poniedziałek, maja 29, 2006

Zimno i ciemno, ciemno i zimno, ogrzewam się kawą, każda kolejna smakuje coraz bardziej. Żyję między jedną filiżanką a drugą, między jedną piosenką a drugą, między jedną stroną skryptu a następną, między zaliczenieniem a egzaminem, między majem a lipcem. Czasem zdenerwuje mnie pani z filozofii, choć właściwie to zdenerwuję się sama na siebie, że nie potrafię zareagować, nie potrafię nic powiedzieć, choć pani się należy za traktowanie nas jak debili, pani zasługuje za tę całą swoją zaściankowość, pani mi zresztą nic nie może zrobić i pani dobrze o tym wie, ale ja nic nie mówię, nic nie robię, tylko pomyślę, ale to za mało, zdecydowanie za mało, to rodzi frustrację i wyrzuty sumienia.
Ale zdarzy się też, że S. powie coś zabawnego, że G. zadzwoni o drugiej nad ranem, że rozśmieszy mnie starsza pani w kościele. Wciąż się gubię, wciąż się spóźniam, wciąż wylewam herbatę, wciąż robię wszystko na ostatnią chwilę.
Tyle że to wszystko dzieje się pomiędzy, pomiędzy mną a rzeczywistością, pomiędzy sekundą a minutą, pomiędzy kawałkiem teraz a kawałkiem potem i ciągle się zastanawiam na ile pomiędzy w ogóle istnieje.
Jedynym punktem zaczepienia pozostaje strona skryptu i uszko filiżanki z kawą.

czwartek, maja 25, 2006

To mnie wytrąca z równowagi.

Takie Twoje pojawianie się ni stąd ni zowąd na Mikołajskiej, kiedy akurat w słuchawkach Banks śpiewa This could be destiny oh sweetheart I've had no sense of time since we started, i jeszcze ten Twój uśmiech i ten Twój wzrok, to mnie wytrąca z równowagi. Ja potem jestem bardzo niezrównoważona i się potykam na chodniku i zachwycam sie młodym Lennonem i śmieję się trochę z Cliffa Richardsa a potem się stresuję, kiedy wszyscy słuchają możdżerowej wersji smells like teen spirit, bo to jest jakby kawałek mnie a a ja nie lubię pokazywac kawałków mnie, ja tego nie znoszę. Dobrze tylko, że się podoba, to zawsze mniej straszne, kiedy się podoba.

Tylko potem wychodzę na ciemną pustą ulicę i niewiadomo czemu przypomina mi się Isolation i Ian Curtis i zaraz potem przypomina mi się Twój uśmiech i Twój wzrok i to mnie znowu wytrąca z równowagi.
To mnie znowu tak wytrąca z równowagi, że potem mogę tylko słuchać Joy Division (bo I've got the spirit but I lose the feeling jak zwykle oczywiście, jak zwykle oczywiście) i patrzeć martwym wzrokiem w zdjecie Tower Bridge przewijając w myślach raz jeszcze ten Twój uśmiech i ten Twój wzrok i Paula Banksa jak śpiewał This could be destiny i zapijać moją depresję sokiem z czerwonych grejpfrutów z Florydy, który jest zbyt słodki i zbyt bezalkoholowy, ale nie mam wina w domu więc musi mi ten sok wystarczyć do topienia smutków, choć słodki bezalkoholowy sok naprawdę do topienia smutków się nie nadaje. Powinnam kupić wino.
Muszę kupić wino.

