niedziela, lutego 26, 2006

Chan-chu-llo!

Po skrupulatnych poszukiwaniach odpowiedniej szkoły i kilku nieudanych próbach zapisania się wreszcie zaistniała szansa, że za jakieś dwa miesiące będę znała podstawy salsy (choć zapewne na tym nie poprzestanę). Oczywiście bez perypetii obyć się nie mogło. Zresztą, jakby mogło być inaczej jeśli stroną organizacyjną zajmowała się blondynka?
Pchła adres sprawdziwszy tydzień temu, zapamiętała sobie, że szkoła mieści się przy numerze 20. Goniąc z językiem na brodzie (jakżebyśmy się mogli nie spóźnić) wpadliśmy na rynek i biegniemy pod numer 20. Nawet jest taki numer. No i kamienica jest, całkiem ładna. Tyle, że w kamienicy mieści się Goethe Institut i Deutsche Bank. Melon z całą powagą próbował wejść do banku twierdząc, że zapewne Deutsche Bank organizuje takie kursy. 17 zbliżała się nieubłaganie a my wciąż nie wiedzieliśmy gdzie iść. Ja niezmiennie upierałam się przy tym, że adres jest na pewno z "dwójką" zaś Ania i Melon zaczynali powoli przejawiać wobec mnie krwiożercze zamiary. W końcu wpadłam na genialny pomysł, by zadzwonić do domu i poprosiłam tatę, by sprawdził raz jeszcze adres. Sprawdził. Rynek Główny 34. Bynajmniej niezawierający cyferki "2". Wpadliśmy więc spóźnieni i na kogo się natknęliśmy? Na instruktora, który pokiwał z lekkim politowaniem głową i pokazał, gdzie mamy iść. No to poszliśmy.

Dzięki temu wiem już co to rueda, exhibo, dame i pimpo. Rueda to po prostu kółeczko, w którym się ustawiamy. Pimpo zdecydowanie jest najciekawsze, bowiem polega na przykucnięciu i wypięciu pupy jak najbardziej do tyłu tak, by dotknąć pupy partnera z drugiej pary. Dame największy problem sprawia panom, bo polega na zmianie partnerki bez zgubienia rytmu. Podobnie zresztą jak exhibo czyli obrót. Generalnie, dziewczyny mają znacznie lżej, bo ciężko jest się pogubić jeśli partner dobrze prowadzi (np. pan instruktor...)

1,5 godziny świetnej zabawy w liczenie do 7 i tupanie nogą, przerywane zerkaniem na zabójczo przystojnego instruktora minęło w mgnieniu oka. Do domu wróciłam z lekko pobolewającymi nogami, za to odprężona psychicznie i z siłami, by stawić czoła fizjologii, genetyce, pani X. oraz całej bandzie OIEM.*

* Ograniczona Infantylna Elyta Medyczna (niestety, nawet salsa nie jest w stanie zniszczyć tkwiących we mnie pokładów złośliwości)


PS Do Słonia: zielona z opuncją jest pycha :)

piątek, lutego 24, 2006

Między jedną herbatą a drugą starałam się zainteresować przemianą ornityny w putrescynę.Chwilę później uświadomiłam sobie, że w tym po prostu nie ma nic interesującego a moje zdolności poznawcze są już na wyczerpaniu i głupio je marnować na coś tak bezproduktywnego jak biochemia (choć właściwie i tak nie mam dla nich lepszego zastosowania).

Jedyne o czym marzę to wyrwać się z przeklętego Krakowa gdzieś, gdzieś bardzo daleko. Zostawić miejsca, przedmioty, ludzi. Szczególnie ludzi. Zadziwiających i denerwujących mnie z każdym dniem coraz bardziej (i okazuje się, że najmądrzejszą ze znanych mi osób jest ośmioletnia siostra - no kidding)

Jeśli dodać do tego zachwyt nad Billem Murrayem oraz fascynację umysłem X. to wyjdzie pełna charakterystyka mojego obecnego stanu. Ewentualnym dopełnienieniem mogłyby być "Cząstki elementarne" Houellebecqa, które wciąż za mną chodzą, choć ostatnie, najbardziej powalające zdanie ("Książka ta poświęcona jest człowiekowi") już dawno przeczytane.

There is something exciting about leaving everything behind.

