie bardzo cichym hello, kiedy wchodze po waskich schodkach na pietro i czytam napis these books are not for sale - they are waiting for you to read them. Wlasciwie to nie otucha, wlasciwie to nie lepsze samopoczucie, to tylko takie bardzo specyficzne sense of belonging kiedy znajduje Buddenbrooksow Manna z 69 roku i patrzac na strone tytulowa, uswiadamiam sobie, ze Ona tu rzeczywiscie na mnie czekala caly czas. Czekala na to, zebym przychodzila codziennie ja czytac na tym pieterku, z dala od ludzi, z dala od slonca, z dala od swiata, ktory ostatnimi czasy coraz bardziej mnie przeraza. I kiedy wychodze z Danielem Martinem pod pacha, kiedy wchodze do St Séverin, by chwile powdychac slodkiego zapachu kadzidla i posluchac gry na skrzypcach, kiedy wreszcie jem moje ukochane Haagen Dazs, patrzac na wyjatkowo przystojnego barmana o najpiekniejszych ustach na swiecie to nawet zaczynam myslec, ze moze to miasto nie jest tak bardzo przereklamowane a ja byc moze powinnam wreszcie wlaczyc Malcolma McLarena zamiast Noir Désir.

PS Bardzo denerwujacy jest brak ogonkow, ale niestety arabska klawiatura nie toleruje polskich znakow diakrytycznych.