niedziela, maja 21, 2006

To jednak nie dla mnie, taka zabawa, bo widzicie panowie, ja po prostu chciałam potańczyć, tylko tyle. Ja gdybym wiedziała, że to tak wygląda to bym powiedziała dziękuję postoję, ale ja nie wiedziałam, więc bardzo proszę nie, nie, ja tu nie należę. Nie, nie, nie mam ochoty na seks, nie nie, za całowanie w rogu sali też dziękuję i wiecie co, ja już muszę iść, bo boli mnie kark, bolą mnie nogi i jestem bardzo, bardzo śpiąca. Naprawdę świetnie się bawiłam, dziękuję wszystkim, tak, tobie też ciemnoskóry nieznajomy - naprawdę świetnie tańczysz, i tak tobie też Portugalczyku za to twoje "you have a lot of energy" - to bardze miłe było, wam też dziękuję pijani chłopcy - zabawni potraficie być czasami, panom przy barze też dziękuję - co prawda panowie liczyli chyba na więcej, ale widzicie ja tylko wodę z lodem chciałam, tak, tylko wodę, tak dziękuję i przepraszam, ale ja się spieszę do domu a ty, ty w białej koszulce nie zaglądaj mi w twarz i nie szeptaj do kolegi, że ta jest fajna, bo to słychać, to słychać i ja muszę przez ciebie powstrzymywać śmiech, a to nie jest łatwe, uwierz mi, to nie jest łatwe o trzeciej nad ranem. Widzicie, J. i L. też już mają dość więc do widzenia, bawcie się dalej a my sobie pomokniemy trochę w deszczu, dwóch zawianych studentów zapyta nas czy nie mamy przypadkiem parasolki (ależ oczywiście, że mamy, chowamy ją na wypadek, gdyby przestało padać odpowie z przekąsem J.) i jeszcze J. i L. kupią sobie sok a ja usłyszę, że o trzeciej nad ranem nie mogę kupić sałatki, bo jest inwentaryzacja i ja tego nie rozumiem, przeciez ludzie czasem mają ochotę na sałatkę o trzeciej nad ranem.
Przecież inwentaryzację można robić o 4 nad ranem, prawda?

środa, maja 17, 2006

To naprawdę zabawne jak mój obecny światopogląd można zamknąć w sześciu słowach, z czego trzy są tytułem piosenki a kolejne trzy terminem medycznym wykorzystanym w przedostatnim odcinku serialu bliskiego mi ideologicznie.

Słucham coraz więcej muzyki, oglądam po kilka razy ulubione sceny z serialu bliskiego mi ideologicznie, płaczę słuchając "chasing cars" a wszystkie moje negatywne emocje do siebie, innych i otaczającej rzeczywistości wyrażam rzucając myszką i sycząc krótkie słowo na k.

Nie mam nic do powiedzenia, nic do napisania, nic do pomyślenia. Jest cicho. Jest koszmarnie cicho i naprawdę rozdzierająco nudno.

sobota, maja 13, 2006

Afterparty

Ogólnie rzecz biorąc, dzień był "ej" a także nieco "lansu lansu" z niewielką domieszką bolących stóp od szpilek i z kilkoma kroplami łez ze śmiechu.
Gubiłam sweter, piłam piwo i jadłam lody, jedna z nas została nazwana lachonem a inna małą dziwką, S. wyglądał jak szef mafii a my jak jego lolitki, opierniczałam też obcego człowieka, który wtrącał się nam do rozmowy i nawet przez chwilę zrobiło mi się go żal, bo to był chyba strasznie nieszczęśliwy człowiek, ale zorientowałam się dopiero po chwili, kiedy już mu powiedziałam, żeby się nie wtrącał i chyba było za późno na prowadzenie z nim jakiejkolwiek konwersacji, więc w końcu poszliśmy sobie, każdy w swoją stronę, i zostałyśmy same, ja z G.. Biegałyśmy więc po Plantach szukając odpowiedniej ławki, G. szukała kobiet w ciąży a pani na Jagiellońskiej chyba nawet zauważyła, że wypiłysmy po jednym piwie a może nawet pomyślała, że więcej, ale, proszę pani, nam naprawdę niewiele potrzeba a zresztą, proszę pani, nam wtedy już było wszystko jedno. Potem zgubiłyśmy się przed Bagatelą a G. stała kwadrans pod drzwiami mojego mieszkania, czekając aż jej otworzę i naprawdę nieważne dlaczego nie chciałam otworzyć wcześniej.