środa, lutego 22, 2006

"The stupidity of the human race, Grey - be thankful for that"

słowa Mirandy Bailey do Meredith Grey w Dzień Dziękczynienia

Czynem o wysokiej szkodliwości społecznej jest obsadzanie odpowiedzialnych stanowisk ludźmi o intelekcie świnki morskiej (w skrócie IŚM). Jeszcze bardziej szkodliwe jest utwierdzanie takich ludzi w przekonaniu, że ich inteligencja jest niepomiernie wysoka, poprzez awansowanie ich lub nadawanie im kolejnych tytułów naukowych. Doprowadza to do niebezpiecznej sytuacji, w której człowiek niezbyt mądry (acz cechujący się z całą pewnością innymi walorami) w końcu zaczyna wierzyć w swą intelektualną wyższość nad innymi i za wszelką cenę chce nią epatować. Problem w tym, że nie ma czym epatować a jego usilne próby kończą się zwykle groteskowym fiaskiem. Człowiek taki popada we frustrację, bo wie, że wychodzi na idiotę, ale "wie" też, że jest geniuszem. W związku z tym przy następnej okazji tym bardziej stara się przekonać audytorium o swej rzekomej inteligencji… z wiadomym skutkiem. Koło się zamyka i w ten sposób cierpią wszyscy.

Osobiście miałam nadzieję, że po przeprawach z Teresem Obłym nie będę miała już do czynienia z kategorią IŚM. Ależ skąd.

II roku studiów medycznych to rok humanistyczny. Dwa języki obce, historia filozofii, etyka, etc etc. Przedmioty uważane ogólnie za „michałki”. Z takim też głębokim przekonaniem poszłam wczoraj na pierwsze zajęcia z socjologii. I tu moje wydawałoby się dość stanowcze poglądy na temat socjologii legły w gruzach, dzięki niezwykle elokwentnej pani, która w kilkuset (sic!) zdaniach wyłuszczyła nam istotę tychże zajęć. Otóż okazuje się, moi drodzy, że bez socjologii nie ma medycyny, że wręcz degradacja socjologii do kursu półrocznego jest kardynalnym błędem w edukacji lekarzy i skończy się tragicznie. W związku z tym, by nie dopuścić do sytuacji, w której lekarz na socjologii będzie się znał jak ślepa kura na ziarnie, pani doktor uważa, że w tym semestrze powinniśmy się przyłożyć do tego przedmiotu jak do żadnego innego. A więc obowiązują nas: dwa podręczniki, lektury nadobowiązkowe, które okazują się jednak obowiązkowe (co tydzień nowy zestaw) a także wskazane by było znalezienie lektur spoza spisu, które również mielibyśmy umieć. Rzecz jasna, by zdobyć wszystkie te książki należy chodzić do bibliotek. „A jeśli nie byłoby tych książek w wypożyczalni, zawsze możecie państwo siedzieć w czytelni”. Tak to właśnie niepostrzeżenie z medycyny przeniosłam się na socjologię.

Jednakże to nie koniec perypetii z IŚM. Dziś bowiem miałam seminarium z biochemii. Do tej pory prowadził je Docent – człowiek momentami dość śmieszny, za to spokojny, posiadający ogromną wiedzę i starający się nam ją przekazać najlepiej jak umie. Panta rei i w tym semestrze asystent nam się zmienił. W momencie kiedy do sali wkroczyła pani X (nie raczyła się nam przedstawić) wiedziałam, że będzie wesoło. I było.

Zaczęło się od sprawdzania obecności – pani nie raczyła nawet dowiedzieć się z jaką grupą ma zajęcia. Musieliśmy więc samodzielnie sporządzić listę. Następnie odbyło się sprawdzanie obecności osób, które się wpisały – no na wypadek, gdyby je wpisał duch. Tu bardzo chciałabym zamieścić różne przekształcenia nazwiska naszego kolegi S. (made by pani X, oczywiście), ale ze względu na ochronę danych osobowych powstrzymam się i powiem tylko, że wersja pierwsza, najbardziej odbiegająca od oryginału, brzmiała „Rysiek” (nazwisko S. bynajmniej nie zawiera w sobie litery „r” ani „s” ani „e”)

Całe zaś zajęcia pani X nas pytała. A raczej chciała nam udowodnić, że ona wie a my nie. To nic, że A. dobrze opisała mechanizm reakcji, bo wiecie co? Źle go opisała! Nie użyła tych słów, które pani X rozumiała. To nic, że biosynteza glicyny zachodzi kilkoma szlakami. To naprawdę nic, bo pani X zna tylko jeden taki szlak a wszelkie pozostałe są błędne, bo ona o nich nie czytała.
I to nic, że jesteśmy osobami dorosłymi i mamy prawo do polemiki. Otóż, nie mamy prawa. Próba negacji lub kwestionowania jakiejkolwiek tezy uważana jest za zamach na ego pani X i w związku z tym próba taka zasługuje na najcięższą karę. I tak w kółko Macieju przez półtorej godziny. Pani X bardzo starała się wprowadzić atmosferę terroru, ale zapomniała bidula, że uodporniliśmy się już po zajęciach z anatomii i fizjologii, gdzie element strachu uważany jest za główną siłę motywacyjną.