I znowu mam słowotok i piszę zbyt długimi zdaniami, ale to dlatego, że piłam Bacardi i słucham cudownej płyty Interpolu i nic dziś nie muszę i to wszystko dlatego.

I nie wiem czy wspominałam, ale dobrze jest.

piątek, maja 12, 2006

I've got the spirit, but lose the feeling

Smutne są urodziny spędzone w mieszkaniu na próbach wbicia do łba informacji tak istotnych jak ta, ż polimeraza DNA alfa odpowiada za naprawę błędów replikacji a polimeraza DNA delta odpowiada za właściwą syntezę DNA.

Przygnębiające są urodziny w dzień przed kolokwium, na które nie umie się za wiele i raczej nic nie zapowiada, by do godziny 10 rano 13 maja 2006 cokolwiek się w tej kwestii zmieniło.

Dobijające są urodziny w dzień, w którym jubilatka o osobowości dystymicznej dochodzi do przykrego wniosku, że do studiów medycznych to ona się nadaje tak, jak wół do karety i zawodzi wraz z panem Brockiem, że I'm the same as I was when I was 6 years old and oh my God I feel so damn old I don't really feel anything
a także, że: Oh my God, I've gotta gotta gotta gotta move on Where do you move when what you're moving from is yourself?
i że wreszcie: I know what I have and want but I don't know what I need


Z drugiej jednak strony, całkiem przyjemne są urodziny obchodzone w ciepły, słoneczny, majowy dzień.

Rozbrajająco radosne są urodziny obchodzone tuż po północy z Zsynchronizowaną Towarzyszką Perypetii literacko - muzyczno - filmowo - medycznych oraz z The Killers i Diplo w tle.

Wzruszające są wreszcie urodziny, o których wszyscy pamiętają, tata przyjeżdża z kwiatami a Zsynchronizowana Towarzyszka Perypetii etc. etc. wysyła własnoręcznie zrobioną kartkę elektroniczną ze zdjęciami wszystkich obsesji muzycznych jubilatki.



Ogólnie rzecz biorąc, jubilatka ma nastrój na rzewne piosenki i na Bacardi Breezer arbuzowe a przed całkowitą degrengoladą emocjonalną ratuje ją perspektywa sobotniego popołudnia i całej niedzieli spędzonych w miłym i rozrywkowym towarzystwie.
A na zakończenie tego przydługiego i nużącego posta, jubilatka bardzo, ale to bardzo serdecznie dziękuje wszystkim za życzenia i dobre słowa, bez których ten urodzinowy dzień byłby dniem całkowicie beznadziejnym :*)

środa, maja 10, 2006

Śni mi się, że uciekam białym cadillakiem przed... właściwie nie wiem przed kim. Wołasz mnie ze swojego samochodu, więc zostawiam cadillaka na środku skrzyżowania i uciekamy już razem. Budzę się, gdy dojeżdżamy do Twojego domu.
Pół dnia próbuję znaleźć choć jedną piosenkę, która nie drażniłaby mi uszu, bo wszystko mnie dziś drażni, i w końcu odkrywam Twilight Singers. Zamiast iść wysłuchiwać bzdetów Pani Krasnal, siedzę w domu, piję kawę i słucham w kółko "Black is the color of my true love's hair".

Kiedy w końcu wychodzę zaczyna się przejaśniać i może nawet przestałoby mnie wszystko drażnić, gdyby nie tłumy na przystankach i uprzykrzeni rowerzyści, którym wydaje się, że chodniki są właśnie dla nich. Ocieram się o śmierć, gdy jedna z nawiedzonych cyklistek wjeżdża z całym impetem w Szewską. Patrzę na nią i zastanawiam się czy skręcić jej kark czy tylko wydłubać oczy, ale zanim udaje mi się podjąć decyzję, rowerzystka odjeżdża, zapewne oburzona, że śmiałam wejść jej w drogę.

Jakimś cudem udaje mi się dotrzeć na ćwiczenia, na których sprawdzamy z G. czy Ćwiczeniowiec nas LUBI. Cała grupa, z S. na czele, zaczyna bawić się probówkami a my bawimy rozmową siebie nawzajem i Cwiczeniowca. Zerkam przez ramię do S. i pytam czy przygotował preparaty. "No. Tu wlałem wszystko" odpowiada pokazując na probowki z komórkami. Po raz pierwszy od świąt wielkanocnych wymyka mi się ciche kurwa. Nie uświadamiam Ćwiczeniowca, że właśnie szlag trafił cały materiał, tylko szepczę cicho do S. - "zachowuj się tak, jakby nic się nie stało". Wracam do rozmowy z Ćwiczeniowcem, który edukuje nas w zakresie pracy naukowej w Niemczech i przyznawania grantów naukowych w Polsce, których, jak się okazuje, nie dostaje się za wielkie idee, tylko za wielkie plecy.
W międzyczasie S. z bardzo ważną miną dodaje kwaśnej fosfatazy do probówek z komórkami nowotworowymi , odczekuje regulaminowe 10, 20 i 30 minut, dodaje NaOH i przenosi materiał do kuwet. Wygląda dość profesjonalnie, jak na kogoś, kto pracuje na biochemicznym placebo. Skrupulatnie odlicza czas i bada absorbancję próbek a K. stojąca obok spisuje wyniki i porównuje je z prawidłowymi z poprzedniej grupy. Obydwoje kręcą z niedowierzaniem głową, mówiąc, że nasze wyniki nie są dużo gorsze.

Poziom absurdu sięga zenitu, gdy odnajdujemy coś takiego:
















A na TYM CZYMŚ napis:












TO COŚ okazuje się być wirówką, a propos której Ćwiczeniowiec przeprowadza wykład dotyczący sprzętu laboratoryjnego i ignorancji osób zajmujących się jego kasacją (coś w stylu złomowania)
Ćw: Mamy jedną taką świetną wirówkę - jedna z najlepszych na rynku. Ale o mały włos a by poszła do skasowania. Była taka jedna głupia sekretarka...
KK: I za wirówkę się brała?!
Ćw: Żeby tylko!

Nie możemy już z G. patrzeć na siebie, bo za każdym razem wybuchamy śmiechem. Kręcimy się więc po sali, udając bardzo zajęte, aż w końcu Ćwiczeniowiec orzeka, że pora na elektroforezę DNA i RNA, które preparowaliśmy na ostatnich ćwiczeniach.

"LUBI NAS" stwierdzamy autorytatywnie, gdy z błyskiem w oku mówi G. i mnie na zakończenie zajęć: "Pięknie wam wyszło to RNA. Znacznie lepiej niż poprzedniej grupie!".
Nie tłumaczymy mu, że został przez nas subtelnie wmanewrowany w najtrudniejszą i najdelikatniejszą robotę przy preparatyce owego RNA. Dygamy więc tylko ładnie, trzepoczemy rzęsami i uśmiechamy się promiennie, mówiąc do widzenia. I już zastanawiamy się, jak będą wyglądać ostatnie ćwiczenia...

poniedziałek, maja 08, 2006

I po weekendzie...

Ogólnie rzecz biorąc długi weekend wyprał mnie z wszelkich emocji i depresyjnych myśli, co zresztą jest całkowicie naturalne biorąc pod uwagę fakt, że zajmowałam się tak skomplikowanymi problemami jak:

- doradztwo personalne w sprawach żywieniowych ("Kasiu, jak myślisz - podać pieczeń czy roladki?", "myślisz, że trzy torty, trzy placki i kremówka to nie będzie za mało?", "60 kapuśniaczków wystarczy?")
- wytrzymałość układu kostno-mięśniowego na działanie sił sprężystych ("Olka nie skacz po mnie!", "Julka wyrwiesz mi rękę!", "Michał, na litość boską, przestań mnie łaskotać!")
- wyjasnienie pojęć fizjologicznych, anatomicznych i histologicznych w sposób zrozumiały dla bardzo dociekliwej ośmiolatki ("Kasiaaa, a jak oddychamy?", "Kasiaaa, a z czego zbudowana jest skóra?", "A jak wygląda serce?")
- biografie i charakterystyka najsłynniejszych pedagogów I LO w J. ("A Kobra dalej uczy i sieje terror?", "Czang dalej chodzi z głową przekrzywioną na prawo?", "Willy wciąż zadaje po dziesięć stron zadań?")
- współczynnik korelacji między zapadalnością na choroby neurologiczne a przygotowaniami do Pierwszej Komunii (Mama - zapalenie nerwu przedsionkowego, tata koleżanki Oli - zapalenie nerwu twarzowego)

i wreszcie: testowanie obciążenia maksymalnego walizki na kółkach (nie rozumiem dziwnych spojrzeń ludzi w pociągu - przecież musiałam wziąć białą spódnicę. I czarną sukienkę. I 10 bluzek. I jedzenie. I książki. No. To się uzbierało...)

Obecnie moje problemy są równie ważkie - w końcu od znajomości przebiegu replikacji DNA zależeć będzie w przyszłości życie moich pacjentów a niepooglądanie kolejnego odcinka "Grey's anatomy" grozi chorobą psychiczną lub rezygnacją ze studiów. Chwilowo nie mam więc czasu na rozważania egzystencjalno-filozoficzne i właściwie to na produkowanie się na blogu też nie bardzo. Uciekam więc życząc wszystkim równie miłego braku czasu...

czwartek, maja 04, 2006

Z korespondencji mailowej...

Grr prosiła o piosenkę z nowego odcinka "Grey's...", ale link, który wysłałam, nie działał. Oto jaka się wywiązała dyskusja...

[uncensored]

Grr to Pchła Thu, May 4, 2006 at 6:05 PM
to drugie podziałało:) jesteś Mcwielka. Pół dnia się mordowałam z tą
piosenką... a Ty - proszę 45 sekund. Biję pokłony:D Brakuje mi tego, że
się nie możemy na żywo podzielić wrażeniami.... eh no. Myślisz, że z
Alexa i.... Addie naprawde mogłoby coś być?

Pchła to Grr Thu, May 4, 2006 at 6:28 PM
Etam McWielka :) Odcinek był prze a co do Addie i Alexa... hmmm też się zastanawiałam - to byłby najdziwniejszy związek w historii tego serialu, ale kto wie, kto wie... ;)
Ej muszę iść na basen, bo mnie zmuszają psychicznie i jestem wściekła, bo wiesz jak ja nie lubię przymusu. I się cała gotuję ze złości, bo nienawidzę tej chlorowanej wody i jej smrodu i wcale nie mam ochoty pływac. I już mnie tato pogania i muszę iść!!
PA

Grr to Pchła Thu, May 4, 2006 at 6:35 PM
Ten serial wieeeeeeele traci. Wiele. Oni nawet nie wiedzą, ile tracą. I
dobrze, że nie wiedzą... bo by przestali kręcić z rozpaczy.

Nie mają Ciebie! Nie grasz w greys.
Ej z tym tekstem, który jest powyżej bijesz ich na łeb! Minę i gesty
dokładam w wyobraźni... i tęsknię jeszcze bardziej.