W związku z tym obawiam się, że pani X nie wie również, że przez najbliższe pół roku będzie obiektem kpin i żartów całej naszej grupy, wprowadzając odrobinę radości i zamieszania w uczelniane życie, w którym zwykle wieje nudą. I myślę, że Bailey ma rację - za głupotę rasy ludzkiej czasami naprawdę można być wdzięcznym...


czwartek, lutego 16, 2006

Chłonęłam wczoraj całą sobą każdą sekundę "lost in translation", patrzyłam na Murraya, który swoją twarzą potrafi lepiej wyrazić uczucia emocje myśli niż niejeden aktor tysiącem słów; oglądałam Tokio tak, jak pokazywała mi je Coppola, a pokazywała mi je tak, jak sama bym je widziała, gdybym kiedykolwiek tam była; i odnajdywałam w każdym geście, każdym słowie, każdym uśmiechu Charlotte kawałek siebie z tym nieuchwytnym dodatkiem, którego mi brakuje, by nią być.

Zostało tylko "Just like honey" Jesus and Maria Chain , które odsłuchałam już kilkanaście razy bez jakichkolwiek objawów znudzenia a Antony and the Johnsons włączyłam w końcu tylko po to, by przekonać samą siebie, że nie jestem wariatką uzależnioną od jednej piosenki.

I dalej jestem chora, mam katar i gorączkę a także uczucie, że jeśli zaraz nie położę się do lóżka to legnę na podłodze i już nie wstanę.
Towarzystwa dotrzymuje mi kot.

środa, lutego 08, 2006

Zasłyszane...

Ludzie dostarczają mi ostatnio przedniej rozrywki, poczynając od współtowarzyszy w pociągu poprzez moich równieśników a kończąc na rodzinie. Chytra nie jestem to się radością podzielę...

Przedział w pociągu na trasie Przemyśl-Szczecin
Uczestnicy: Starszy pan z wnuczką (dwadzieścia parę lat) i przyjaciółką wnuczki (podobnież) oraz niżej podpisana
Dziadek czyta gazetę: "80 - letnia staruszka została skazana na 7 lat więzienia za... okradanie swoich rówieśniczek. Proponowała pomoc w niesieniu zakupów,wpraszała się na herbatę, do której dosypywała środków usypiających a następnie okradała mieszkanie. Od wyroku nie ma odwołania. Pozostaje życzyć pani S. długich lat życia!"

W następstwie wynikłej dyskusji okazało się, że cała trójka wraca z ferii na Ukrainie a starszy pan pochodzi... z okolic Drohobycza czyli było nie było z terenów rodzinnych mojej babci. Świat naprawdę jest mały.

Pierwszy termin egzaminu z historii medycyny:
Tabuny ludzi tłoczących się przed wejściem do biblioteki i przed gabinetem profesora, w tym Pchła, uchodząca w pewnych kręgach za osobę o nadmiernych ambicjach, która wymyśliła sobie poprawianie oceny...
Panna X: Co zrobił ten... no... MorgaGni? (wymówione dosłownie tak jak napisałam)
Panna Y: MorgaNI się czyta
Panna X: No widzisz jakie błędy w tych wykładach są??

Dom rodzinny:
Tuz po przyjeździe:
Ola podskakując: Chodź, pokażę Ci jaki tatuś obraz kupił! Nie wiemy za bardzo co to jest, ale tacie się podobało! (jak się przestałam się śmiać i zapytałam o co chodziło to okazało się, że o to czy jeździec na obrazku się poddaje czy wręcz zagrzewa do walki:) )

Śniadanie
Tata: Może jednak pojedziesz na te narty? (wyjazd od 11 do 19 lutego, nigdy nie jeździłam na nartach a dodatkowo tuz po feriach mam dwa kolokwia...)
Ja: Wykluczone. (nie wdaję się w zbędne dyskusje - i Tata i ja dobrze wiemy, że jestem skończoną ofermą)
Ola: No to może pójdziesz z nami na łyżwy?
Mama z paniką w głosie: Dajżesz spokój! Przeciez ona się zabije!!

Kolacja:
Dysuksja a propos cech rodzinnych i ich dziedziczenia
Tata: A bo w Twojej rodzinie sami hipochondrycy
Mama: Nie gadaj tyle, nie zapominaj, że Twoja córka z mojej rodziny pochodzi
Ja (oburzona): Mam dużo Twoich cech, ale hipochondryczką nie jestem! W tym momencie uświadamiam sobie rozmiar mojej gafy, zasłaniam ręką usta i szybko dodaję: Oczywiście nie miałam na myśli, że Ty jesteś hiopochondryczką, tylko tak mi się ten... no...
Mama z mordem w oczach: O ktorej masz jutro pociąg do Krakowa?

Tak więc rzeczywiście znów udałam się do Krakowa. Znów marzłam i popijałam zieloną herbatę z miętą. Znów łaziłam po Krakowie ze słuchawkami w uszach. Za to dla odmiany ;) byłam w kinie na "Wykolejonym", który polecam wszystkim, którzy podczas filmu lubią siedzieć na brzegu fotela gryząc palce z nerwów z oczekiwaniem "co będzie dalej". Totalnie nieprzewidywalny, trzymający do końca w napięciu, ze świetnym podkładem muzycznym i z jak zawsze rewelacyjnym Clivem Owenem o charakterystycznym "sssspojrzeniu", jak to określiła H., i najbardziej rozbrajającym uśmiechu jaki widziałam (tak, Clive Owen to JEST mój ulubiony aktor:P )

Miłej nocy życzy Pchła na walizkach (tym razem gone home for good, z piątką w indeksie :D )

czwartek, lutego 02, 2006

Ferie czas zacząć

Po miesiącu kolokwiów, seminariów, zaliczeń i egzaminów, po miesiącu dość jałowym kulturalnie (dwie książki nie-medyczne to niewiele...) za to wypełnionym ciągłym chichotem z G., rozmowami z H., obiadami i filozoficznymi dysputami z M., myśleniem o wszystkim i o niczym, marudzeniem i jojczeniem naokoło, i wreszcie wtłaczaniem do głowy załamków PQRST i szmerów sercowych, cytruliny i syntetazy karbamoilofosforanowej (I, bo II występuje w cytoplazmie i bierze udział w syntezie pirymidyny...), a przede wszystkim jądrowego rezonansu magnetycznego i promieniowania gamma (a wszystko z Joy Division lub She Wants Revenge w tle); a więc po tym całym miesiącu zamierzam przez najbliższe dwa tygodnie odpocząć. Z "Dziennikiem Złodzieja", z "Principles of Neurology" i "Atlasem neuroanatomicznym", z "Arizona Dream", z "Besieged" i "Trzema kolorami" a także z "Opowieściami z Narni" czytanymi na dobranoc mojej siostrze. Zapowiadają się interesujące ferie...

Póki co internet w domu działa, więc może nawet coś napiszę, jeśli będzie o czym. A na razie znikam, polecając na zakończenie "Dowód" Johna Maddena z Gwyneth Paltrow (do tej pory nie darzyłam jej sympatią, ale po tej roli diametralnie zmieniłam zdanie), Jackiem Gyllenhaalem (mniammm :> ) i Anthonym Hopkinsem (ojciec, matematyk, geniusz, schizofrenik... nie wiem jak udało mu się to wszystko połączyć w jednej roli). Matematyka w centrum fabuły a wokół niej relacje międzyludzkie, próby poradzenia sobie z przeszłością i legendą ojca, no i rzecz jasna nieśmiertelny wątek miłosny;) W ogóle nie wiem, skąd ktoś wymyślił, żeby porównywać ten film z "Pięknym umysłem", który dla mnie przynajmniej był zwykłym filmem biograficznym z pewnym elementem zaskoczenia. Jak dla mnie, "Dowód" bije "Piękny umysł" na głowę, aczkolwiek nie należy zapominać, że ja lubię popadać w skrajności.*
I tym miłym akcentem kończę na dziś :)
Do następnej notki!

P.S. W związku z czym, jeśli się komuś nie spodoba, proszę mnie nie winić. De gustibus... etc etc :P