Pchła to Grr Thu, May 4, 2006 at 7:53 PM
Ej wróciłam. Bolą mnie plecy (te wszystkie mięśnie, które się do łopatki przyczepiają i ten, jak mu tam - najszerszy grzbietu) i drętwieją mi ręce i mnie cała twarz szczypie i na pewno UMRĘ od tej chlorowanej wody. Kopnęłam niechcący jakiegoś gówniarza, bo mi wlazł na MÓJ sektor i go przeprosiłam, ale w gruncie rzeczy uważam, że zasługiwał, bo ja byłam pierwsza na tym sektorze a sektorów jest DUŻO i czemu wybrał ten, na którym pływała powolna krowa (w sensie że ja) i jej zaburzył RYTM (w sensie że mnie). Kopnęłam go więc (niechcący), ale wcale nie żałuję. Głupi gówniarz.
Na pewno też dostanę grzybicy stóp, bo tam jest mnóstwo ludzi zawsze i z całą pewnością ktoś miał grzybicę stóp i na pewno ja się zarażę.
Wszystko mnie swędzi. Idę umrzeć.
Nie lubię krytych basenów.
A greys nic nie traci - jakbym ja tam grała to rozpierniczyłabym im plan filmowy w pierwszym dniu a w drugi zabiłabym się jednym z rekwizytów.
PA

PS Zastanawiam się czy nie opublikować tej korespondencji na blogu...

Grr to Pchła Thu, May 4, 2006 at 8:07 PM
Ej nie umrzesz. Ja dzisiaj byłam u dentysty i nie umarłam, to i Ty nie
umrzesz. Chociaż już myślałam, że umrę kiedy się wwiercał w mój mózg,
(on twierdzi, że to był ząb) ale mnie bolało w okolicy przysadki i ja
wiem że jego wiertło jest tego przyczyną i że było w moim mózgu.
Na grzybice jest wiele środków - maści, kremy, płyny i zasypki. Nie
będę Cię pocieszać, że ci ludzie nie mieli grzybicy. Mieli. Niektórzy
mieli też te no.. kurzajki i kozie stópki. Na kurzajki podobno pomaga
spalenie kota o północy na cmentarzu podczas pełni, a na kozie stópki
- starczą okulary. Aptekarz też lekarz - wyleczysz się zatem ze
wszelkiego zła, które Cie na basenie spotkało. A jak wrócisz do
Krakowa, to ludzie z katedry fizjologii skutecznie wyleczą Cię z
wszelkich form spędzania wolnego czasu, od snu poczynając a na
pływaniu w basenie kończąc. A tego gówniarza to trzeba było utopić.
Nic by Ci nie udowodniono.
Trzymaj się!
PA

PS. Na blogu.. hmmm? No dawaj i tak się wszyscy z nas śmieją.


I to by było na tyle. Odpływam, proszę Państwa, ponownie w małomiasteczkową rzeczywistość i przygotowania pierwszokomunijne. Oczekujcie mnie nie wcześniej niż w niedzielę - no chyba, że zajdą nieprzewidziane wypadki albo autorka bloga wpadnie w nastrój pt. "czasami człowiek musi - inaczej się udusi"

O piękny wspaniały świecie, w którym wszystko co nie kończy się happy-endem jest skazane na pogardę, w którym wszystko co nie-idealne, nie-najlepsze, nie-najpiękniejsze kończy na śmietniku, niezależnie czy jest szmatką ze sklepu czy małżeństwem.
O piękny wspaniały świecie bez wspaniałych ludzi. Gdzie wspaniałość kojarzy się z popularnością a nie wartością, gdzie każdy człowiek stanowi no man's island, gdzie bliźni kojarzy się z blizną a miłość z perwersją.
O piękny wspaniały świecie terroru, nienawiści i chaosu, gdzie w każdej gazecie, w każdym programie telewizyjnym mówi się o postępie, cywilizacji, kulturze i porządku a prawie każdy obywatel tego postępowego cywilizowanego kulturalnego uporządkowanego świata to bydlę w przebraniu.
O piękny wspaniały świecie w którym wartość stanowią twory przemijalne a te prawdziwie trwale są obalane, niszczone, pogardzane, ateizowane, intelektualizowane i wystawiane na pożarcie pustce i głupocie. Nienasycone w swoim głodzie, nie wystarczy im, że pożarły już twór zwany człowiekiem.